"Kościół pierwszy powinien rozliczyć się z pedofilii"
"Ofiarom powinniśmy zapewnić nie tylko opiekę duchową i psychologiczną, ale też pokrycie kosztów, związanych np. z procesem przeciwko sprawcy czy terapią" - mówi abp Wojciech Polak, Prymas Polski. W wywiadzie mówi m.in. o paraliżującej kulturze dyskrecji, współpracy z organami ścigania i konieczności rozliczenia się Kościoła w Polsce.
***
Marek Zając: Na jakim etapie przeciwdziałania pedofilii i walki z nią jest Kościół w Polsce?
Abp Wojciech Polak: Na początku drogi, którą będziemy iść z żelazną konsekwencją. W 2014 roku przyjęliśmy procedury i wytyczne, które potwierdziła Stolica Apostolska. Mówiąc w skrócie: priorytetem jest ochrona dzieci i młodzieży i zero pobłażania wobec sprawców. Z kolei w 2017 roku, zgodnie ze zmienionym prawem świeckim, wszelkie przypadki zobowiązani jesteśmy zgłaszać do państwowych organów ścigania. Tu nie ma żadnych okoliczności łagodzących: kto nie zgłosi przestępstwa, ponosi odpowiedzialność karną. Warto też pamiętać, że w wielu punktach przepisy kanoniczne są surowsze niż cywilne, np. w Kościele przestępstwa pedofilskie się nie przedawniają, a próg wiekowy ofiar wyznaczono na poziomie nie piętnastu, ale osiemnastu lat.
Tyle kluczowe przepisy, które są precyzyjne. Teraz musimy pracować, nieustannie i cierpliwie, nad głęboką i trwałą zmianą mentalności...
...no właśnie. Bo prasa nadal wyławia przypadki, gdy władze kościelne działały opieszale bądź dopuszczały do sprawowania funkcji duszpasterskich księży, którzy dopuszczali się molestowania.
Nawet jeden taki przypadek to zawsze jeden przypadek za dużo. Przywoływane zaniedbania z reguły pochodzą jednak z lat wcześniejszych. Obecnie procedury przynoszą efekty. Musimy też pamiętać, że diecezje i zakony dysponują daleko idącą niezależnością, podlegają wyłącznie papieżowi. Powinny one stosować się do wytycznych, ale niektóre czynią to z pełnym zaangażowaniem, a inne zatrzymują się na pewnym koniecznym minimum. To trzeba zmienić. Zresztą powiedzmy sobie szczerze: zmiana mentalności musi nastąpić w całym społeczeństwie, nie tylko w Kościele. Jeszcze kilkanaście lat temu świadomość tego, jak dewastująca jest pedofilia, była w Polsce mizerna. Na niepokojące sygnały nie zwracali uwagi krewni, sąsiedzi, nauczyciele, trenerzy... Dlatego nie tylko do ludzi Kościoła chciałbym zaapelować: nie lękajcie się reagować!
Jak zmienić mentalność?
Przez edukację, kampanie społeczne, własny przykład. Podkreślam: Kościół jako pierwszy powinien rozliczyć się z przestępstw pedofilskich, nie oglądając się na innych. Do skruchy, pokuty i zadośćuczynienia wzywa sam Chrystus. Poza tym rozumiem, że przestępstwa seksualne w przypadku Kościoła są obciążone dodatkowym balastem, bo ujawniają bolesny rozziew między nauczaniem płynącym wprost z Ewangelii — a brudem i ohydą konkretnych czynów. Ale popełnimy niewybaczalny błąd, przed którym już przestrzegają eksperci, jeżeli problem ograniczamy wyłącznie do Kościoła. Ze statystyk wynika, że miażdżąca większość przestępstw seksualnych wobec dzieci dokonuje się w rodzinach; sprawcami są bliscy, krewni i znajomi. Koordynujący w naszym Kościele działania na rzecz ochrony nieletnich ojciec Adam Żak, jezuita, podkreśla, że niewiele osiągniemy, jeżeli programem prewencyjnym obejmiemy np. wyłącznie kilkaset szkół katolickich — a poza jego granicami pozostaną tysiące państwowych i prywatnych podstawówek, techników i liceów. Dobrze by się stało, gdyby impuls wyszedł z Kościoła, ale rozprzestrzenić musi się bardzo szeroko. Trzeba zaproponować konkretną strategię społeczną.
