Wielkanoc to nie święta żółtego kurczaczka
Wielkanoc, czy rzeczywiście taka wielka? Czy chcę, by była ważnym wydarzeniem mojego życia? Czy chcę się realnie spotkać z Jezusem? Nie nakładając na siebie kolejnych wyzwań i całonocnych czuwań przy grobie, gdy nie mam na to siły?
Skończył się okres Wielkiego Postu. Widzę, jak łatwo jest wpaść teraz w pułapkę myślenia, że to czas zmarnowany, bo "znowu mi nie wyszło i jestem do niczego". Postanowienia wielkopostne były być może niezbyt wygórowane i średnio ambitne, ale i tak wyszła klapa. Nie miało być słodyczy, a były. Planowana była droga krzyżowa, ale jakoś nie udało się na nią dotrzeć. Miał być czas bez social mediów, a i tak wieczorem zdarzało się scrollowanie bez sensu i celu. Znowu jedno wielkie nic. Czy w takim razie moje serce gotowe jest na przyjęcie Zmartwychwstałego?
Łatwo jest nakręcić się na to, co nie wyszło. Trudniej jest usiąść i zobaczyć, dlaczego tak się stało. Czy to moja słaba wola i lenistwo? Być może jednak coś innego, czego z pozoru nie widać? Może źle wybrałem drogę i gdzieś w międzyczasie przestałem wpatrywać się w cel? No właśnie - jaki cel mają wszystkie postanowienia, wielkopostne wyrzeczenia, całe przygotowania do Świąt? Czy to tylko umartwianie siebie dla samego umartwienia, ćwiczenia woli i pokazania Panu Bogu, że potrafię i udowodnię, że zasługuję na Jego miłość?
Jezus jednak i tak oddaje za mnie życie. Bez względu na to, co mi wyszło, a co nie. To mnie są potrzebne wszystkie wyrzeczenia i przygotowania, by móc lepiej przyjąć i zrozumieć prawdę o Jego miłości, jednak On zmartwychwstał pomimo tego, co nam tak często zasłania obraz całości.
Wielkanoc to nie święta żółtego kurczaczka, ani kicającego zajączka. To czas, w którym Jezus dla mnie umiera, leży w zimnym i ciemnym grobie i zmartwychwstaje. Nie On tego potrzebuje, ale ja. To we mnie ciągle pojawiają się ciemności, ból i śmierć, czasem po ludzku nie od ogarnięcia. To wtedy mogę stanąć pod krzyżem, przy grobie, a w końcu wpatrywać się w Zmartwychwstałego, by móc szczerze i radośnie wykrzyknąć "Alleluja!". Jezus daje nam szansę na kolejne przeżycie tych świąt, pytanie tylko czy nie zamkniemy się w naszym ludzkim, mocno ograniczonym patrzeniu i nie stracimy tym samym tego, co najcenniejsze.
Pamiętam, jak rok temu pisałam o tym, że trudno jest stać w Wielki Piątek pod krzyżem, a dwa dni później cieszyć się ze Zmartwychwstania. Nadal tak uważam, choć po roku widzę to trochę inaczej. Pan Bóg wyprowadził mnie z głębokiego smutku i żałoby po ukochanej mamie. Wyprowadził ze śmierci, choć rany na moim ciele nadal są. Dziś już nie bolą, czasem tylko delikatnie szczypią. To między innymi tutaj widzę, że Bóg ma swój czas, swoją drogę i pomysł na moje życie, a ja patrząc tylko po ludzku, wolę skupić się na wielkanocnych pisankach, bo to jest łatwiejsze niż nazwanie swojej ciemnicy po imieniu. To dużo prostsze niż spojrzenie w ciemne zakamarki swojego serca. To zdecydowanie przyjemniejsze niż spojrzenie na swój stan wiary i przyznanie, że na co dzień może niezbyt poważnie traktuję Pana Boga i być może wcale nie wierzę w to, że On jest, żyje i działa dzisiaj tak samo jak działał dwa tysiące lat temu. I że chce dać mi życie, prawdziwe, w obfitości i że wcale nie muszę na to zasługiwać, a to, że podejmuję się jakiś wyrzeczeń jest skutkiem miłości, a nie próbą wymuszenia łaski.
Wielkanoc, czy rzeczywiście taka wielka? Czy chcę, by była ważnym wydarzeniem mojego życia? Czy chcę się realnie spotkać z Jezusem? Nie nakładając na siebie kolejnych wyzwań i całonocnych czuwań przy grobie, gdy nie mam na to siły. Być może Jezus zmartwychwstały chce pokazać mi się w uśmiechu dziecka, z którym od dawna szczerze nie rozmawiałem, albo współmałżonka, którego przytulenia już nie pamiętam? Być może jednak przyjdzie z pokojem serca w ostatniej minucie adoracji, którą zaplanuję w ciszy parafialnego kościoła? Warto ten czas zaplanować, pobyć przy Nim w ciszy, jeśli tylko jest taka możliwość. Warto, bo to nie jest święto kurczaczka, ale Jezusa, który pokazał, że nie ma takiej śmierci, która byłaby silniejsza od Jego łaski. Pytanie czy potrafimy tę łaskę przyjąć…
Skomentuj artykuł