Transparentność, odwaga, prawda? Ani Watykan, ani polscy biskupi nie uczą się na własnych błędach
To jednak przerażające, że ani Watykan, ani polscy biskupi (choć pojawiają się wyjątki) nie uczą się na własnych błędach. A działania, które mogłyby być krokiem w dobrą stronę, zakomunikowane tak, by nie „skrzywdzić” członków instytucji, ostatecznie niszczą wizerunek Kościoła.
Usunięcie arcybiskupa Andrzeja Dzięgi to niewątpliwie był krok w dobrym kierunku. I nawet jeśli powinno to się stać już dawno temu, to - jak głosi polskie przysłowie - „lepiej późno niż wcale”. Emerytura (teraz nie ma już wątpliwości, że karna) nie jest może karą specjalnie dotkliwą, ale jest jasnym sygnałem, że Stolica Apostolska negatywnie ocenia lata tuszowania przez metropolitę szczecińsko-kamieńskiego (a wcześniej ordynariusza sandomierskiego) przypadków pedofilii i chronienia jej sprawców. Mógł być zatem kolejny dobry sygnał.
Mógł być, ale go nie było, bo nuncjatura apostolska (a to jednak zapewne oznacza także Stolicę Apostolską) postanowiła tak ogłosić tę decyzję, by wyglądała ona na zwykłą - choć o kilka lat przedwczesną - emeryturę. Owszem: ci, którzy wiedzieli, że toczy się proces i znali wewnątrzkościelne plotki, mogli mieć pewność, że nie była to zwykła emerytura, ale… arcybiskup Dzięga natychmiast wykorzystał enigmatyczność komunikatu nuncjatury i w liście wysłanym do księży wyjaśnił, że odchodzi, bo jego stan zdrowia się pogorszył. Ten komunikat natychmiast podchwycili zaś jego obrońcy.
Tego było jednak za wiele nie tylko dla osób skrzywdzonych przez duchownych krytych przez arcybiskupa Dzięgę i przez jego wypowiedzi czy działania, dla dziennikarzy i komentatorów, ale także dla części (bardzo niewielkiej, ale tym bardziej istotnej) biskupów. Szum podniósł się od razu. O sprawie pisał Tomasz Krzyżak, Zbigniew Nosowski i ja (milczały natomiast w ogromnej większości media kościelne), a w niedzielę wieczorem pojawił się fundamentalny wpis biskupa Artura Ważnego. „Brak mi słów... Pomieszane ze sobą gniew, złość, wstyd... Brak zgody. Modlę się... Jeszcze raz prezentuję «talerz skrzywdzonych». Tym razem publicznie. Solidaryzuję się z osobami skrzywdzonymi w Kościele. Znów niewidzianymi, dokrzywdzonymi... Modlę się za Was. I... przepraszam” - napisał biskup na Facebooku.
Jego post udostępnili kolejni trzej biskupi. "Deficyt prawdy rani po za raz kolejny i niestety głębszy. Wiem od zranionych" - napisał biskup pomocniczy lubelski Adam Bab. Biskup pomocniczy legnicki dodał zaś od siebie: "Modlę się za każdą osobę, która zamiast domu doświadcza w Kościele ran. Przepraszam za sytuacje, gdy wynikają one z zaniedbania lub nadużycia władzy tych, którzy mają służyć. Myślę o wielu przestrzeniach poranienia i proszę Boga o uzdrowienie naszych serc przez prawdę i miłość". I wreszcie niezmiernie ważny był wpis biskupa Grzegorza Suchodolskiego. "Od siebie dodam tylko, że są wybory (moralne) ważniejsze niż wybory nawet najważniejszego prezydium; jest kapitał duchowy (Kościoła) ważniejszy o wiele niż stary lub nowy fundusz kościelny; jest prawda formująca (zwłaszcza młode pokolenie) bardziej niż jedna lub dwie godziny religii w tygodniu" - napisał biskup Suchodolski. A te jego słowa, a konkretniej pierwsze zdanie, tłumaczą, dlaczego większość biskupów milczy. Otóż zbliżają się wybory - najpierw na przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, a później na sekretarza KEP. I to dlatego wielu biskupów, którzy nie chcą spalić swoich albo innych kandydatur, milczy. Biskup Suchodolski wprost, choć ostrożnie, to napisał.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że model komunikatu Stolicy Apostolskiej, ale także zachowanie arcybiskupa Dzięgi wzburzyło także niektórych ordynariuszy i metropolitów, i że oni także naciskali na nuncjaturę. Dwa dni później ta poinformowała więc - nadal bardzo lakoniczne - że arcybiskup Dzięga nie odszedł na emeryturę z przyczyn zdrowotnych, ale z powodu decyzji związanych z postępowaniem watykańskim. I wtedy stało się jasne, że arcybiskup „niezmiernie oszczędnie dysponował prawdą”. Prawda została więc ujawniona, ale Kościół, zamiast uzyskać jakiekolwiek korzyści, po raz kolejny poniósł szkody. To, co mogło być okazją do pokazania, że hierarchii zależy na prawdzie i sprawiedliwości, po raz kolejny zamanifestowało, że istotniejsze od tych wartości czy od dobra skrzywdzonych jest wąsko pojęty interes korporacyjny. Istotniejsze jest, by nie „skrzywdzić” krzywdziciela, bo ten jest członkiem systemu, niż żeby załatwić sprawę i uczynić zadość sprawiedliwości.
Smutne jest także to, że na odwagę, by stanąć po stronie ofiar publicznie, zdecydowało się jedynie czterech biskupów, i to pomocniczych, z ponad setki, których mamy w Polsce. Kościelna dyplomacja ani polityka wcale tego nie wyjaśniają, ale nawet jeśli brać je pod uwagę, to symbolicznie to milczenie oznacza, że wypowiedź w tej sprawie może zaszkodzić biskupowi w mianowaniach na rozmaite kościelne funkcje. Wiele to mówi o realnym stanie podejścia hierarchii do ochrony osób małoletnich.
Nic też nie wskazuje na to, by Kościół uczył się na swoich błędach, bo z podobnymi komunikatami i podobnymi reakcjami mieliśmy już do czynienia, ale to wcale nie skłoniło Watykanu do zmiany modelu komunikacji. Dlaczego? Jak się zdaje, istotni (mam nadzieję, że nie wszyscy) urzędnicy Stolicy Apostolskiej najwyraźniej uważają, że przejrzystość, prawda i sprawiedliwość jest łaską, którą mogą wyświadczyć wiernym, jeśli ci ostatni ich do tego zmuszą. A jak nie zmuszają, to wolą zadowolić innych członków systemy kościelnego. I dopóki to się nie zmieni, dopóty Kościół będzie tracić wizerunkowo, a osoby skrzywdzone będą „dokrzywdzane”, retraumatyzowane.
Skomentuj artykuł