Wielodzietni nie gryzą

Wielodzietni nie gryzą
(fot. depositphotos.com)

Mam wrażenie, że dziś świat boi się dzieci. Ale kiedy ludzie widzą dzieci z dużych rodzin „ na żywo”, nie tylko z jakiś strasznych opowieści, przekonują się, że są naprawdę szczęśliwe. Nawet jeśli nie mają wszystkich najnowszych zabawek ze „Smyka”, mają rodzeństwo, które nigdy się im nie znudzi.

Na blogu Anny Lewandowskiej jakiś czas temu ukazał się jej wywiad z Deborą Brodą. Rozmowa mam z dwóch różnych światów. Spotkanie bardzo potrzebne.

Ania, mama małej Klary, rozmawia z Deborą mamą 3-miesięcznej Tosi i jej dziesięciorga starszego rodzeństwa. Cieszę się, że ta rozmowa odbyła się w takim, a nie innym składzie. Dzięki temu, że wywiad zrobiła Lewandowska świat rodziny XXL ma szansę trafić pod strzechy. I odkłamać trochę obraz wielodzietnych. Ale też podnieść na duchu inne wielomamy.

Jak mówi Debora: „Jak znajdujemy się w miejscu publicznym, ludzie zaczynają nas liczyć i robić nam zdjęcia. Mnie osobiście to bawi, chociaż odkąd wprowadzono 500 plus, wiele osób patrzy na nas wrogo i to jest przykre, więc szukamy takich miejsc, gdzie nie musimy się tłumaczyć, że nie jesteśmy wielbłądem”.

DEON.PL POLECA

Rzeczywiście rodzina z jedenaściorgiem dzieci zwraca na siebie uwagę. Mam jednak takie samo doświadczenie, choć nasza gromadka to na razie sztuk cztery. Każdy nasz spacer w pełnym składzie wzbudza poruszenie. Bardzo tego nie lubię, bo mam naturę obserwatora, który sam nie lubi być obserwowany. Jednak podwójny wózek, z dodatkową podwójną obstawą po lewej i prawej stronie, zawsze sprowadza na nas spojrzenia przechodniów. Jedni się uśmiechają, inni patrzą jak na kosmitów. Często, zwłaszcza kiedy idę z dziećmi sama, bez męża, słyszę prosto w twarz, pełne świętego oburzenia „o, matko” lub inne mniej wytrawne komentarze. Innym znów razem ktoś gratuluje pięknej rodziny.

Nie różni nas tak wiele


W rozmowie Ani z Deborą fajnie wybrzmiało, że mama wielodzietnej rodziny nie jest jakimś dziwolągiem, kimś z innej planety, kto zupełnie zapomniał o sobie. Debora to ładna, inteligentna kobieta, która ma swoje zdanie i naprawdę interesujący świat. Jej życie to nie jakiś kierat i jedynie smutna, szara codzienność. Na pytanie, czy znajduje choć trochę czasu dla siebie odpowiada: „Na co dzień chodzę na spacery, biorę Tośkę do wózka i spacerujemy kilka kilometrów i to jest super. To taki mój moment zresetowania się. Mniej więcej dwa razy w roku jeżdżę też na turnusy, gdzie ćwiczę z fizjoterapeutką mięśnie dna miednicy i kręgosłup, jednocześnie świetnie wypoczywając w towarzystwie koleżanek. Staram się też raz na jakiś czas robić różne akcje i wypady, które dają mi energię. [...] nikt się za mnie nie wyśpi, nikt za mnie nie zadba o zdrowie i psychikę, więc muszę o to zadbać sama, nie mogę siebie skreślić, muszę sobie poukładać, co jest mi potrzebne, żeby w tym wszystkim też się dobrze czuć. Po drugie: związek – nikt oprócz mnie nie zatroszczy się o to, więc organizujemy czas tylko dla siebie, wychodzimy we dwoje. Jest to coraz prostsze, bo dzieci są coraz starsze. Po trzecie: dzieciaki i relacje z nimi, więzi, opieka”. 

Mama ogarniająca jedno dziecko i mama z piątką, mają takie samo prawo być zmęczone, tak samo muszą walczyć o czas tylko dla męża i pragną choćby na chwilę wyjść gdzieś bez dzieci, żeby trochę się zresetować. Pamiętam, że mnie samej najtrudniej było ogarniać codzienne obowiązki z pierwszym dzieckiem. Wszędzie leżały sterty brudnych naczyń i co dzień staczałam walkę, żeby ugotować obiad. Zajmowanie się dzieckiem pochłaniało mnie w całości i naprawdę ciężko było mi znaleźć czas na cokolwiek innego. Paradoksalnie, kiedy dzieci przybywało, łatwiej było wykonywać inne zajęcia, bo rodzeństwo zaczynało bawić się ze sobą i nie czułam już, że potrzebują tak dużo mojej uwagi.

