Czy jestem powołany do bycia singlem?
"Jestem powołany do życia w pojedynkę czy może wydaje mi się, że jestem powołany do życia w pojedynkę?". Znalezienie odpowiedzi na to pytanie nie jest wcale prostą sprawą.
Trudno dokładnie ocenić, ilu ludzi zadaje sobie pytanie: "Czy jestem powołany do życia jako singiel?". Biorąc pod uwagę trendy współczesnego świata i nieco dłuższy niż przed laty proces dojrzewania, można pokusić się o stwierdzenie, że całkiem sporo. Według danych, na jakie można natknąć się w internecie, single w Polsce stanowią 26 proc. społeczeństwa, a ich liczba będzie się zwiększać. Bycie singlem i związana z tym forma samotności jest więc tematem, którego nie można lekceważyć.
O ile Kościół zawsze podkreślał wartość życia małżeńskiego i kapłańskiego, o tyle w przypadku singli i samotności - jest ostrożny. Większość kapłanów uważa, że bycie singlem nie jest naturalnym stanem, w jakim powinien znajdować się człowiek. Do tego dochodzi pejoratywny wydźwięk słowa "singiel", które kojarzy się z życiem nastawionym na konsumpcjonizm. A przecież samotne życie nie musi od razu oznaczać trwania w hedonistycznym odosobnieniu. Osoby żyjące w samotności, jeśli tylko chcą, mogą żyć dla innych "dużo bardziej" niż księża i zakonnicy, a nawet małżonkowie.
Zakładam, że istnieje powołanie do bycia singlem, ale jest ono specyficzne, a jego realizacja może być wyzwaniem dużo większym niż powołanie do życia kapłańskiego i małżeńskiego. Wiele trudności może również przysporzyć rozeznawanie takiego powołania.
Celem tego tekstu jest odpowiedzenie sobie na pytanie: "kiedy nie jestem powołany do bycia singlem", a samotność, w której się znajduję, jest konsekwencją innych czynników niż świadoma i przemyślana decyzja. Wbrew pozorom znalezienie odpowiedzi na te pytania jest dużo bardziej skomplikowane, niż się wydaje.
Jak wykluczyć możliwość, że zostaliśmy powołani do życia w samotności? Powinny w tym pomóc trzy konkretne kroki. Nie będą one łatwe, a ich realizacja może zająć sporo czasu. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość. Efekty mogą przejść nasze oczekiwania i zdecydowanie poprawić jakość życia.
Krok pierwszy
Przed podjęciem decyzji dotyczącej powołania - bez względu na to, czy myślimy o małżeństwie, kapłaństwie czy życiu w pojedynkę - warto zadbać o ciszę. Może brzmi to infantylnie, ale cisza jest tym, czego zdecydowanie brakuje żyjącym współcześnie ludziom. Ktoś, kto ma problemy z "nicnierobieniem", boi się ciszy, a każdą wolną chwilę zapełnia różnymi zajęciami - "byle tylko coś robić", powinien zdecydowanie poświęcić dwadzieścia minut dziennie na chill. Może to być modlitwa w ciszy (więcej na ten temat możecie przeczytać tutaj), spacer bez słuchawek czy po prostu siedzenie w fotelu. Bardzo ważne, aby do naszej ciszy zapraszać Pana Boga i przebywać z Nim bez zbędnych słów, jak przyjaciel z przyjacielem.
W ciszy Bóg najpełniej przemawia do serca człowieka. Zostawiając na chwilę codzienne rozproszenia, można otworzyć się na Boże słowo i działanie. W takich warunkach zdejmujemy maski, dajemy "dojść do głosu" myślom, które do tej pory były zagłuszane przez setki rozproszeń.
Trwanie w ciszy nie jest jednak proste i podobnie jak wiele innych rzeczy wymaga treningu. Nie od razu uwolnimy się od natrętnych, niechcianych myśli i skierujemy swoją uwagę na Bożą obecność.
