„Długo wmawiałem sobie, że to były tylko zarodki”. Poruszający wpis ojca po stracie dwójki dzieci
„Tłumaczenie sobie tego argumentami naukowymi działa na krótką metę. W końcu i tak pojawia się ból, smutek” – jeden z internautów podzielił się na Facebooku świadectwem, które odbiło się echem w sieci.
Publikujemy treść posta z 16 października, którego autorem jest Marcin Sałański:
Na co dzień popularyzuję i promuję różne tematy. Taka dola PR-owca. Ale zgodnie ze starym powiedzeniem „szewc bez butów chodzi”, nie zająłem się do tej pory czymś, co siedzi mi w głowie od dawna. Ktoś bliski powiedział mi jednak kiedyś, że świat zaczynamy zmieniać od nas samych. Truizm, ale długo zajęło mi przekonanie się, że bardzo trafny. Dzisiaj nastał ten dzień. Tak więc wychodzę z cienia, opuszczam strefę komfortu i robię ten mały krok. Pora podziałać w myśl amerykańskiego „make a difference”. Siebie samego biorę za punkt wyjścia. Piszę te słowa, by dołożyć choć mały kamyczek do tego co wszyscy powinniśmy wiedzieć. Są bowiem tematy, które nie są łatwe, ani przyjemne, ale nie możemy udawać, że ich nie ma. Musimy je znać, by lepiej rozumieć rzeczywistość. By być bardziej empatycznymi ludźmi. By zobaczyć, że nie jesteśmy sami.
Czy wiecie, że nawet 1 na 5 ciąży kończy się poronieniem? Pewnie nie, bo niestety żyjemy w społeczeństwie, gdzie ten temat nadal pozostaje tabu. Odważnie wypowiadamy sentencje o aborcjach, in vitro, edukacji seksualnej i antykoncepcji, a poronienie budzi w nas przerażenie, zmieszanie, czasem wstręt. I nie mówię tylko o Polsce. To temat drażliwy na całym świecie, dlatego ostatnimi czasy zainteresowało się nim WHO. Bez względu na kraj, to dla wielu z nas nadal smutna, brzydka prawda, którą maskuje się pseudonaukowymi objawieniami, że tylko choroba, silny stres albo złe prowadzenie skutkują utratą dziecka. Ba! Według badań 23 proc. ludzi zgadza się ze stwierdzeniem, że do poronienia można doprowadzić nie chcąc ciąży wystarczająco mocno. Cóż… ja bardzo chciałem mieć dzieci. Moja Żona też. I wiecie co? Zanim urodził się nasz Syn straciliśmy dwójkę. Dzieci. Nie zarodków.
Długo wmawiałem sobie, że to były tylko zarodki, biologicznie spętane twory komórkowe, które natura, w swojej omnipotentnej mądrości, postanowiła zawczasu usunąć. Ja sam i moja Żona jesteśmy zaś tylko ofiarami ponurej statystki wczesnych poronień. To wszystko powyżej oczywiście jest prawdą. Wbrew obiegowej opinii, że poronienie to skutek niewłaściwego postępowania w ciąży, większość z nich to konsekwencja wad genetycznych zarodka. Rzecz całkowicie niezależna od nas. Nikt nie zawinił w tej sytuacji. Niestety tłumaczenie sobie tego argumentami naukowymi działa na krótką metę. W końcu i tak pojawia się ból, smutek. Wczoraj był 15 października. Dzień Utraconego Dziecka. I w końcu poczułem ten ból. I nie mogę już dłużej milczeć.
Długo wmawiałem sobie, że to były tylko zarodki, biologicznie spętane twory komórkowe, które natura, w swojej omnipotentnej mądrości, postanowiła zawczasu usunąć. Ja sam i moja Żona jesteśmy zaś tylko ofiarami ponurej statystki wczesnych poronień.
Nie mogę milczeć, bo problem z przemilczaniem tematu poronień i brak edukacji w tym zakresie dotyka szczególnie kobiet, które nader często z automatu wręcz przyjmują rolę (o zgrozo) katów. Dzieje się tak chyba nawet u tych jak najbardziej racjonalnych i życiowo ogarniętych. Rozdźwięk miedzy prawda naukową, a opinią ludu jest jednak tak silny, że ferujący wyroki i raczący swoimi medycznymi mądrościami ludzie sprawiają, że wiele kobiet z automatu udręcza się poczuciem winy po stracie dziecka. W ich duszy gra jak mantra „moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. Ale gdzie jest ta wina? W tym, że pokochała dziecko jeszcze zanim mogła spojrzeć mu w oczy? Wina jest w tym, że zbitkę komórek pokochała jak człowieka, choć świat twierdzi, że to była tylko jakaś embrionalna breja?Winy nie ma, ale jest cała masa społecznych przekłamań, które tylko dokładają cegiełkę do smutnego obrazu.
„Może powinnaś uważać”, „nie dbałaś o siebie”, „za dużo pracowałaś”, „oj tam, oj tam, zaraz zmajstrujesz sobie nowego dzidziusia”. Takie padają często słowa, słowa, słowa. Słowa, które mają wytłumaczyć. Pocieszyć. Słowa, które nic nie znaczą. Które wręcz nie pomagają. I wiecie co… ja sam nie miałem słów, gdy straciliśmy dwójkę dzieci. No bo co można powiedzieć kobiecie, która traci dziecko? Nic. Można z Nią tylko być. Wystarczy zrozumieć. By nie była samotna. By nie czuła się wina. By mogła przeżyć żałobę z kimś kto to rozumie lub po prostu tak jak chce. Wszystko, by nie zasilała smutnej statystki poronień. Ale ta statystyka nie polega na ilości utraconych dzieci, tylko na liczbie matek pozostawionych sam na sam z bólem. Wedle badań, uczucie osamotnienia towarzyszy 41 proc. kobiet, które utraciły dziecko do 20 tygodnia ciąży. Ponad 25 proc. czuło wstyd.
Na co dzień popularyzuję i promuję różne tematy. Taka dola PR-owca. Ale zgodnie ze starym powiedzeniem „szewc bez butów...
Opublikowany przez Marcin Sałański Środa, 16 października 2019
Skomentuj artykuł