Spowiednik, którego papież stawia za wzór
Nie jest błogosławionym ani tym bardziej świętym. Nie jest także wziętym teologiem. Nie pisze książek, które traktowałyby o życiu duchowym, religijnym. Co więcej, sam o sobie mówi, że nie ma doktoratu, że nie ukończył żadnych spektakularnych studiów.
Żaden z niego celebryta. Raczej ksiądz z głębokiego zaplecza. Do tego wiekowy, bo liczy sobie już 89 lat. A mimo tego stał się bohaterem papieskich homilii. Pięciokrotnie Ojciec Święty przywoływał postać argentyńskiego kapucyna, ojca Luisa Dliego. Po raz pierwszy biskup Rzymu wspomniał go w marcu 2014 roku podczas spotkania z proboszczami Rzymu. Wrócił do niego ponownie kilka miesięcy później, udzielając święceń kapłańskich.
Wzmianki o nim nie zabrakło także w książce wywiadzie Miłosierdzie to imię Boga. Ostatnio zaś przywołał ojca Luisa w trakcie mszy świętej sprawowanej dla kapucynów w bazylice Świętego Piotra i podczas spotkania z księżmi rzymskimi w bazylice Świętego Jana na Lateranie.
Czym ojciec Luis zasłużył sobie na taką estymę następcy świętego Piotra? Tym, że spowiada.
W parafii, w której mieszka, można go zastać w konfesjonale od 9 do 12. A następnie od 15 do 19. I tak dzień w dzień. Przez siedem dni tygodnia. Z małym wyjątkiem w niedzielę, bo wtedy zaczyna o 7.30.
Swego czasu ojciec Luis chciał się rozmówić z arcybiskupem Buenos Aires. Niepokoiły go pewne sytuacje, z którymi spotykał się, spowiadając ludzi. Bał się, że udziela rozgrzeszenia zbyt łatwo, zbyt szybko (ach, gdyby nie pamiętać eseju Bonhoeffera, można byłoby napisać, że zbyt tanio). Podczas tej rozmowy mieli mówić o miłosierdziu. Aż w końcu przyszły papież zapytał, jak sobie radzi z tym niepokojem sumienia. Wtedy ojciec Luis powiedział, że w takich sytuacjach idzie do kaplicy domowej, przed tabernakulum, przed Najświętszy Sakrament i modli się, aby Jezus mu wybaczył, że zbyt wiele przebaczył, że zbyt wiele w spowiedzi rozgrzeszył. Nie zapomina jednak dodać, że to dlatego, że sam Jezus dał mu zły przykład. Przebaczył wszystkim. Wszystko.
Świadectwo ojca Luisa - tak jak o nim opowiada nasz papież i tak jak ono zostało przedstawione w wywiadzie, którego argentyński kapucyn udzielił włoskiemu "Vatican Insider" - zachęca do tego, aby przemyśleć kilka kwestii związanych z posługą księdza w konfesjonale.
Nade wszystko źródłem mądrości (jeśli można o niej w takim kontekście mówić) nie są studia uniwersyteckie. To raczej związek z życiem. Albo jeszcze inaczej - świadomość tego, skąd się jest. Ojciec Luis podkreśla, że urodził się w ubogiej rodzinie, że ubóstwo naznaczyło jego historię i wybrał zakon, który z ubóstwa uczynił jedno z podstawowych narzędzi ewangelizacji. To prowadzi go do takiego fundamentalnego wyznania: nic nie mam, jestem niczym.
Taka deklaracja przeżyta do samego końca, sprawia, że spowiednik nigdy na nikogo nie spojrzy z góry. I zawsze będzie się starał mieć słowo miłosierdzia, współczucia, bliskości dla penitenta. Tak, aby nikt nie odchodził od konfesjonału z myślą, że został odrzucony, niezrozumiany lub, co gorsza, potępiony.
Oczywiście, można postawić zarzut, że to myślenie zarażone jakimś wirusem klasowości. Echo teologii wyzwolenia. Że trzeba być biednym, pochodzić z dołów społecznych, aby zrozumieć ludzi w konfesjonale. Nie. Wydaje mi się, że intuicja ojca Luisa jest inna. Kapłaństwo nie może być traktowane jako droga awansu społecznego.
Nad tym my, księża, wciąż musimy pracować. Jakiej rady ojciec Luis udziela tym, którzy spowiadają, i tym, którzy się spowiadają?
Tym pierwszym sugeruje, aby nie byli funkcjonariuszami, urzędnikami konfesjonału. Spowiedź widziana ze strony spowiednika to nie jest kwestia tego, komu i dlaczego udzielono rozgrzeszenia albo komu i dlaczego tego rozgrzeszenia odmówiono. To nie problem tego, kto z kim ile razy. Nie trzeba o tym myśleć! To raczej przekonanie, że bardzo wiele osób, które przychodzą do spowiedzi, nie wie ani po co, ani gdzie przychodzą i należy zrobić wszystko, aby znalazły się jak najbliżej Jezusa.
Ciekawe, bo ten południowoamerykański zakonnik (wspominany przez południowoamerykańskiego papieża) powiada, że najważniejszą rzeczą dla spowiednika powinna być deklaracja spowiadającego się, że chce być lepszy.
Ach, to ta mentalność mesjańska, która płomyka tlącego się nie ugasi. Tak, chodzi o przywrócenie w Kościele mentalności mesjańskiej! A co ojciec Luis radzi tym, którzy chcą się wyspowiadać?
Nade wszystko nie bać się! Z takiego dyskursu w trzeciej osobie - nie należy się bać - przechodzimy w radykalne wyzwanie: nie bój się. To już nie jest dyskurs w trzeciej osobie, neutralny. Nagle uświadamiamy sobie, że iluś z nas (ja sam) stawia sobie pytanie, czy Bóg może (lub chce) przebaczyć mi moje grzechy. Czy jest gotów puścić w niepamięć (cokolwiek miałoby to znaczyć) moją nieprawość? Świadom własnych grzechów boję się stanąć przed kratkami konfesjonału. Ojciec Luis, który spowiada kilka godzin dziennie, powiada: nie bój się.
Skomentuj artykuł