Kościół walcząc o tradycyjną rodzinę, nie może milczeć o dramacie, który się w niej rozgrywa
Skoncentrowani na “ideologii gender” niektórzy hierarchowie nie zauważają, z jakimi problemami na co dzień mierzyć się muszą wierni; nie dostrzegają tego, co wewnątrz rodzin jest prawdziwym zagrożeniem.
440 par damskich czarnych butów na wysokim obcasie, ustawionych w równych odstępach od siebie, “zdobiących” ścianę jednego z wieżowców. Nie sposób przejść obojętnie obok takiej instalacji artystycznej. Intryguje, może nawet zachwycić, po chwili jednak jej widok staje się przeżyciem piorunującym, gdy poznaje się kontekst, w jakim została osadzona.
Instalacja, której twórcą jest Vahit Tuna, artysta poruszający w swoich pracach społeczne tematy, powstała w Stambule Jest reakcją na przemoc domową, w wyniku której każdego roku setki kobiet w Turcji tracą życie. 440 par butów to 440 tureckich kobiet, które zginęły z rąk swoich mężów lub partnerów w ciągu zaledwie zeszłego roku. Gdy na nią patrzę, myślę, że powinna powstać wszędzie, pojawić się w każdym zakątku świata i wołać swoim niemym krzykiem w imieniu ofiar. Choć najbardziej chciałabym, żeby nie musiała powstawać wcale. Ale przemoc w rodzinie to problem globalny, z którym nie radzimy sobie także w naszym kraju.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Nawet 500 ofiar rocznie
Według Raportu o stanie bezpieczeństwa w Polsce w 2016 roku w stosunku do ponad 90 tysięcy osób istniało podejrzenie, że są dotknięte przemocą domową. Ponad 70 proc. stanowiły kobiety. Zaledwie niespełna 17 tysięcy sprawców zostało zatrzymanych przez policję. Jak zauważa Urszula Nowakowska, założycielka i dyrektorka Centrum Praw Kobiet, szacuje się, że rocznie w Polsce w wyniku przemocy w rodzinie życie traci 400-500 kobiet. Dokładną liczbę trudno podać, bo czasem przestępstwo, ze względu na brak wcześniejszych zgłoszeń o przemocy, traktowane jest jako pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Zdarzają się także przypadki, w których kobiety, nie mogąc dłużej znieść swojej sytuacji, same odbierają sobie życie. Przemoc domowa jest drugą najczęstszą przyczyną samobójstw wśród kobiet.
Najczęstszymi ofiarami są kobiety, ale przemoc dotyka także mężczyzn (prawie 12 proc. ze wskazanej wyżej liczby), dla których jej zgłoszenie jest utrudnione przez kulturowe uwarunkowania (“he he, babie się dałeś pobić?”), oraz dzieci (ponad 15 proc.). Te bardzo często nie są traktowane jak ofiary przemocy w rodzinie, gdy są tylko jej świadkami, choć takie sytuacje wpływają na najmłodszych w równym stopniu co bezpośrednia krzywda.
Zmowa milczenia
W przestrzeni publicznej problem przemocy domowej wybrzmiewa głośno co jakiś czas za sprawą kolejnych kampanii społecznych, szybko jednak ucicha po ich zakończeniu. Sam spot zresztą to zdecydowanie za mało, by uwrażliwić społeczeństwo na tak poważny problem, szczególnie, że zdaje się on być ignorowany również przez rządzących. Trudno bowiem mieć poczucie troski o bezpieczeństwo rodzin, gdy przy takich statystykach neguje się potrzebę wprowadzenia konwencji antyprzemocowej w Polsce, próbuje się wprowadzić zmiany nie uznające jednorazowego aktu przemocy za “przemoc domową”, a kolejne organizacje pomagające pokrzywdzonym nie otrzymują dofinansowania.
W kwestii przemocy bardzo często milczy także największy obrońca rodziny, czyli Kościół katolicki. W ostatnim czasie w jego narracji pojawia się tylko jeden jej wróg, nazywany (wśród niektórych duchownych zwłaszcza) różnie na potrzeby wywarcia większego wpływu na słuchających. Czasem jest zarazą, niekiedy niebezpieczną ideologią, zawsze oznacza ogromną tragedię dla rodziny. Skoncentrowani na “ideologii gender” niektórzy hierarchowie nie zauważają, z jakimi problemami na co dzień mierzyć się muszą wierni, nie dostrzegają tego, co wewnątrz rodzin jest prawdziwym zagrożeniem.
