Tęczowy Chrystus: cyniczna prowokacja, czy desperacki krzyk ofiar?
Pamiętam, że moją pierwszą reakcją na wieść o pomniku Chrystusa z tęczową flagą był smutek. I wcale nie dlatego, że uważam tęczową flagę za coś obraźliwego, czy postulaty podnoszone przez prześladowane środowiska LGBT+ za nieważne, czy bezsensowne.
Powroty z wakacji i zderzenie się z szarą codziennością rzadko kiedy bywają przyjemne. A jednak nie spodziewałam się, że gdy po dwóch tygodniach chłonięcia każdej spokojnej chwili i cieszenia się ograniczonym dostępem do mediów, to, co zastanę w Warszawie, będzie tak bolesne.
I wcale nie chodzi o pękającą od nieprzeczytanych maili skrzynkę pocztową, czy konieczność zamiany leniwie sączonej lemoniady na pitą w porannym pośpiechu mocną kawę. Chodzi o coś znacznie poważniejszego, czyli o eskalację społecznych podziałów, do której doszło w momencie, w którym na kilka dni przed obchodami 76. rocznicy powstania warszawskiego na kilku stołecznych pomnikach zawisły tęczowe flagi. Jednym z nich okazała się niezwykle ważna dla warszawiaków figura Chrystusa przed Bazyliką św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu.
Jak w takiej sytuacji „powinna” (och, jak nie znoszę tego słowa!) zachować się osoba wierząca — katolik i katoliczka? Co sądzić na temat zamieszek, które wybuchły w Warszawie po „tęczowej prowokacji”? Z premedytacją nie odpowiem na żadne z tych pytań, bo uważam, że każdy człowiek ma prawo do własnej oceny, a dodatkowo u każdego z nas granica wrażliwości przebiega gdzie indziej.
Jedyne, co mogę zrobić, to podzielić się swoimi własnymi refleksjami na temat burzy, która od dwóch tygodni szaleje nad Polską: bez stawania w jednym lub drugim szeregu oburzonych, ale z chęcią dostrzeżenia w tej całej sytuacji uczuć i racji obu ścierających się ze sobą obozów.
„Klęczy przed figurą, diabła ma za skórą”. Smutek, znużenie, obawa
Informacje o tęczowym happeningu i towarzyszących mu zamieszkach zastały mnie na urlopie. W bieszczadzkich lasach dostęp do internetu bywa bardzo kapryśny, w związku z czym docierały do mnie jedynie śladowe przebłyski burzy, która w tym czasie przewalała się nad naszym krajem.
Pamiętam, że moją pierwszą reakcją na wieść o pomniku Chrystusa z tęczową flagą był smutek. I wcale nie dlatego, że uważam tęczową flagę za coś obraźliwego, czy postulaty podnoszone przez prześladowane środowiska LGBT+ za nieważne, czy bezsensowne. Zabolał mnie sam fakt wykorzystywania obrazu Chrystusa jako zakładnika kolejnego politycznego sporu — za równie żenujące uważałam zresztą powieszenie plakatu wyborczego jednego z kandydatów na prezydenta na krzyżu na szczycie Giewontu, tak samo jak za niepotrzebne uważam ostentacyjne postawienie przez premiera znicza pod „sprofanowaną” tęczą figurą pod warszawską bazyliką.
Boli mnie każdy akt zawłaszczania symboli religijnych — niezależnie od tego, czy chodzi o krzyż, półksiężyc, czy gwiazdę Dawida — zwłaszcza przez tych, którzy czynią z nich oręż walki politycznej. Nie dlatego, że nie mam „dystansu”, czy nie uważam, że w pewnych przypadkach mocne środki wyrazu bywają adekwatne i potrzebne. Boli mnie to dokładnie w taki sposób, jak gdyby ktoś zniszczył lub instrumentalnie wykorzystał wizerunek kogoś mi bliskiego.
Po smutku pojawiło się… znużenie. Głównie tym, że kolejny raz jestem w stanie z niemal stuprocentową trafnością przewidzieć narrację obu stron sporu, że kolejne dnie i tygodnie sprawa ta będzie „wałkowana” na wszelkie możliwe (i dające się z góry przewidzieć) sposoby, i że tak naprawdę nie wyniknie z tego żadne porozumienie: słowem — klasyczne bicie piany.
Wyciszony Twitter i brak zasięgu na szczęście uwolniły mnie od konfrontowania moich przeczuć z rzeczywistością, ale powrót do Warszawy, w której mieszkam już od tak wielu lat, że nazywam ją swoim domem, uświadomił mi, jak żywy jest dziś ten spór. W końcu to, co dzieje się tuż za oknem dużo trudniej „wyciszyć”, niż powiadomienia w komórce. I bardzo dobrze — bo wobec tego, co się dzieje, trudno przejść obojętnie, a chowanie głowy w piasek w niczym nie pomaga.
Tym, co pojawiło się po smutku i odczuciu zmęczenia pt. „o nie, kolejna polsko-polska wojenka”, była obawa, która towarzyszy mi do dziś. Boję się, że takie akcje to miecz obosieczny, który nie prowadzi do uczciwego dialogu, ale przeciwnie — okopuje dwa wrogie sobie obozy na własnych pozycjach i oddala je od siebie tak daleko, że wkrótce może już nie być mowy o jakimkolwiek moście między nimi.
