Skąd cała ta burza w temacie błogosławieństw?

Już dawno nie było w Kościele takiego zamieszania, jak w przypadku ogłoszonej 18 grudnia zeszłego roku deklaracji „Fiducia supplicans o duszpasterskim znaczeniu błogosławieństw”. Być może mogłoby się z tym równać wydanie przez kard. Ratzingera – jeszcze jako prefekta Kongregacji Nauki Wiary – deklaracji „Dominus Iesus”, ale i to nie do końca, bo ona wywołała reakcje raczej poza Kościołem i trochę zaszkodziła w dialogu między religiami, choć w zasadzie przypomniała to, co zawsze w Kościele głosiliśmy: że zbawienie jest w Jezusie. Może nieco kontrowersyjne było zalecenie papieża Franciszka, aby przetłumaczyć na nowo archaiczne wyrażenia modlitwy Ojcze nasz – ale i to szybko zostało zignorowane przez większość episkopatów i sprawa umarła. Za to deklaracja o błogosławieństwach wywołała prawdziwy wstrząs. Dlaczego?

Na początek trzeba zaznaczyć, że dokumenty takie – choć podpisywane są przez prefekta Kongregacji – mają pełną aprobatę papieża, inaczej nie mogłyby być oficjalnymi dokumentami Stolicy Apostolskiej. Niedorzeczne wydają się więc głosy o ukaranie Prefekta, który nie działa na własną rękę, zresztą wielokrotnie powołuje się w niej na Papieża, za którego aprobatą i z inspiracji działa.

Może więc zabrakło dokładnej lektury dokumentu?

Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że ci, którzy komentują Fiducia supplicans, nie przeczytali tego dokumentu, ale reagują na niego wyłącznie w oparciu o kilka wybranych fragmentów, które przez media przeniknęły do powszechnej świadomości. Wbrew ich oburzeniu w dokumencie wielokrotnie powtarzane jest zapewnienie, że temat zrodził się z troski duszpasterskiej papieża, który – podobnie jak było to w przypadku komunii dla osób w związkach niesakramentalnych – troszczy się o to, aby nikt, nawet znajdując się w potrzasku sytuacji nieregularnej, nie czuł się wykluczony ze wspólnoty. Co więcej, idąc po linii tej samej logiki, jaka przyświecała Benedyktowi XVI, który wyciągnął rękę do środowisk tradycjonalistycznych, Franciszek chciał, aby ci, którym pomimo życiowych komplikacji naprawdę zależy na komunii z Kościołem, w Kościele tym czuli się jak u siebie w domu. Dokument w jasny sposób podkreśla też, że pobłogosławienie osób homoseksualnych nie jest żadnym ukłonem w kierunku uznania ich związków za formalne małżeństwa, bo te – o tym też czytamy w dokumencie – możliwe są wyłącznie między mężczyzną i kobietą. I aby nie zasiać nawet cienia wątpliwości, dokument nie pozwala na błogosławieństwa w ramach celebracji liturgicznych. Tego wszystkiego jednak wielu nie dostrzegło i na całym świecie podniósł się prawdziwy wrzask przeciwko czemuś, czego nikt nie napisał i do czego nie namawia. Może więc najzwyczajniej w świecie trzeba nauczyć się czytać ze zrozumieniem, bo tego najwyraźniej w tym przypadku zabrakło.

DEON.PL POLECA


A może jednak zawiniło niedouczenie?

Kiedyś księża mówili między sobą: „daję ślub”, a pod tym określeniem kryła się celebracja sakramentu małżeństwa. Dziś w tym samym kontekście mówi się często: „błogosławię parę”. Nie należy jednak zapominać, że jest to potoczne określenie i – delikatnie mówiąc – mija się z prawdą o istocie tego sakramentu. No bo co jest ważniejsze: przysięga małżeńska, czy błogosławieństwo kapłana lub diakona, jakie w liturgicznej celebracji po tej przysiędze (a przed włożeniem obrączek) następuje? Otóż sakrament zostaje zawarty w momencie złożenia przysięgi; błogosławieństwo jest potwierdzeniem tego faktu i dobrym życzeniem na wspólną przyszłość, a włożenie obrączek (które, nawiasem mówiąc, dla pewnych racji można pominąć) jest tylko zewnętrznym znakiem zawartej przysięgi. Jeśli więc przy błogosławieństwie dwóch mężczyzn lub dwóch kobiet podnosimy wrzask, że jest to formalizacją ich związku, to jest to wyłącznie potwierdzeniem, że nie wiemy, o czym mówimy.