Bardzo pomocne w "uczeniu się ciszy" mogą być rekolekcje ignacjańskie. Już sam ich program zakłada kilkudniową ciszę, przerywaną jedynie krótkimi rozmowami z kierownikiem duchowym, oraz codzienną medytację Słowa Bożego.
Krok drugi
Kolejnym krokiem jest zadbanie o stałego spowiednika. Jest to kapłan, do którego systematycznie chodzimy do spowiedzi, który dobrze nas zna i patrzy na nasze życie całościowo, nie tylko na okres "od ostatniej spowiedzi". Dobry stały spowiednik akceptuje nas takich, jakimi jesteśmy - przy okazji uczy akceptacji siebie - daje poczucie bezpieczeństwa i zwraca uwagę na sprawy, które sami często pomijamy. Co najważniejsze, jest wielką pomocą w pracy nad sobą i otwiera na bezinteresowność Bożej miłości.
Posiadanie stałego spowiednika ma również bardzo "ludzką" zaletę - jest ktoś, kto nas słucha, rozumie nasze problemy i robi to bezinteresownie; to bezcenne doświadczenie.
Systematyczna spowiedź u takiego księdza może okazać się jedną z najbardziej skutecznych sposobów rozwoju duchowego i trwania przy Panu Bogu, bez względu na okoliczności. Jest to bardzo ważne, ponieważ ufność w Bożą miłość może przeprowadzić nas przez najbardziej kręte życiowe ścieżki. Rezygnując z życia duchowego i systematycznej modlitwy, pozostaniemy ze wszystkim sami.
Krok trzeci
Człowiek jest stworzony do relacji, a jeśli ich unika, prawdopodobnie robi to z powodu zranień lub nieuporządkowanych spraw z przeszłości. Chociaż takie podejście może okazać się uproszczeniem, warto na samym początku je wykluczyć. Dlatego świetnym uzupełnieniem kierownictwa duchowego jest terapia.
W odpowiedzi na pytanie, czy terapia rzeczywiście jest nam potrzebna, pomoże stały spowiednik; prawdopodobnie bardzo szybko podejmie on decyzję, czy powinniśmy szukać psychoterapeuty.
Istnieje spora szansa, że w trakcie terapii zostanie odkryta i nazwana prawdziwa przyczyna naszego bycia singlem, a nowy punkt widzenia będzie bardzo ważny w kontekście rozeznawania powołania i pozwoli zacząć pracę nad sobą, która doprowadzi do zupełnie nowych pomysłów i otworzy nieznane dotąd możliwości.
Niestety, wiele osób nie chce sięgać po pomoc psychoterapeuty. Panujące w wielu środowiskach przekonanie, że terapia jest powodem do wstydu, blokuje ludzi przed decyzją, która mogłaby w znaczący sposób zmienić ich życie na lepsze. Tymczasem, rozpoczęcie terapii może się okazać wspaniałym świadectwem miłości do siebie i innych ludzi.
Jeśli pomimo kierownictwa duchowego i terapii nie odkryjemy w sobie niczego nowego, a decyzja o życiu "w pojedynkę" będzie nadal tak samo silna, może to oznaczać, że nasze pragnienie życia w samotności rzeczywiście jest powołaniem.
"Być samemu nie znaczy być samotnym"
Zdanie to nie jest jedynie tytułem książki Wunibalda Müllera, która odkrywa pozytywne aspekty samotnego zmagania się z codziennością; w stwierdzeniu tym zawarta jest głęboka prawda o nas. Chociaż pejoratywny wydźwięk słowa "singiel" wywołuje negatywne skojarzenia, powinniśmy pamiętać, że każdy człowiek - nawet taki, który żyje sam - powołany jest do relacji i do tego, aby dawać siebie innym.
Ewangelia mówi o "obumieraniu" ziarna pszenicy, które jeśli nie zostanie unicestwione, nie wyda plonu i pozostanie na zawsze samo. To ewangeliczne przesłanie jest bardzo ważne w kontekście rozeznawania powołania. Nie chodzi oczywiście o to, aby w sensie dosłownym poświęcać całkowicie swoje życie dla innych - nie każdy może naśladować Matkę Teresę z Kalkuty czy Brata Alberta - ale o to, aby być uważnym na potrzeby otoczenia i mieć otwarte serce dla innych. Może właśnie w "zwykłym" spotkaniu z drugim człowiekiem odnajdziemy sens.
