"Nikomu nie mówiłem, bo się wstydziłem"
Dlaczego ofiary przemocy seksualnej w dzieciństwie, mówią o tym dopiero 30-40 lat później? "Mówią dopiero teraz, bo szkody wyrządzone stają się z wiekiem coraz bardziej dotkliwe” - pisze o. Patryk Goujon SJ, jezuita wykorzystany seksualnie w dzieciństwie przez księdza. Obecnie wykładowca teologii w Centre Sevres w Paryżu i redaktor naczelny czasopisma Recherches de Science Religieuse.
W wydanej w tym roku książce (Prière de ne pas abuser, Seuil, Parigi 2021) opisuje etapy długiego procesu uświadamiania sobie tego, co przydarzyło mu się w dzieciństwie.
Między ósmym a jedenastym rokiem życia nie rozumiał tego, co się działo, ale czuł, że nie było to normalne. Jako nastolatek uzmysłowił sobie, że był seksualnie molestowany przez księdza, który się przed nim regularnie masturbował. Gdy skończył osiemnaście lat, zaczął dopytywać się o niego, gdyż od dawna zniknął z parafii. Powiedziano mu, że pracuje w kurii biskupiej.
"Gdy go potem mijałem, spoglądał na mnie jakby zagubiony. Nigdy nie odpowiadał na moje pozdrowienia, chociaż znał mnie od dziecka. W tamtym czasie bardzo chciałem, aby ktoś mi powiedział coś, co pozwoliłoby mi opowiedzieć moją historię, ale dostałem jedynie odpowiedź wymijającą i informację o jego przeniesieniu. I nie robiąc już nic więcej, zamknąłem sprawę" - czytamy w artykule-wywiadzie opublikowanym w listopadowym numerze Aggiornamenti Sociali (s. 596). Nigdy też nie myślał, aby powiedzieć o tym swoim rodzicom. Nie chciał, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Będąc już jezuitą i kierownikiem duchowym wielu osób czuł, że mówiąc o tych sprawach musiałby zmierzyć się poczuciem wstydu i poniżenia.
Te traumatyczne wydarzenia z dzieciństwa, wypierane ze świadomości, nie zabliźniały ran, lecz spychały je do podświadomości. W rezultacie taka strategia negowania doprowadziła organizm do buntu. Ojciec Patryk musiał leczyć się z powodu fizycznego bólu, którego przyczyn lekarze nie byli w stanie zdiagnozować.
„Milczałem nie dlatego, że moja rodzina zabraniała mi mówić czegokolwiek przeciwko Kościołowi. Nie zawsze taki jest powód milczenia ofiar. W rzeczywistości zaprzeczanie faktom to próba chronienia umysłu. Jeśli dziecko natychmiast zrozumie naturę przestępstwa, uświadomi sobie, jakich nadużyć stało się ofiarą, jego umysł może zostać zniszczony na zawsze. Negacja – ośmielę się powiedzieć – jest naprawdę darem, który nasz organizm daje nam nieświadomie, aby nas chronić, aby pozwolić nam się rozwijać. Mi po prostu pozwolił żyć. W wieku czterdziestu ośmiu lat nazwałem wreszcie to, co się stało” - opowiada na łamach Aggiornamenti Sociali.
Zajęło mu kolejny rok pisanie zgłoszenia do władz kościelnych i świeckich. Otrzymał wtedy wsparcie, którego bardzo potrzebował, ale szybko zrozumiał, że nic się nie skończyło, choć bardzo tego, chciał. Zamiast mieć już z tym spokój, czekały go kolejne lata chaosu i trudnej pracy nad sobą. Gdyby jednak nie musiał przez ten trudny proces przechodzić, do dzisiaj nie wierzyłby, że może być przez kogokolwiek kochany.
Dziecko, które jest przytulane przez dorosłego, jest skłonne go kochać i przez niego zdradzone, wykorzystane, traci wiarę, że miłość może być piękna, szlachetna.
„Taka jest perwersja nadużyć seksualnych: niszczy wiarę w możliwość bycia kochanym” – konkluduje wywiad o. Patryk i dodaje: „Jeśli miłość jest przestrzenią, w której jest się jednocześnie wrażliwym i pragnącym bliskości drugiej osoby, to ci, którzy spotkali zboczeńca, wierzą, że kochać, to pozwolić się zniszczyć. To najstraszniejsza część całej historii”.
Skomentuj artykuł