Przyjmujemy uchodźców, którzy są do nas podobni

Przyjmujemy uchodźców, którzy są do nas podobni
Fot. Kevin Bückert / unsplash.com

Mimo stanowczego oporu rządu polskiego przed przyjmowaniem uchodźców, Polska zaskoczyła cały świat swoją gotowością przyjęcia każdego, kto ucieka przed rosyjskim najeźdźcą. Polacy otworzyli drzwi swoich domów i wzruszali się cierpieniem przerażonych wojną Ukraińców. Nie czekali aż agencje rządowe przygotują obozy dla wojennych uchodźców, sami podjeżdżali pod granicę i zabierali do siebie całe rodziny.

Obudził się w nas jakiś rodzaj braterstwa serc, a nasza solidarność z niewinnie cierpiącymi nie była wynikiem jakiejś ideologii lecz impulsem, nawet jeśli chwilowym, zbiorowego sumienia. Ukraińcy przypomnieli nam naszych rodziców i dziadków uciekających przed nazistami. Tak to czuliśmy w głębi serca. Identyfikowaliśmy się z ich losem. Są bardzo do nas podobni, bo mamy wspólnego wroga, bo jesteśmy chrześcijanami, lubimy barszcz i pierogi, nasze języki są spokrewnione i razem przeszliśmy przez sowiecką dyktaturę. Natomiast uchodźcy z Bliskiego Wschodu są dla nas zbyt dalecy, zbyt obcy, zupełnie do nas niepodobni. Nigdy nie walczyliśmy ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi, nawet ich chleb nie przypomina chleba, który nasi przodkowie z czcią całowali i ostrzem noża kreślili na nim krzyż. Boimy się młodych, zdrowych mężczyzn, którzy odmawiają polskiej wódki a Boga nazywają Allachem.

Buntujemy się przeciwko propozycji relokacji uchodźców promowanej przez Unię Europejską i chętnie nazywamy ją "przymusową relokacją", aby przynajmniej we własnych oczach uchodzić za tych, którzy nie chcą nikogo do niczego przymuszać. Któż bowiem chciałby dobrowolnie zamieszkać w Polsce?

DEON.PL POLECA

- Będziemy konsekwentnie i zdecydowanie sprzeciwiać się próbom powrotu do tych pomysłów – zapowiedział niedawno minister ds. Unii Europejskiej Szymon Szynkowski vel Sęk. Szef MSWiA potwierdził w imieniu polskiego rządu, że nie ma i nie będzie na to zgody.

Z pewnością łatwiej byłoby nam przyjąć osoby pochodzące z odległych, egzotycznych krajów, gdybyśmy mogli jasno określić profil chcianego uchodźcy: chrześcijanin o jasnej karnacji i błękitnych oczach, szarmancki i dobrze wychowany, wykształcony specjalista, znający Pana Tadeusza i sienkiewiczowską trylogię. Czy to nie rasizm w czystej postaci?

Dlaczego więc pomagamy potrzebującym zza wschodniej granicy? Nie po to, by wziąć na siebie czyjeś kłopoty. Chcemy przede wszystkim mieć szlachetny obraz samych siebie, chcemy się dobrze poczuć we własnych oczach a przy okazji nie ponosząc zbytniego ryzyka doświadczyć czyjejś wdzięczności. Niewdzięcznym ciężko pomagać. Z trudem zatrzymujemy wzrok na słowach naszego Mistrza z Nazaretu: „niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” (Mt 6,3) albo „czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając” (Łk 6,35). Domagamy się, by państwo zwróciło nam poniesione koszty.

Dlaczego zupełnie zamykamy się na falę migrantów z południa? Bo nie wierzymy im, że są w potrzebie. Podejrzewamy ich o niecne zamiary. Bo mają więcej niż my i stać ich na coś, na co nas nigdy nie było stać. Uchodźcy, którymi opiekowałem się przed laty zostawili w Homs willę z basenem i trzema luksusowymi samochodami. Ojciec rodziny nigdy nie zarabiał miesięcznie mniej niż 10 tysięcy dolarów. Gorszymy się drogimi modelami smartfonów w rękach syryjskich uchodźców. Każdy ich sukces na polskiej ziemi uświadamia nam, że przestają być od nas zależni. Niestety, poradzili sobie. I więcej zarabiają ode mnie. Już nie wzruszają mnie do łez, jak pisklaki wyrzucone z gniazda, które nie są w stanie same przeżyć. Nawet nie dzwonią, by powiedzieć, jak bardzo są mi wdzięczni. Przestają mnie interesować i patrzę na nich jak na zagrożenie.

Chętniej przyjmujemy uchodźców, którzy są do nas podobni i od nas biedniejsi. Boimy się wierzących inaczej i czytających Koran zamiast Biblii. Mamy wystarczająco dużo swoich problemów. Najchętniej wpuścilibyśmy tylko tych, którzy wyrzekną się swojej tożsamości i staną się Polakami.

Kryzys uchodźczy nie jest tylko sprawą polityczną. To sprawdzian naszej wiary i naszej gościnności. Najgorsze, co może spotkać nas chrześcijan od osób, które musiały opuścić swój kraj, to usłyszeć, że się nas boją. Boję się Polaków i nie chcę, by zmuszono mnie i moją rodzinę, bym mieszkał wśród tych ludzi. Obyśmy nigdy takich słów nie usłyszeli.

Dyrektor Europejskiego Centrum Komunikacji i Kultury w Warszawie Falenicy. Redaktor portalu jezuici.pl Studia teologiczne i biblijne odbył na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, a studia z zarządzania oświatą na Uniwersytecie Fordham w Nowym Jorku. Pracował we Włoszech jako wychowawca w ośrodku dla narkomanów oraz prowadził w Gdyni Poradnię Profilaktyki Uzależnień. Przez 21 lat kierował placówką doskonalenia nauczycieli Centrum Arrupe, w latach 2002-2007 był dyrektorem Gimnazjum i Liceum Jezuitów w Gdyni, a w latach 2019-2024 socjuszem Prowincjała. Autor książek z dziedziny edukacji i duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przyjmujemy uchodźców, którzy są do nas podobni
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.