Przy tej okazji zwróćmy uwagę na praktykę Kościoła prawosławnego. Ten, oprócz właściwego sakramentu małżeństwa, dopuszcza jeszcze dwukrotne błogosławieństwo pary w nowych związkach. Jednak tylko ten pierwszy raz traktuje się jako sakrament. Pamiętam, jak przy jakiejś okazji greccy jezuici śmiali się z tej praktyki, bo rzeczywistość była taka, że teologia sobie, a poziom wiedzy w wiernych sobie – najważniejsze dla "małżonków" było to, żeby nad głowami, zgodnie z tradycją prawosławia, potrzymać im przez chwilę złote korony. Obawiam się, że wielu przeciwników deklaracji Fiducia supplicans prezentuje ten sam poziom teologicznej wiedzy…

A może po prostu zła wola?

Ale co w sytuacji, gdy ktoś, kto przeczytał uważnie watykański dokument, w dodatku potrafi rozróżnić błogosławieństwo (sakramentalia) od sakramentu, mimo wszystko podnosi krzyk? No cóż, być może robi to powodowany… złą wolą? Jest wzburzony. Dlaczego? Bo papież poruszył temat bardzo niewygodny, mocno kontrowersyjny i trudny. A przecież niemało wśród nas jest takich, którzy – nie tylko w tym temacie – uważają, że dopóki nie mówi się o trudnych sprawach, to one jakoś nie istnieją. I nie przeszkadza im w tym fakt, że taka postawa to zaklinanie rzeczywistości i lękliwe chowanie głowy w piasek. A tu nie da się ukryć, że w naszych czasach wiele jest osób homoseksualnych, którym w dodatku zależy, żeby w Kościele było też miejsce dla nich, bo Kościół jest przecież "świętą wspólnotą grzesznych ludzi", i to niezależnie od grzechu, jaki obciąża ich sumienia.

A zatem co sprowokowało całą tę burzę?

Oczywiście że sprowokował ją papież – rękami prefekta Fernandeza – z całym swoim, dla wielu niewygodnym, "nastawieniem duszpasterskim". To jest najprostsze wytłumaczenie. Myślę jednak, że jeszcze bardziej winni jesteśmy my sami, ponieważ zamiast szybko podjąć temat, czekaliśmy nie wiadomo na co i tym samym pozwoliliśmy świeckim mediom zrobić szum wokół tematu. A jak wiemy, w takiej sytuacji na świeckie media nie ma co liczyć, bo są wybiórcze, w sprawach kościelnych często mało kompetentne, a do tego mało przyjazne Kościołowi. Ostatecznie z troski duszpasterskiej papieża zrobiono sensację, którą potem nam rzucono jak krwawy ochłap złym psom. A my zaczęliśmy na siebie nawzajem szczekać i w tym świętym oburzeniu wielu z nas jeszcze nie znalazło czasu, aby deklarację Fiducia supplicans spokojnie i ze zrozumieniem przeczytać…

Dyrektor Wydawnictwa WAM i DEON.pl. W latach 2014-2020 przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego. Autor kilku przekładów i książek, m.in. "Po kostki w wodzie. Siedem katechez o wierze uczniów Jezusa" (dostępnej także jako audiobook).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Henryk Pietras SJ

Gdy się modlicie, mówcie…

Jakże wielu z nas ma trudności na modlitwie. Nie wiemy, w jakich słowach zwrócić się do Boga, albo „zagadujemy” Go, mnożąc recytowane teksty, powtarzając te same formuły i nie dopuszczając Boga...

Skomentuj artykuł

Skąd cała ta burza w temacie błogosławieństw?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.