Co dzień mierzę się z tym, że kolejny raz nie będzie idealnie. Gdzieś się spóźnię, znów nie dopatrzę jakiejś plamki na bluzce dziecka, która jeszcze 10 minut przed wyjściem była czysta, będę nieco niedoprasowana.

Wielomamy nie są z jakiegoś innego superwytrzymałego materiału, co inne mamy, i choć czasem swobodniej czują się w towarzystwie innych wielomam, to na pewno dobrze, jak spotykają się z tymi „normalnymi” mamami. Choćby dlatego, żeby zobaczyć, że naprawdę mamy podobne problemy. Ale i po to, żeby pokazywać świat rodziny wielodzietnej. Mam wrażenie, że dziś świat boi się dzieci. Ale kiedy ludzie widzą dzieci z dużych rodzin „ na żywo”, nie tylko z jakiś strasznych opowieści, przekonują się, że są naprawdę szczęśliwe. Nawet jeśli nie mają wszystkich najnowszych zabawek ze „Smyka”, mają rodzeństwo, które nigdy się im nie znudzi. Co dzień przechodzą egzamin z relacji międzyludzkich, kiedy kolejny raz muszą się dzielić i pertraktować, kto tym razem bierze ulubione klocki, ale też nigdy nie czują się samotne. Z mojego doświadczenia wynika, że mamy z jednym dzieckiem, obserwując z bliska większe rodziny, przekonują się, że kolejne dziecko nie jest aż takim wielkim ciężarem i jedynie obowiązkami, które wydają się przekraczać ludzkie możliwości. A posiadanie rodzeństwa to skarb na całe życie.

Nieidealna


A na koniec o braku perfekcji. Debora stwierdza: „W sprawach organizacji stosuję minimalizm, bo to nie jest mój priorytet. Moim zdaniem nie warto poświęcać energii, żeby zawsze wszystko było perfekcyjnie zrobione. Dużo spraw odpuszczam”. Takie słowa to dla mnie jak plaster miodu. Co dzień mierzę się z tym, że kolejny raz nie będzie idealnie. Gdzieś się spóźnię, znów nie dopatrzę jakiejś plamki na bluzce dziecka, która jeszcze 10 minut przed wyjściem była czysta, będę nieco niedoprasowana. Dom też nie będzie wnętrzem perfekcyjnej pani domu. Może i chciałabym inaczej, ale przy gromadce dzieci, albo się zacharuję, żeby wszystko było doskonale, sama przy tym będąc tak zmęczona, że czasu dla męża i dzieci już na pewno nie znajdę, albo po prostu coś odpuszczę.

Mam taki tekst, który często mi się kołacze („Matka Irlandka, czyli stop perfekcji”, Miesięcznik LIST czerwiec / lipiec 2013). Polka mieszkająca w Irlandii, czym się różnią mamy w tamtym kraju. Przede wszystkim to kraj podwójnych wózków „rok po roku”. Ludzie tam są przyzwyczajeni do większych rodzin. Każdy ma taką w bliższej lub dalszej rodzinie. Normą są małe różnice wieku. Nikogo nie dziwi widok mamy obwieszonej czwórka, czy piątką maluchów. I takie mamy mają też większe społeczne przyzwolenie na bycie nieidealną. Każdy ją rozumie i nie wymaga, by zawsze wszystko było odprasowane i wyczyszczone na błysk. Kiedy matka z niemowlakiem na ręku i trzylatkiem przy nodze, próbuje wysuszyć po basenie głowę starszaka, nikt nie puka się w głowę. Marzy mi się taki świat. Choć czasem, kiedy kierowca autobusu widząc matkę biegnącą z czwórką dzieciaków, poczeka 30 sekund na przystanku, pocieszam się, że u nas też jest miejsce dla wielodzietnych. W końcu przecież wielodzietni naprawdę nie gryzą. Może poza okresami ząbkowania.

Żona, mama trzech urwisów i małej księżniczki. Z powołania mama na pełnym etacie, w ramach odskoczni i odpoczynku lubi pisać teksty. Z wykształcenia polonistka, pracowała jako redaktor w miesięcznikach katolickich. Jej miejscem w Kościele jest Droga Neokatechumenalna.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wielodzietni nie gryzą
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.