Co jeszcze powinien uczynić Kościół w Polsce?
Przed laty obowiązywała, nie tylko zresztą w Kościele, silna, wręcz paraliżująca kultura dyskrecji. O pewnych sprawach nie wypadało mówić publicznie, a nawet w ogóle wspominać. Taka społeczna mentalność przysporzyła ofiarom wiele cierpienia. Dopiero od niedawna zaczynamy cenić sobie przejrzystość i jasność, także w komunikowaniu się ze społeczeństwem na temat tych problemów. Niekiedy pojawia się zarzut, że nie publikujemy całościowych statystyk, bo chcemy zatuszować porażające rozmiary zjawiska. To nieprawda. Po prostu brak wymiany informacji między różnymi ośrodkami. Jednak, niezależnie od samych danych, ważne jest zdecydowane zaangażowanie na rzecz tworzenia bezpiecznych środowisk dla dzieci i młodzieży. A także działania prewencyjne oraz troska o dojrzałych do posługi kapłanów.
A co z wypłatą odszkodowań dla ofiar?
Musimy postępować zgodnie z przepisami, które obowiązują w naszym kraju. Polski system prawny nie przewiduje odpowiedzialności kościelnych instytucji za czyny konkretnych duchownych. Nie chcemy jednak umywać rąk. Ofiarom powinniśmy zapewnić nie tylko opiekę duchową i psychologiczną, ale też pokrycie kosztów, związanych np. z procesem przeciwko sprawcy czy terapią.
Rozumiem, że nierzadko, ze względu na bolesne przeżycia, pokrzywdzeni nie chcą psychologicznego wsparcia ze strony Kościoła. Rozumiem i szanuję ich decyzję. Ale musimy też dostrzec, że molestowanie z reguły nie dotykało niewierzących, ludzi spoza Kościoła. Przeciwnie, często byli to wychowankowie szkół katolickich, ministranci, mali parafianie. Nasze siostry i bracia w Chrystusie. Dlatego mądra i delikatna pomoc duszpasterska, umożliwiająca poradzenie sobie z traumą, która dotknęła przecież również relacji z Bogiem, jest naszym obowiązkiem jako Kościoła. Człowiek tak straszliwie zraniony często paradoksalnie przypisuje winę samemu sobie. Na to nie wolno pozwolić. Trzeba pomagać w pojednaniu człowieka z Bogiem i samym sobą.
Niestety zdarza się, że automatyczną reakcją ludzi Kościoła na doniesienia o pedofili jest zaprzeczanie, a wręcz sugerowanie, że to ofiara zachowywała się prowokacyjnie. Bądź powtarzanie, że znowu mamy do czynienia z perfidnym atakiem na Kościół, co w efekcie tylko pogłębia ból pokrzywdzonych. To zresztą szerszy problem. W ilu homiliach słyszałem, w ilu artykułach czytałem, że Kościół ma tylu wrogów, bo jest znakiem sprzeciwu.
Na ogół nie rozumiemy, o co chodzi z tym znakiem sprzeciwu. Dlatego trzeba sięgnąć do świętego Łukasza. Kiedy Maryja z Józefem ofiarowują Niemowlę w świątyni, starzec Symeon zwraca się wprost do Matki: "Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby wyszły na jaw zamysły serc wielu". Zauważmy: znakiem sprzeciwu jest Jezus. I to właśnie z Jego powodu cierpienie spada na innych, począwszy od Maryi.
