Zacisnąć zęby, dać radę, wytrzymać. Zbyt łatwo przegapiamy męskie czarne dziury
Zacisnąć zęby, dać radę, wytrzymać. Dobrze zarabiać i utrzymać dom. Nie poddać się, nie załamać. Być ciepłym, odpowiedzialnym, mającym czas ojcem. Ignorować objawy wypalenia, przeciążenia, nadchodzącego załamania. Dbać o potrzeby żony i pamiętać o rocznicach. Udawać, że kryzysy mają tylko ci inni. Walczyć na siłce o własną formę. Nie być wśród tych dwunastu, którzy dzisiaj przegrają wszystko, odbierając sobie życie.
O tym mówią statystyki samobójstw: na piętnaście osób odbierających sobie życie każdego dnia w Polsce (samo to jest przerażającą informacją, bo to więcej, niż ginie w wypadkach) dwanaście to mężczyźni. Miesięcznie znika ich z tej strony życia niemal czterystu: to tak, jakby nagle wyparowali wszyscy faceci mieszkający w połowie bloków na moim osiedlu. Próbuję to sobie wyobrazić: nie jest łatwo.
A przecież oznaki potężnego przemęczenia trzydziesto-czterdziestolatków widzę sama, na własne oczy, na okrągło. To ciągłe wyrywanie z bebechów rzeczywistości chociaż godziny dla siebie. To ta walka, by między pracą, dziećmi, związkiem i relacjami znaleźć jeszcze chwilę samotności, moment zawieszenia, w którym nikt nie przeszkodzi. Nawet nie na odpoczynek, bo żeby odpocząć, trzeba więcej czasu. Po prostu tyle, żeby przez chwilę nikt do ciebie nie mówił, niczego nie chciał, nie miał pretensji ani pytań, dał święty spokój.
Zastanawiam się, co jest przyczyną. Moje niesocjologiczne oko doprowadza mnie do jednego wniosku: że czasy się zmieniły i tak, jak ta zmiana pomogła trochę matkom, tak ojcom nie pomogła wcale. Czy ten wniosek ma poparcie w badaniach? Nie mam pojęcia. Za to w życiu ojców, których znam albo których obserwuję, ma jak najbardziej.
Ostatnie lata przyniosły bowiem zmianę w oczekiwaniach wobec kobiet: oczekiwaniach społecznych, a jeszcze bardziej w tych, które same sobie jako matki wrzucamy na ramiona. Tak, jak w pokoleniu Z wykształcił się trend lazy girl – czyli dziewczyny, która nie ma zawodowych dzikich ambicji, robi w pracy, co trzeba, a poza pracą nie zajeżdża się wszystkim, co należałoby zrobić, tylko normalnie po ludzku odpoczywa – tak ariergarda millenialsowych matek nauczyła się odpuszczać. Trochę albo bardzo. Kiedy kilka lat temu zajmująca się organizacją czasu Ola Budzyńska ogłosiła publicznie, że nie ma w domu firanek, bo nie lubi, a do sprzątania przychodzi wynajęta pani, bo Ola zamiast myć okna i podłogi woli spędzać czas z rodziną, oburzenie dużej części kobiecej społeczności było ogromne. Dziś to już tak nie dziwi: że kupisz gotowe pierogi, zamiast kleić je do północy własnoręcznie, że masz kurz na parapecie i brudne gary w zlewie, za to przeczytałaś książkę, że nie musisz mieć figury modelki i dziko na nią pracować, tylko mieć sylwetkę po ciąży i cieszyć się życiem. Że nie da się być naraz świetną pracowniczką, zaangażowaną na maksa mamą, wspaniałą żoną i wyspaną, mającą czas dla siebie kobietą. Tyle, że my, matki, się już trochę nauczyłyśmy wybierać – na jakiś czas albo na zawsze - jedną ścieżkę i inne odpuszczać.
Ojcowie jeszcze tego nie potrafią. Z nich społeczeństwo nie zdjęło oczekiwań. Zaciskają zęby i nie mówią o sobie nic. Są wrzuceni bez pytania w ciężką robotę bycia nowym pokoleniem tatusiów, nie tym, co wychodziło do pracy, a potem z niej wracało i siadało przed telewizorem, wszystkie czynności domowo-dziecięce, może poza wyrzucaniem śmieci i reperowaniem kranów zostawiając żonom. Teraz ojciec ma się tak angażować w pracę, żeby utrzymywać rodzinę, a poza tym musi umieć zająć się wszystkim: gotowaniem, sprzątaniem, wizytami z dziećmi u lekarza, kupowaniem szkolnych wyprawek i to wszystko ma dzielić z żoną, dbając o to, by czuła się kochana, piękna i zadbana. No i jeszcze do tego jakieś rozwojowe sprawy, treningi, żeby brzuch nie zaczął zwisać za nisko, spotkania z kumplami, żeby mieć dla odmiany trochę męskiego towarzystwa.
I teraz oddam głos specjalistce, Halszce Witkowskiej. Mówi, że mężczyźni odczuwają ogromną presję społeczną. "Często słyszę od mężczyzn: ja muszę zacisnąć zęby, ja muszę wytrzymać. Zresztą, nawet w listach pożegnalnych, które po sobie zostawiają, także odnoszą się do tego, że nie są w stanie już podołać wyzwaniom, że nie mogą wytrzymać tej sytuacji, która ich otacza, że czują się beznadziejni, bo nie spełnili swojej roli."
Wcześniej wypalają się w oczach. W małżeństwie. Jako ojcowie. (Polacy są na na trzecim miejscu w Europie pod względem wypalenia rodzicielskiego). W pracy. Nie potrafią odpoczywać, nie mieli dobrych wzorców, nie potrafią w emocje. Nie dają rady sami się ogarnąć. Nie ma czasu; choć jestem zdania, że ten brak czasu powodują też złodzieje XXI wieku, media społecznościowe, które kradną go po cichu i bez litości, wpuszczając naszych mężczyzn w nałóg dopaminowej pętli i stając się pokracznym substytutem radości i odpoczynku.
Zastanawiam się, jakie jest wyjście z tej sytuacji, coraz bardziej rozpaczliwej. Swoją rolę mają tu terapeuci, szefowie, koledzy. Co możemy zrobić my, żony i matki? Myślę, że przede wszystkim jedną rzecz: przekonywać naszych facetów, że nie muszą być idealni. Odpuścić te wszystkie pretensje, że nie rozróżnia ogórka od cukinii albo że poproszony o podpaski ze skrzydełkami kupił podpaski i pieczone skrzydełka kurczaka. Że nie pamiętał o Dniu Kropki w szkole albo że nie naprawił dalej tego kranu. Możemy stanąć obok i powiedzieć: widzę cię, widzę twój wysiłek, widzę twoje zmęczenie, widzę, jak zapadasz się w sobie, zróbmy z tym coś razem, zanim będzie za późno, choćbyśmy mieli przemeblować całe nasze życie.
Bo jesteś tego wart.
Skomentuj artykuł