Zamieszanie wokół ks. Cieleckiego
Sprawa funkcjonujących w Polsce Domów Modlitwy św. Szarbela pokazuje ważny dla kościelnych wspólnot problem. Dotyczy on budowania międzyludzkich relacji.
W ciągu zaledwie trzech tygodni pojawiły się w Polsce dwa ważne komunikaty związane z kultem św. Szarbela. Najpierw, 7 lipca br., głos zabrała Komisja Nauki Wiary KEP. Natomiast kilka dni temu do mediów trafił tekst pisma, jakie do Sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski skierował opat Tannous Nehme, przełożony klasztoru św. Marona sanktuarium św. Szarbela w Annaya w Libanie. Ten klasztor jest sanktuarium św. Szarbela. W obydwu wypowiedziach można wyczuć nie tylko zatroskanie o czcicieli tego świętego, ale także zaniepokojenie zaistniałą sytuacją, a nawet pewną nerwowość. W obydwu wypowiedziach pada też nazwisko pewnego polskiego duchownego. W czym problem?
Trudno powiedzieć, ilu jest w naszym kraju czcicieli świętego libańskiego mnicha maronickiego, który żył w XIX stuleciu. W komunikacie Komisji Nauki Wiary KEP, podpisanym przez abp. Stanisława Budziaka, można przeczytać, że w wielu parafiach na terenie Polski „działają różne wspólnoty nawiązujące do duchowego dziedzictwa świętych z Libanu”. Wśród nich znalazły się Domy Modlitwy św. Szarbela, organizowane i animowane w minionych latach przez ks. Jarosława Cieleckiego.
Ten sam dokument wskazuje na istotę całego zamieszania i zaniepokojenia. Ks. Cielecki odszedł z Kościoła rzymskokatolickiego i dołączył do jednego z Kościołów polskokatolickich. Nadal jednak propaguje kult św. Szarbela. Drugi ze wspomnianych dokumentów informuje, że libańskie sanktuarium w żaden sposób nie firmuje tej jego działalności.
W zaistniałej sytuacji pojawia się oczywiste pytanie: co dalej ze wspólnotami Domów Modlitwy św. Szarbela w Polsce, którymi ten konkretny duchowny się dotychczas zajmował i które były z nim związane? Czy nadal będą się czuły, jak to ktoś powiedział, „jego rodziną”? Czy ich członkowie są gotowi zerwać z nim wszelkie relacje? Czy w przywiązaniu do pewnej odpowiadającej im formy pobożności i jej propagatora gotowi są zdecydować się nawet na schizmę? To nie są błahe, ani wydumane pytania. Nie da się wykluczyć, że może dojść do takich przypadków. Nie sposób przewidzieć, jak liczne i na ile trwałe mogą one być. Zrozumiałe jest więc zaniepokojenie polskich biskupów.
Przypadek Domów Modlitwy św. Szarbela w naszej Ojczyźnie może stanowić ilustrację, pokazującą istniejący nie od dziś w Kościele problem. Pojawił się on już u samych początków chrześcijaństwa. Najprościej mówiąc, chodzi m. in. o emocjonalne związki oraz źle pojętą lojalność uczestników różnych kościelnych dzieł, grup, stowarzyszeń itp. w odniesieniu do ich inicjatorów, liderów, a także - czasami - w stosunku do konkretnych duszpasterzy, nawet na poziomie parafii. Nie sposób ich całkowicie uniknąć, jednak gdy są zbyt silne i nie podlegają kontroli, mogą prowadzić do konfliktów, nieposłuszeństwa, a nawet do bardzo poważnych podziałów we wspólnotach.
Na tego typu niebezpieczeństwa zwracał uwagę już św. Paweł Apostoł. W Pierwszym liście do Koryntian alarmował, upominał i przestrzegał przed motywowanymi personalnie rozłamami. „Myślę o tym, co każdy z was mówi: «Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa». Czyż Chrystus jest podzielony?” (1 Kor 1,12). Problem musiał być nabrzmiały, skoro Apostoł Narodów w dalszych zdaniach wręcz cieszy się, że osobiście ochrzcił niewiele osób w Koryncie i dzięki temu nie dał podstaw do budowania niewłaściwych relacji między nim a tamtejszymi wyznawcami Jezusa.
Pokusa budowania silnych więzi, zwłaszcza emocjonalnych, dotyka wielu duszpasterzy i liderów katolickich wspólnot. Obejmuje ona również wiernych. Chętnie przywiązują się do księży czy przewodników grup, którzy promują odpowiadającą im formę duchowości. Przezwyciężenie takich relacji okazuje się niejednokrotnie trudne dla obu stron i to nie tylko wtedy, gdy mają one charakter długotrwały. Tym bardziej trzeba nieustannie przypominać duszpasterzom i wiernym, że jeśli ktoś gromadzi ludzi wokół siebie w Kościele, to zawsze robi to po to, aby prowadzić ich do Jezusa Chrystusa i do jedności z całą wspólnotą katolicką, a nie dla własnej satysfakcji czy budowania czegoś w rodzaju fanklubu. Jak to istotna sprawa okazuje się nie tylko w sytuacjach tak drastycznych, jak ta związana z Domami Modlitwy św. Szarbela, ale również przy zwykłych decyzjach personalnych, podejmowanych w Kościele w odniesieniu do proboszczów, wikarych itp.
Skomentuj artykuł