Naturalnie, życie "dla drugiego człowieka" najłatwiej realizować w małżeństwie lub w kapłaństwie. Nastawienie na wychowanie dzieci i zapewnienie im bezpiecznej przyszłości - w przypadku założenia rodziny - lub dbanie o wspólnotę parafialną albo zakonną - w przypadku wybrania służby Bogu w Kościele hierarchicznym - najpełniej ukierunkowują na potrzeby innych. Jeśli chodzi o singli, szczególnie we współczesnym świecie, sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Osobom samotnym może być trudniej iść pod prąd i nie ulegać pokusie dbania wyłącznie o własne potrzeby i bezpieczeństwo.
Jeśli zdamy sobie z tego sprawę i mimo to nadal chcemy realizować powołanie do życia w samotności, będzie to kolejny dowód na to, że jesteśmy na właściwej drodze.
Kiedy nie możemy się zdecydować…
Być może bierzemy pod uwagę każdy rodzaj powołania. Zarówno małżeństwo, kapłaństwo, jak i świadomie wybrane życie w pojedynkę wydają nam się tak samo pociągające.
Taką sytuację można porównywać do czekania przy skrzyżowaniu górskich szlaków. Są przed nami trzy drogi - każda z nich tak samo kręta, kamienista i prowadząca pod górę. My z kolei siedzimy na kamieniu i spoglądamy raz w jednym, raz w drugim kierunku. Jest to niebezpieczne i niekomfortowe. Niebezpieczne dlatego, że łatwo jest się na tym kamieniu "zasiedzieć", nawet kilka lat, a niekomfortowe - bo ciągle pozostajemy "w zawieszeniu", nie realizujemy się i nie rozwijamy. Żaden kochający góry człowiek nie będzie chciał spędzić całej wędrówki na siedzeniu w miejscu i patrzeniu na tych, którzy przechodzą obok - ryzykują i wybierają swój kierunek. Jeśli pozostaniemy na tym kamieniu, możemy za kilka lat zorientować się, że spędziliśmy na nim większość życia - nie ruszyliśmy w żadną stronę i nawet nie wiemy, co kryje się za najbliższym zakrętem.
Nawet w takim położeniu jest dla nas nadzieja! Nigdy nie jest za późno, żeby wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć działać - zapisać się na wolontariat, pójść do domu dziecka albo DPS-u, odwiedzić rodzinę, z którą od dawna nie utrzymujemy kontaktu…
To, czego w takiej sytuacji na pewno nie należy robić, to zacząć się obwiniać. Zbyt krytyczne podejście do nas samych jest ostatnią rzeczą, jakiej nam potrzeba.
Pan Bóg będzie nam błogosławił, nawet gdy się "pomylimy"
Od starszych można czasem usłyszeć, że jeśli się pomylimy i nie zrealizujemy "Bożego planu" względem nas, "przegramy życie, a Bóg nie będzie nam błogosławił". Jest to wyjątkowo okrutny i niesprawiedliwy osąd. Zakłada bowiem, że Boża miłość jest interesowna i trzeba sobie na nią zasłużyć. Nic podobnego! Bóg nigdy nie odwraca się od człowieka - zwłaszcza od takiego, który jest sam, może nawet się pomylił, ale pozostaje w bliskiej relacji z Chrystusem i stara się żyć dla innych. Taki człowiek, przez krzyż, który niesie, może być znacznie bliżej Chrystusa niż niejeden "porządny chrześcijanin".
Jeśli ktoś zbyt surowo ocenia osoby żyjące samotnie, nie zadaje sobie trudu, by poznać konkretne ludzkie historie i szufladkuje je, jako dowody na istnienie "cywilizacji śmierci", popełnia poważne nadużycie.
Piotr Kosiarski - redaktor portalu DEON.pl. Prowadzi bloga Mapa bezdroży.
Skomentuj artykuł