Kapadocja - kraina prosto z bajki
W Istambule, który nie przestał być dla mnie Konstantynopolem, wsiadłem do autobusu z czerwoną tabliczką: Goreme. A więc jadę do Kapadocji! Przywarłem do okna na wiele godzin. Skoro tylko po wiszącym moście przekroczyliśmy Bosfor, otworzył się przed nami bezkres azjatyckiego kontynentu. Za szybą krajobrazy Anatolii, wpierw mocno zróżnicowane, niebawem jednorodne, półpustynne, monotonne. Najbliższy Europie skrawek Azji, zwany Azją Mniejszą, to pomost kulturowy, to skrzyżowanie cywilizacji, to niczym palimpsest zapisany nakładającymi się na siebie warstwami kultur i języków. Ileż ludów i armii przetoczyło się przez te ziemie od najdawniejszej starożytności! Ileż wyłoniło się tu prowincji rzymskich, z których niektóre weszły nawet do pism Nowego Testamentu za sprawą św. Pawła. Apostoł Narodów zdeptał tę ziemię, a moja obecna trasa skrzyżowała się w kilku miejscach z Pawłową.
Anatolia to najważniejsza prowincja Bizancjum, którą wcześnie utracili bazyleusowie na rzecz Turków. Zawsze ubolewam nad tym, iż Bizancjum nie wysłało we właściwym czasie misjonarzy do ludów tureckich, gdy te wychodziły z etapu plemiennego, by wejść na drogę poszukiwania własnej państwowości. Pozostawione samym sobie, przyjęły w końcu islam, a nie chrześcijaństwo. Skoro chrześcijaństwo zaakceptowali Bułgarzy i Madziarowie, a nawet dzicy Wikingowie, dlaczegóż orędzia Dobrej Nowiny nie miałyby przyjąć ludy tureckie, które etnicznie nie mają nic wspólnego z Arabami? Tak jest, długa droga przez monotonną Anatolię skłania do podobnych rozmyślań.
W sercu Anatolii leży kraina niezwykła: Kapadocja. Kraina z bajki. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów niewysokie wzgórza uległy procesowi bardzo rozwiniętej erozji. W płytkich dolinkach wykształciły się najprzeróżniejsze formy ostańców, które przybierają kształty maczug, fallusów, kolumn, grzybów, niemych wędrowców w kapeluszach. Jakby ktoś na plaży poustawiał babki z piasku – dziesiątki, setki, tysiące piaskowcowych konstrukcji. Można w tych formach ujrzeć wszystko, co tylko wyobraźnia zdolna jest nam podsunąć. Na dnie wąwozów białych od barwy piaskowców zielenieją szpalery smukłych topoli, które w październiku obsypują się złotem. A niżej pełzną przy ziemi krzewy winnej latorośli.
W tej to krainie niewymownego piękna cudów natury przetrwały podziemne kościoły – setki kościołów – wszystkie wydrążone w miękkim tufie wulkanicznym. Większość przybrała postać niewielkich kaplic, ale występują i kościoły duże, z trzema nawami, przestronne i wysokie, wykute w litej skale z największą starannością o najdrobniejszy szczegół, w niczym nie ustępujące kościołom wznoszonym z kamienia i cegły na powierzchni. W przypadku mniejszych świątyń dominuje plan prostokąta, większe wzorowano na planie równoramiennego krzyża greckiego, niekiedy z przedsionkiem, najczęściej z trzema apsydami. Ponad przecięciem ramion krzyża unosi się kopuła, technicznie zbędna pod ziemią, podobnie jak cztery kolumny, “udające”, że dźwigają sklepienie. Bo przecież – jako wykute w skale – samo się ono trzyma. Kolumny nie pełnią więc funkcji nośnej, ich obecność podyktowały wymogi liturgii i zasady greckiej architektury. Większość kościołów wykuwano w okresie od X do XIII wieku, a więc w czasach zagrożenia wschodnich prowincji Bizancjum najazdami plemion tureckich, głównie Seldżuków. Ale są również kościoły starsze, sięgające epoki kontrowersji wokół czci obrazów.
Zgodnie z kanonem liturgicznym ściany kościołów zostały pokryte malowidłami. Te najczęściej kładziono bezpośrednio na gołej ścianie, bez żadnego gruntowania. Ale znajdujemy też przypadki malowania na starannie przygotowanym podłożu techniką fresku. W starszych kościołach z okresu sporów obrazoburczych, a więc po VIII wieku, w malarstwie ograniczano się do bardzo zdawkowego, a nawet prymitywnego zdobienia ścian we wzory geometryczne, co najwyżej z dodatkiem motywów zoomorficznych, rzadziej już roślinnych. Dopiero po IX stuleciu, kiedy w 843 roku na soborze w Konstantynopolu potępiono fałszywą teologię nieprzedstawiania w obrazach Chrystusa i świętych, nastąpiła eksplozja tłumionej dotąd twórczości artystycznej. Od tej chwili także Kapadocja włączyła się w nurt wielkiej sztuki Bizancjum.
Pod względem artyzmu najpiękniejsze bodaj freski posiada kościół Karanlik – Mroczny, nazwany tak z turecka z powodu jedynego, maleńkiego okienka, przez które wpada do środka zaledwie promień światła dziennego. Jakież tam są cuda na ścianach! Jaka świeżość malowideł, pochodzących przecież z przełomu XII-XIII wieku! Obecny jest tu cały program malarski według kanonu liturgicznego. Zachwycają sceny narracyjne: Przemienienie na górze Tabor, Chrzest w Jordanie, Ukrzyżowanie. Ile w nich realizmu i jaki dynamizm! Całe powierzchnie ścian – także i sklepień – wypełniają obrazy z Nowego Testamentu, postacie aniołów, często same ich popiersia w medalionach. Hieratycznie i dostojnie suną sylwetki świętych. Napominające oblicze Chrystusa Pantokratora wypełnia czaszę kopuły. W półkopule apsydy tenże sam Chrystus już jako Sędzia na tronie u kresu czasów. Któż w przeszłości mógł docenić piękno tej wielkiej wykładni historii zbawienia w obrazach, mając do dyspozycji łuczywo lub lampkę oliwną o nikłym płomyku?
Podobno chrześcijanie dotarli w ten zapomniany przez ludzi, półpustynny obszar już na przełomie III-IV wieku, uchodząc tam przed prześladowaniami Dioklecjana i Galeriusza. Schodzili wtedy głęboko pod ziemię, nawet do 85 metrów, drążąc na kilku poziomach całe osady. Ludzie ci żyli we wspólnotach, jak gdyby w podziemnych parafiach, mając do dyspozycji wszystko, co jest niezbędne do życia, tak samo jak na powierzchni: pomieszczenia mieszkalne, kaplice, wspólne jadalnie, magazyny, prasy, cysterny, warsztaty, nawet stajnie i studnie. Wszystko to połączone było labiryntem schodów, tuneli, chodników i korytarzy o łącznej długości kilkunastu kilometrów, jak w Derinkuyu. Do tej pory zidentyfikowano około 200 takich podziemnych osad, które tworzyły prawdziwą aglomerację – w sąsiedztwie dzisiejszego miasta Nevsehir.
Skomentuj artykuł