Ta obawa ma jeszcze jeden wymiar — w myśl starego porzekadła o ludziach, którzy „klęczą przed figurą, a diabła mają za skórą”, obawiam się wysypu pseudopobożnych „aktów wynagradzających” za tęczowy happening. I nie wiem, kogo bardziej powinnam się bać — antykatolicko nastawionych aktywistów, czy może niezłomnych „obrońców wiary” gotowych zaszczuć, lub nawet posunąć się do rękoczynów tylko dlatego, że ktoś ośmiela się mieć inną wizję rzeczywistości.
Tęcza nie obraża, ale przemoc zagraża — nam wszystkim
Zawieszenie tęczowej flagi na pomniku Chrystusa karmi najgorsze żądze obu stron sporu: homofobów utwierdza w przekonaniu, że środowiska LGBT+ to groźna „ideologia” dążąca do destabilizacji i zatrucia młodych umysłów (niemal w jednym rzędzie z potworem gender i szatańską Hello Kitty) i rozsierdza skrajne środowiska skupione na „obronie chrześcijańskich wartości”. Z drugiej strony, ludzie sprzyjający osobom nieheteronormatywnym są karmieni przekazem pt. „kto nie z nami, ten przeciwko nam”, przekuwając walkę o tolerancję w jej totalne zaprzeczenie i zamykając się na jakąkolwiek krytykę.
I wcale nie trzeba znać Ewangelii o nadstawianiu drugiego policzka, by wiedzieć, że przemoc rodzi przemoc. Dobrze ujął to ks. Damian Wyżkiewicz w swoim komentarzu na łamach „Więzi”: „Przemoc jest zawsze przemocą. Dlatego trudno mi mówić o tej akcji jako o działaniu otwartym na dialog. To przemoc symboliczna – i nie chodzi o tęczę.”.
W przeciwieństwie do ludzi, pomniki nie krwawią i nie odczuwają bólu
Jest i druga strona tego medalu, znacznie istotniejsza: pomniki, mimo symbolizowania wartości ważnych dla danych grup społecznych to… nadal tylko pomniki. Marmur, brąz czy kamień nie odczuwają bólu, nie krwawią i nie płaczą. A ludzie już tak.
W tym kontekście nie uważam, żeby między urażonymi uczuciami katolików spowodowanymi zawieszeniem tęczowej flagi na figurze Chrystusa a latami systematycznej (i systemowej) przemocy w stosunku do mniejszości seksualnych zachodziła jakakolwiek symetria. I oczywiście, że można postawić szereg pytań o rzeczywiste intencje tęczowych aktywistów — tak samo jak w przypadku ruchu Black Lives Matter w USA, pod który oprócz osób walczących o prawa człowieka, podłączyli się różnego rodzaju chuligani i wandale (nota bene, zwrot „all lives matter” przywodzi na myśl tę samą „symetrię”, którą usiłują tworzyć katolicy niepopierający agresji w stosunku do LGBT, ale jednocześnie twierdzących, że Chrystus z tęczową flagą to o krok za daleko).
Jasne, że istnieje pewnie jakiś procent tych, którym zależy jedynie na zrobieniu rozróby i przejechaniu prętem po klatce z rozdrażnioną małpą. Ale jestem przekonana, że w ogromnej większości chodzi o wołanie o pomoc, o zauważenie. A skoro głos ofiar przez lata nie był dostatecznie słyszany, nic dziwnego, że kiedy krzyczą głośniej, u części z nas, przyzwyczajonych do status quo i zamkniętych w wygodnych banieczkach, ten krzyk może powodować dyskomfort.
Widok oflagowanych religijnych symboli miałby moralne prawo zawadzać w momencie gdybyśmy jako katolicy, jako społeczeństwo, dokładali ze swojej strony wszelkich starań, aby na co dzień stawać w obronie słabszych, w tym przypadku prześladowanych osób LGBT+. Czy stajemy? Cóż, pewnie część z nas tak (i to dla nich wspomniana „prowokacja” może być najboleśniejsza, bo „niezasłużona”), ale wystarczy przypomnieć sobie słowa jednego z hierarchów o „tęczowej zarazie” i narrację na temat mniejszości seksualnych serwowaną przez część polityków, często także tych manifestujących swoje przywiązanie do katolicyzmu.
Czy naprawdę jesteśmy tak krótkowzroczni, by nie móc przewidzieć tego, że w pewnym momencie ta obrażana strona sięgnie po środki dosadniejsze niż pokorne potakiwanie ciemiężycielom i postawa wdzięczności za to, że mogą oddychać tym samym powietrzem, co reszta społeczeństwa…?
Biała flaga zamiast tęczowej? „Wojna” dopiero się zaczęła
Bardzo chciałabym móc napisać, że zamiast wywieszania tęczowych flag w geście solidarności ze środowiskami LGBT+, raczej obie strony powinny wywiesić białe flagi i spróbować wzajemnie zrozumieć swoje racje, zamiast licytacji pt. „twój ból jest lepszy niż mój”. Niestety, ale przyglądając się z bliska relacjom LGBT-Kościół, ze wstydem muszę przyznać, że jako katolicy po prostu sobie zasłużyliśmy na wiele z tych gorzkich słów, które dziś padają pod adresem naszej wspólnoty. Ten pompowany latami balonik niechęci dla zrozumienia osób nieheteronormatywnych i niebinarnych musiał kiedyś pęknąć. Mam nadzieję, że „tęczowy Chrystus” jest już wystarczającym tego objawem i gdy opadną emocje, będzie nas mimo wszystko stać na dialog. W innym wypadku czekają nas konsekwencje dużo poważniejsze niż urażone uczucia religijne.
Skomentuj artykuł