Pacyfizm nie jest chrześcijański
Chrześcijaństwo, wbrew powtarzanym opiniom, nie było i nie jest pacyfistyczne. Dlaczego? Powód jest prosty, bo w Ewangelię i jej interpretację wpisany jest głęboki realizm i świadomość ludzkiej natury po grzechu pierworodnym.
Opowieści o tym, że chrześcijaństwo jest pacyfistyczne można i trzeba włożyć między bajki. Gdyby tak było nie istniałyby ordynariaty polowe, nie byłoby kapelanów, a Kościół wymagałby od swoich wiernych sprzeciwu sumienia wobec służby wojskowej. Tak jednak nie jest. Katolicy służą w wojsku, tak jak luteranie, chrześcijanie reformowani, prawosławni i ogromna większość chrześcijan nie tylko głównego nurtu, ale i ewangelikalnych czy pentekostalnych. Istnieją oczywiście wyznania (mniejszościowe), które służbę w wojsku odrzucają, ale zazwyczaj funkcjonują one - jak choćby kwakrzy - na marginesie chrześcijaństwa.
I tej fundamentalnej zasady wcale nie zmienia nauczanie papieża Franciszka. Oczywiście znajdziemy w jego tekstach zdecydowane i jednoznaczne odcięcie się od pojęcia „wojna sprawiedliwa”, a nawet uznanie, że w dzisiejszej sytuacji „bardzo trudno jest utrzymać racjonalne kryteria, które wypracowano w poprzednich wiekach, by mówić o możliwości wojny sprawiedliwej” (Fratelli tutti, par. 258). Franciszek wskazuje także, że „każda wojna pozostawia świat w gorszej sytuacji, niż go zastała. Wojna jest porażką polityki i ludzkości, haniebną kapitulacją, porażką w obliczu sił zła” (tamże, par. 261). Tyle, że to wcale nie oznacza, że w innym miejscu tego samego dokumentu nie przywołuje ostro skrytykowanego sformułowania, i nie wskazuje, że jednak istnieją okoliczności, w których wojna może być koniecznością. Jeden z paragrafów „Fratelli tutti” nosi nawet tytuł: „wojny sprawiedliwe i przebaczenie”. I nie jest to przypadek. Franciszek jasno i zdecydowanie przypomina, że chrześcijaństwo nie jest głoszeniem „bezwarunkowego przebaczenia”, poddania się na warunkach agresora, nie jest także naiwnym uznaniem, że ustępstwa i brak sprawiedliwości może doprowadzić do końca wojnę. „Nie chodzi tu o postulowanie przebaczenia, wyrzekając się swoich praw wobec skorumpowanej władzy, wobec przestępcy czy kogoś, kto poniża naszą godność. Jesteśmy wezwani, aby miłować każdego, bez wyjątku, ale miłować prześladowcę, nie oznacza przyzwolenia, aby nadal takim pozostawał czy żeby myślał, że to, co czyni, jest dopuszczalne. Przeciwnie, kochać go właściwie, to starać się na różne sposoby, by zaniechał ciemiężenia; to odebrać mu tę władzę, której nie potrafi używać, i która go oszpeca jako człowieka. Przebaczanie nie oznacza pozwalania na dalsze pogwałcanie godności własnej i innych, ani na to, by przestępca nadal wyrządzał krzywdę. Ten, kto doznaje niesprawiedliwości, musi zdecydowanie bronić swoich praw i praw swojej rodziny, właśnie dlatego, że musi strzec tej godności, która została im dana, godności, którą miłuje Bóg. Jeśli przestępca wyrządził krzywdę mnie lub drogiej mi osobie, nikt nie zabrania mi domagać się sprawiedliwości i zatroszczyć się, aby ten ciemiężyciel – lub ktokolwiek inny – nie skrzywdził mnie ponownie, ani nie uczynił tej samej krzywdy innym. Powinienem tak postępować, a przebaczenie nie tylko nie neguje tej potrzeby, lecz jej też wymaga” (par. 241) - wskazuje papież we „Fratelli tutti”.
Co wynika z tych słów, które już w kolejnych paragrafach odniesione są do życia społecznego? Odpowiedź jest oczywista. Otóż istnieją sytuację, w których zaatakowany naród czy państwo ma nie tylko prawo, ale i obowiązek się bronić, ma obowiązek bronić swojej godności, swojego posiadania. Chrześcijaństwo nie jest naiwnym przekonaniem, że jeśli ofiara nie będzie się bronić, to agresor nie będzie jej atakował. Znajomość natury ludzkiej, ale także znajomość historii społeczeństw uświadamia, że brak reakcji na zło, ustępstwa, unikanie obrony jedynie rozzuchwala sprawcę. Wojna w Ukrainie jest zaś tego znakomitym przykładem. Gdyby zdecydowano się na powstrzymanie Putina, gdy masakrował on Czeczenię, gdyby na Rosję nałożono odpowiednie sankcje, gdy zaatakowała ona Gruzję, gdyby nowoczesną broń zaczęto dostarczać już w 2014 roku, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, do obecnej eskalacji prawdopodobnie by nie doszło. To właśnie tchórzostwo (niekiedy określane niechęcią do wojny) elit zachodnich jest przyczyną tej wojny. Brak reakcji na niesprawiedliwość, udawanie, że jej nie ma, zaowocowało tę właśnie wojną.
Franciszek - na co warto zwrócić uwagę - idzie w swoich rozważaniach jeszcze dalej. - Samoobrona jest nie tylko legalna, ale także jest wyrazem miłości do ojczyzny. Ktoś, kto nie broni siebie, kto nie broni czegoś, nie kocha tego. Ten, kto broni (czegoś), kocha to - tłumaczył dziennikarzom na pokładzie samolotu wracając z trzydniowej podróży do Kazachstanu. Trudno uznać tę wypowiedź za pacyfistyczną. Tak jak trudno za chrześcijański pacyfizm uznać jasne wskazanie, że dostarczanie broni do Ukrainy jest moralnie usprawiedliwione, bowiem zasady „wojny sprawiedliwej” Kościoła pozwalają na proporcjonalne użycie śmiercionośnej broni w celu samoobrony przed narodem-agresorem.
To nauczania papieskie jest głęboko zakorzenione w całej tradycji Kościoła, której - mimo ostrych antywojennych wypowiedzi - papież wcale nie zmienił. A nie zmienił, bo zastąpienie jej pacyfizmem, byłoby w istocie zamianą realistycznej, pamiętającej o grzechu i jego skutkach, a także chroniącej zaatakowanych racjonalnej doktryny, naiwnym chciejstwem, które z chrześcijaństwem niewiele ma wspólnego.
Skomentuj artykuł