Natomiast dziś często słyszę, że to my mamy być znakiem sprzeciwu. To znaczące i brzemienne w skutki przeniesienie akcentu. Są katolicy, którzy wręcz tak usiłują definiować swoją tożsamość: jeżeli nie prowokujesz sprzeciwu, krytyki czy niechęci — znaczy, że z twoją wiarą coś nie tak. Musi być płytka, letnia, skażona duchem tego świata i polityczną poprawnością, skoro nie doświadczasz nieprzyjemności, obelg i opluwania. Taka logika często prowadzi do obsesyjnego cierpiętnictwa, które z prawdziwym chrześcijaństwem nic nie ma wspólnego. Karmi podejrzliwą mentalność zaszczutego przez wszystkich nieszczęśnika, jedynego sprawiedliwego, którego otaczają zepsuci grzesznicy. No właśnie — mówiąc o samych sobie jako o znaku sprzeciwu, często tak naprawdę usiłujemy się wywyższyć albo usprawiedliwić własne błędy, słabości i niedociągnięcia. Na zasadzie: inni mnie krytykują tylko dlatego, że należę do wiernych synów Kościoła. Tak zagłusza się sumienie, zabija pokorę i uniemożliwia nawrócenie.
Przez ostatnie lata bez przerwy pobrzmiewały jeremiady, jak strasznie katolicy i Kościół w Polsce są tłamszeni i prześladowani. Porównując naszą sytuację do chrześcijan w Syrii, gdzie mordowani byli całymi rodzinami — trudno nie zdiagnozować u nas histerii.
To absurd twierdzić, że po 1989 roku mieliśmy w Polsce do czynienia z prześladowaniami ludzi wierzących. Nauczmy się ważyć słowa. Zdarza się, że katolik ze względu na wiarę spotyka się np. z nieprzyjemnościami w pracy. Nierzadko w mediach Kościół pada ofiarą niesprawiedliwych, napastliwych ataków. Ale to nie ma nic wspólnego z prześladowaniami we właściwym sensie tego słowa. Jest zasadnicza różnica między histerykiem, który ekscytuje się swoim urojonym męczeństwem, a świadkiem Chrystusa, który rozumie, że za swą postawę czasem musi zapłacić codziennymi przykrościami. Tę przesadę po części podsyca się politycznie, po części taka jest ludzka natura — przyjemnie jest występować w aureoli męczennika, zwłaszcza gdy niewiele albo wręcz nic nas to nie kosztuje. Dużo większym wysiłkiem jest dochować Jezusowi wierności w rzeczach małych, w miłości bliźniego czy błogosławieniu tym, którzy nam złorzeczą. Ale rolę odgrywa tu coś jeszcze: nasz Kościół boryka się z pokusą, natrętnie podsuwającą myśl, że my musimy Jezusa obronić. To nasza główna, niemal jedyna misja — bronić Chrystusa! Tyle że On tego nie potrzebuje. On chce, żebyśmy z Nim byli, a nie bili w Jego imię.
Powtarzamy wciąż błąd apostołów z ostatnich godzin przed męką ich Mistrza. Jezus prosił tylko o jedno: żeby czuwali razem z Nim w Ogrójcu. Jak długo to mogło trwać? Kilkadziesiąt minut, kilka godzin. Tylko tyle. Nie prosił, żeby w samobójczym ataku rzucili się na uzbrojoną straż, poszli do więzienia albo dźwigali krzyż. Raz poprosił ich o drobną rzecz, a oni poszli spać.
***
Fragment pochodzi z książki "Kościół Katoludzki. Rozmowy o życiu z Ewangelią". Możecie ją kupić w księgarni Wydawnictwa WAM - 25% zniżki z kodem PRYMAS.
***
Zapraszamy na spotkanie z Księdzem Arcybiskupem Wojciechem Polakiem w sobotę 14 kwietnia 2018 r. o godz. 11:30 w Warszawie (Arkady Kubickiego na Zamku Królewskim). Spotkanie odbędzie się na stoisku Wydawnictwa WAM (nr 21) w ramach Targów Wydawców Katolickich.
Wojciech Polak (ur. 1964) - arcybiskup metropolita gnieźnieński, prymas Polski. Doktor teologii moralnej. Były członek Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących. Koordynował prace nad przesłaniem pojednania do narodów polskiego i rosyjskiego oraz polskiego i ukraińskiego.
Marek Zając (ur. 1979) - niezależny publicysta, były dziennikarz, konsultant ds. mediów. Sekretarz Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej przy Premierze RP.
Skomentuj artykuł