"Zdalny Kościół" też zachwyca
Bardzo podoba mi się myśl zasłyszana na homilii w kontekście perykopy o uczniach zmierzających do Emaus. Gdyby rzecz działa się dziś, czy uczniowie nie rozprawialiby w drodze o tym, co jest na językach wszystkich: o epidemii, o frustracji i smutku, który ona powoduje?
Słowa „epidemia”, „zaraza”, „wirus” od dwóch miesięcy odmieniane są przez wszystkie przypadki – niewątpliwie wirus ma koronę i wydaje się rządzić. Spustoszył ulice, pozamykał większość z nas w domach, ograniczając naszą wolność, wdarł się również do przestrzeni kościołów i skutecznie odciął możliwość uczestnictwa w praktykach religijnych w najważniejszym dla chrześcijan czasie.
Kiedy wracam myślą do czasu u progu epidemii w Polsce, przypominam sobie, jak bardzo zmartwiły mnie komunikaty włoskich biskupów, którzy chyba jako pierwsi pozamykali kościoły dla wiernych. Wówczas nie sądziłem i nawet nie wyobrażałem sobie, że kilka tygodni później taka sytuacja spotka polski Kościół. Niewątpliwie był to dla mnie, dla wielu moich znajomych i pewnie dla wielu wiernych rodzaj duchowego wstrząsu. Jednakże tak jak szybko spadła wiadomość o wprowadzanych przez biskupów ograniczeniach, tak samo szybko przyszła refleksja, że jest w tych zarządzeniach mądrość i odpowiedzialność i należy im się podporządkować.
Wirus niewątpliwie odróżnił „wiarę” będącą płytką religijnością, od wiary mającej źródło w sercu. Znaleźli się przecież nawet tacy, którzy w swoim „świętym oburzeniu” oskarżyli biskupów i księży o zamach na Kościół i zdradę Chrystusa. Ludzi tak myślących nie jestem w stanie zrozumieć. Rozumiem natomiast wszystkich tych, w których pragnienie i niemożność fizycznego spotkania z Jezusem Eucharystycznym powodowały tęsknotę. Znamienne, że wszystko to dzieje się w roku ogłoszonym w Kościele Rokiem Eucharystii. Wierzę, że ta tęsknota umocni relację z Bogiem.
Kościół w wyniku pandemii przeniósł się do przestrzeni wirtualnych. Czasami nawet odnoszę wrażenie, obserwując wielość różnorodnych inicjatyw, od transmisji eucharystii on-line poczynając, a na rozmaitych vlogach kończąc, że zaanektował internet. Wbrew pozorom ograniczenia i zakazy, które Kościół musiał wprowadzić, wcale nie spowodowały, że wierni oddalili się od swoich pasterzy, ale w rezultacie wszelkich podejmowanych działań zbliżyły obie strony do siebie, tworząc nową jakość: Kościół Domowy. I z radością stwierdzam, że ten „zdalny Kościół” zachwyca. Jasne, że nie jestem w stanie jednoznacznie powiedzieć, że jest tak wszędzie, a nawet słyszałem o kościołach, które zamknęły się na amen, a księża zamknięci na plebaniach nie wychodzą do wiernych w przestrzeni wirtualnej. Na szczęście mam zgoła inne doświadczenie – uczestnicząc w życiu lokalnego Kościoła, parafii św. Tereski w Rybniku, widzę, jak każdego dnia na różańcu o 20.30 gromadzi się Kościół złożony z ponad czterystu urządzeń logujących się na parafialnej stronie na Facebooku, a przed każdym z tych urządzeń od kilku do kilkunastu osób w rodzinach. Podobnie jest z innymi wydarzeniami on-line. To żywy, prawdziwy Kościół, mimo że rozproszony w różnych miejscach, w naszych domach, w parafii i poza nią – dla Ducha Świętego przestrzeń nie jest żadnym ograniczeniem.
Cieszy mnie również fakt, że epidemia nie ogranicza też czynnego działania Kościoła w kwestii różnorodnych dzieł miłosierdzia, a wręcz go pobudza do działania. I również na przykładzie z lokalnego podwórka: jedno hasło, że są potrzebni wolontariusze, by pomóc osobom starszym w zakupach czy innych czynnościach dnia codziennego, by nie narażać ich na zbędne wychodzenie z domu, spowodowało, że w kilka chwil stworzyła się grupa kilkunastu osób chętnych nieść pomoc. Podobnie rzecz miała się z dystrybucją maseczek, kiedy dzięki ofiarności osób je szyjących i hojności tych, którzy je nabyli, udało się zebrać kilka tysięcy złotych, które wspomogły zbiórkę na leczenie Franka Surdela, dzieciątka wymagającego kosztownego, specjalistycznego leczenia w Stanach. Taki Kościół zachwyca!
Daleki jestem od prorokowania, jaki Kościół będzie, kiedy już zaraza się skończy. Zresztą, nie trzeba być prorokiem, by stwierdzić, że ci zimni, którzy przywiązani są tylko do obrzędowości kilka razy w roku, od święconki do Popielca, mogą całkowicie porzucić swój związek z Kościołem. Należałoby raczej zadać pytanie, czy to już dawno się nie stało. I wcale to nie będzie efekt pandemii. O tych gorących, żyjących w prawdziwej relacji z Chrystusem nie obawiam się wcale. Co stanie się z letnimi? Zostawiam to pytanie otwarte, wiedząc, że Pan Bóg nie zapomina o nikim.
Bardzo podoba mi się myśl zasłyszana na homilii w kontekście perykopy o uczniach zmierzających do Emaus. Gdyby rzecz działa się dziś, czy uczniowie nie rozprawialiby w drodze o tym, co jest na językach wszystkich: o epidemii, o frustracji i smutku, który ona powoduje? Myśmy się spodziewali, że wszystko będzie tak jak dotychczas, że Wielkanoc będziemy mogli świętować w naszych świątyniach, że będziemy mogli uczestniczyć w niedzielnych mszach jak zawsze, a po wyjściu z nich w gronie rodziny, przyjaciół i znajomych będziemy mogli spędzać czas jak zawsze. Jeśli jesteś takim zasmuconym uczniem odchodzącym z Jerozolimy, którą jest Kościół, bo czegoś innego od niego oczekiwałeś, to koniecznie pozwól na to, by przyłączył się do ciebie Jezus – może łuski spadną z oczu i stanie się jasne, gdzie jest Istota bycia w Kościele.
Skomentuj artykuł