"Winny" jest nie tylko abp Michalik
"Winny" jest tutaj nie tylko abp Michalik. Do zamieszania przyczynili się sami dziennikarze. Mnie to nauczyło jednego. Po prostu nie będę odpowiadać na pytania dziennikarzy, bo są bezlitośni. Jak będę chciała się wypowiedzieć na jakiś temat - zrobię to sama, na piśmie.
Tematyką nadużyć seksualnych zajmuję się już od jakiegoś czasu - tak od strony teoretycznej, jak i praktycznej. Spotykam ludzi, którzy doświadczyli nadużycia przez ojca, brata, kuzyna, kapłana… Spotykam ich przy różnych okazjach, także w terapii. Czasem też mam kontakt z tymi, którzy są oskarżeni o nadużycia seksualne. Bardzo zależy mi na tym, aby Kościół był przestrzenią bezpieczną, w której chroni się dzieci i młodzież także przed nadużyciami i to nie tylko ze strony osób duchownych.
To, co od jakiegoś czasu dzieje się w mediach wokół tematu: "pedofilia w Kościele" w wydaniu dziennikarzy, publicystów i komentatorów różnych orientacji budzi mój niepokój i poczucie, że problem ten staje się powoli wirtualny, zupełnie oderwany od cierpiącego człowieka. Istotny jest news, komentarz, a nie człowiek.
Chcę odnieść się do kilku aspektów:
Zacznę od samego określenia: "pedofilia" w Kościele. Takie określenie jest - według mnie - poważnym nadużyciem ze strony ludzi mediów. Pedofilia jest chorobą polegającą na zaburzeniu preferencji seksualnej. Używając określenia "pedofilia" w odniesieniu do każdego nadużycia seksualnego popełnionego przeciw osobom małoletnim dziennikarze w gruncie rzeczy zakłamują rzeczywistość, bo wśród sprawców nadużyć jest zdecydowanie więcej nie-pedofilów niż pedofilów. Nie zmienia to zgrozy samego nadużycia. Niemniej jednak powoduje, że sprowadzamy bardzo złożone przyczyny nadużyć tylko do choroby, ignorując większość innych. Poza tym, co z osobami chorymi na pedofilię, które nie popełniły czynów pedofilnych i są poważnie umotywowane, by ich nigdy nie popełnić i autentycznie cierpią z powodu swojego zaburzenia? Czy nie jest to jakiś rodzaj stygmatyzacji osób, które - bywa - szukają pomocy? Przy różnych okazjach zwracałam na to uwagę moich rozmówców, jednakże za każdym razem słyszałam odpowiedź - to jest bardziej zrozumiałe, bardziej "medialne". Czytaj: to lepiej się "sprzeda". Która z osób odkrywających w sobie, że atrakcyjne seksualnie są dla niej dzieci, po takiej medialnej kampanii zwróci się po pomoc, aby nauczyć się kontrolować swoje zaburzone impulsy?
Kolejny problem, jaki mnie bulwersuje, to wykorzystywanie ofiar nadużyć seksualnych do publicznego opisywania w szczegółach ich traumatycznych doświadczeń. Nie mam wrażenia, że chodzi tu o dobro pokrzywdzonego człowieka i o pomoc. Nadużycie seksualne, czy inna przemoc jest bardzo traumatycznym doświadczeniem. Wypowiedzenie, co człowiekowi się przydarzyło jest bardzo trudne dla niego, niejednokrotnie potrzeba na to czasu. Tego doświadczenia nie wymaże się z pamięci. W procesie terapeutycznym uczy się człowieka żyć z tym doświadczeniem tak, by nie zaburzało mu jego codzienności. Istnieje jednak moment, że zamiast integrować krzywdę, której ktoś doświadczył w swoim życiu - człowiek zaczyna wokół niej się kręcić, opowiadać o niej coraz to innym osobom. Pomocą nie jest nakłanianie do kolejnych wypowiedzi.
Jeszcze słowo o bardzo niefortunnej wypowiedzi abp. J. Michalika. Mnie uczono - i to nie tylko jako terapeutkę - że jeśli sformułowanie drugiej osoby jest dla mnie bulwersujące, zaskakujące, czy niezrozumiałe, to powinnam się dopytać, co mój rozmówca miał na myśli, albo czy naprawdę tak sądzi. Widzę jednak, że dziennikarzy to nie obowiązuje. Ważniejsze jest to, aby jak najszybciej nadać news od upewnienia się, co mówiący ma na myśli. Źle się zadziało. Jednakże "winny" jest tutaj nie tylko abp Michalik. Do zamieszania przyczynili się sami dziennikarze. Mnie to nauczyło jednego. Po prostu nie będę odpowiadać na pytania dziennikarzy, bo są bezlitośni. Jak będę chciała się wypowiedzieć na jakiś temat - zrobię to sama, na piśmie.
Mam prośbę do moich kolegów i koleżanek pracujących w mediach - zwróćcie większą uwagę na człowieka, nie tylko na news czy na atrakcyjność tematu.
Ewa Kusz - psycholog, seksuolog i terapeuta. Studia psychologiczne ukończyła na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Ukończyła także dwuletnie Studium Psychoterapii SPCH, studia podyplomowe z seksuologii klinicznej w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich, Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego oraz Laboratorium WIĘZI - Instytutu Analiz Społecznych i Dialogu.
Skomentuj artykuł