Wszystkich moich żywych świętych
Wspominanie wszystkich świętych to rzecz raczej karkołomna - nie bardzo wiadomo, w jakim kierunku zwrócić nasze myśli. Za wiele tu abstrakcji i za mało inspiracji. A już sama idea bezimiennej rzeszy zbawionych wydaje mi się zupełnie nietrafiona, bo przecież w Bogu każdy ma swoje niepowtarzalne imię. Komu więc poświęcić ten dzień?
Można go oddać wszystkim kanonizowanym, na czele z największymi gwiazdami rodem z obrazów, obrazków i gier planszowych. Można także wspominać tych, którzy żyli w sposób święty, ale jakoś nie rzucili się w oczy Watykanowi i na obrazki nie trafili. Jest jednak trzecia możliwość i tę właśnie chcę zaproponować - można pomyśleć w tym dniu o świętych wokół nas.
Takich ludzi jest wielu, ale aby ich dostrzec, potrzeba wrażliwego serca i uważnych oczu. A dostrzec warto, bo to właśnie oni są naszą największą szansą na zbawienie, jeśli damy się im pociągnąć. Potrafimy podziwiać heroizm świętych męczenników, zachwycamy się dobrocią papieża. Bądźmy jednak szczerzy: czy ten zachwyt na dystans coś w nas zmienia, czy może jest jedynie religijno-estetycznym przeżyciem? Zarówno święty Franciszek, jak i papież Franciszek to postaci trochę jak z bajki - nie ma ich na naszym podwórku. Jeśli mamy dążyć do świętości, to musimy jej najpierw sami dotknąć, zobaczyć ją przechodzącą pod naszymi oknami.
Ja świętość obserwuję codziennie. Oczywiście święci z mojego podwórka to nie ludzie idealni - wręcz przeciwnie: mają mnóstwo wad, słabości i grzeszków na sumieniu. Bardzo to w nich lubię, bo gdyby byli nieskazitelni, to miałbym ich za okropnie nudnych i - co gorsza - dramatycznie nieludzkich świętych. W większości przypadków ich świętość mnie okropnie wkurza, bo budzą mnie oni z błogiego samozadowolenia i pewności, że ja już wiem wszystko o ewangelii.
Co takiego robią, że mnie wkurzają? Proste rzeczy: wychodzą na krakowski rynek z Najświętszym Sakramentem, a ja ciągle nie umiem się do nich przyłączyć; mieszkają razem z ubogimi, a ja znowu kupuję sobie nową koszulę; podejmują dobrowolny post, a ja w najlepsze zajadam się w KFC; wstają wcześnie rano na modlitwę, podczas gdy ja przewracam się smacznie na drugi bok. A na koniec skromnie przyznają, że przecież nie robią nic wielkiego.
Podziwiam Ignacego Loyolę, kocham Jana Pawła II, a w pokoju mam obrazek ojca Pio. Wszyscy oni odegrali ważną rolę na drodze mojej wiary i zawsze będą dla mnie wzorem. Ale to świętym z mojego podwórka zawdzięczam, że chcę się codziennie nawracać i że znajduję do tego siły. Bez nich słabo by to wyglądało.
Przyjacielu, jeśli masz problemy z kultem świętych, to po prostu otwórz szerzej oczy.
Skomentuj artykuł