Walka o rodzinę nie może skupiać się tylko na zagrożeniach z zewnątrz, ona przede wszystkim musi się rozpocząć od tego, co wewnątrz działa źle i niszczy międzyrodzinne relacje.
Kilka miesięcy temu na łamach Catholic News Agency ukazał się artykuł opisujący działania ks. Charlesa Dahma, który od ponad dwudziestu lat na terenie Archidiecezji Chicago pracuje z osobami doświadczającymi przemocy w rodzinie. Gdy przed laty dostrzegł problem, z jakim borykają się wierni z jego parafii, od razu zaczął działać - rozpoczął od homilii, to w nich zwracał wielokrotnie uwagę na problem przemocy domowej i to dzięki temu ludzie zaczęli się zwierzać z bolesnych doświadczeń. Ale jak zauważa duchowny, o przemocy domowej wciąż za mało się mówi, wielu księży, a przede wszystkim biskupów, nie zna problemów swoich parafian i ciężko ich namówić do zaangażowania się w nie.
Hierarchizacja problemów
Nienazywanie problemu po imieniu nie sprawia, że on znika, wręcz przeciwnie – daje mu się ciche przyzwolenie na istnienie. Przy obecnej narracji części polskiego duchowieństwa kwestie takie jak przemoc fizyczna i psychiczna, alkoholizm, ubóstwo czy inne patologie w rodzinie zdają się być marginalizowane w obliczu “poważniejszego zagrożenia”, które “demoralizuje dzieci”. W debacie publicznej toczy się walka w obronie tradycyjnej, polskiej, katolickiej rodziny, o której ze słów różnych homilii czy listów wiadomo tyle, że powinna się składać z mężczyzny i kobiety oraz dzieci i opierać na wartościach chrześcijańskich. Owszem, padają czasem również słowa "miłość" i "szacunek". Ale to wciąż za mało i wciąż zbyt ogólnikowo. Bo czym dla oprawcy jest miłość? Ile razy ofiara słyszy od niego, że ją kocha i że już nigdy nie podniesie ręki (aż do następnego razu)? Jak często szacunek oprawcy budują na strachu, traktując go tylko jako jednostronną relację? Nie można sobie dać wmówić, że w katolickich rodzinach takie sytuacje nie mają miejsca. Jak pokazuje rzeczywistość, religijność wcale nie chroni przed doświadczeniem przemocy.
Walka o rodzinę nie może skupiać się tylko na zagrożeniach z zewnątrz, ona przede wszystkim musi się rozpocząć od tego, co wewnątrz działa źle i niszczy międzyrodzinne relacje. Bo co można uratować stawiając ochronną tarczę przed ludźmi, którzy pod jej osłoną tworzą dysfunkcyjny związek? Problemy trzeba umieć zhierarchizować.
Nie chodzi o to, że instytucje Kościoła nie robią nic, bo nie można zaprzeczyć działaniom np. Caritasu, który prowadzi ośrodki wsparcia dla ofiar przemocy domowej. Słyszę także bądź czytam o działaniach różnych księży, którzy starają się pomóc, jak mogą, a gdy sami nie są w stanie sprostać sytuacji, odsyłają przychodzących do nich ludzi po profesjonalną pomoc. Wiem, że tacy są, ale nie mają często siły przebicia. Chodzi o to, że głos duchownych w kwestii przemocy w rodzinie nie wybrzmiewa w przestrzeni publicznej. A to właśnie z ambon powinno najgłośniej roznosić się to, że jakakolwiek przemoc wobec żony, męża czy dziecka jest grzechem. Że jeśli jedno z małżonków stanowi dla drugiego zagrożenie, to druga strona ma prawo odejść na czas zagrożenia jej życia lub zdrowia (zob. Kan. 1153 - § 1). To właśnie Kościół powinien z całą stanowczością (z jaką teraz walczy z “ideologiami” czy “demoralizacją”) potępiać wszelkie ataki przemocy domowej i uczyć rodziców i dzieci, że na agresywne zachowania nie ma w prawdziwej kochającej się rodzinie miejsca.
Obecna “walka o rodzinę” pokazuje, jak bardzo niektórzy duchowni są daleko od codziennych problemów tysięcy swoich wiernych. A ci, przy obecnie dominującej narracji, rzadko kiedy mogą poczuć, że Kościół jest dla nich wsparciem.
Skomentuj artykuł