Żona we wspomnieniach Franciszka Pieczki. "Tak, Henieczko. Byłaś znakomitą małżonką"
Franciszek i Henryka Pieczkowie byli małżeństwem niemal pół wieku. Rozłączyła ich śmierć Henryki, która odeszła w 2004 roku. Zmarły przed dwoma laty aktor nie ukrywał swojej ogromnej miłości do żony, o czym mówił między innymi w rozmowie z Katarzyną Stoparczyk. Publikujemy fragment książki "Franciszek Pieczka. Portret intymny”.
Katarzyna Stoparczyk: W 1995 roku Polacy jednogłośnie uznali, że najlepszy serial wszech czasów to serial pod tytułem "Czterej pancerni i pies". I jakoś nie mieli wątpliwości. Panowie stworzyli tak wyraziste postaci. Oczywiście rozpatrywano to potem w różnych kontekstach. Stawiano zarzuty, także natury politycznej. Ale mistrzostwo aktorskie przebija z filmu do dzisiaj.
Franciszek Pieczka: - To był jeden z pierwszych seriali. Ludzie byli zafascynowani pancernymi. Mieliśmy w Łodzi przejechać czołgiem przez ulicę Piotrkowską. My, pancerni. Tam się podobno, według relacji ówczesnych władz, zebrało pół miliona widzów. I władze były przerażone. Bo każdy z obłędem w oczach mógł się na nas rzucić. A gdybyśmy pojechali Piotrkowską, ktoś mógłby wpaść pod czołg.
A więc zmieniono decyzję. Powiedzieli, że pojedziemy wozem strażackim. I proszę sobie wyobrazić, nie wszyscy w jednym, tylko każdy w swoim. Dlaczego? Wychodzili z założenia, że jeżeli tłumy się rzucą i poturbują jednego pancernego, to jeszcze im w odwodzie trzech zostanie.
No tak. To było przecież „dobro narodowe”. Żona była dumna?
- Jestem bardzo wdzięczny mojej małżonce, już świętej pamięci, za to, że mnie tak wspierała w pracy. Między innymi tym, że nie narzucała swojego chcenia, prawda? Bo tak to bywa niekiedy w małżeństwie, żona mówi, że to jeszcze powinieneś, a to tamto powinieneś jeszcze, i tak dalej. I tu już następuje lekka degrengolada u męża. Otóż, pod tym względem miałem pełny komfort. I chwała jej za to. Może mnie gdzieś tam słyszy u góry, że ją tak chwalę. Tak, Henieczko. Byłaś znakomitą małżonką.
Panu Franciszkowi załamuje się głos. W oczach pojawiają się łzy. Ostatnie słowa wypowiada, patrząc gdzieś hen, ponad sufit radiowego studia. Będąc świadkiem tego wzruszenia, dopiero po chwili wracam delikatnie do rozmowy.
Pan spędził z panią Henryką pięćdziesiąt długich lat.
- Tak. W roku naszego półwiecza żona nagle zmarła. Jakaś choroba, polineuropatia i tak dalej. Bardzo szybko odeszła z tego świata. Na szczęście nie męczyła się za bardzo, ponieważ to szybko poszło. Wie pani, ja się śmierci nie boję. Ja swoje przeżyłem. Już nie mam jakichś aspiracji ani życiowych, ani osobistych, ani zawodowych. Tylko proszę Boga, żeby odejść w miarę spokojnie, bez boleści. No i żeby później spotkać się z małżonką. Tam, na górze. Może już przygotowała dla mnie jakie przyjęcie? To by było fantastyczne!
Okładka książki "Franciszek Pieczka. Portret intymny" (wyd. MANDO)
Ona chyba ciągle gdzieś tu z panem jest?
Pan Franciszek nagle młodnieje. Oczy mu lśnią. Opowiadanie o żonie sprawia mu ogromną przyjemność.
- Ja mam to poczucie na każdym kroku. Nie mogę jej zapomnieć. I to też jest w domu. Kiedy biorę jakiś przedmiot, od razu kojarzę, że to ona coś tam z nim robiła. Albo zapiski jakieś, gdzie zapisywała daty. Wszystko stale mi ją przypomina. Ale tak pozytywnie, nie na minorowo, że robię się strasznie przygnębiony. Wiem, że pewne rzeczy są nieodwracalne. I to, co się stało, już się nie odstanie. To tylko w Jańciu Wodniku, którego grałem, Jańcio siedzi na ławce i chce cofnąć czas. A tego się nie da zrobić.
Ale jedno jest pewne, że ta prawdziwa miłość, bardzo rzadko spotykana, jest wieczna. Ona nigdy się nie kończy.
- Tak! Mnie się wydaje, że ta emocjonalna miłość, fascynacja, te emocje z młodości, przecież nie zawsze trwają. Nawet nie zawsze są. Kiedy człowiek jest już stary i jest razem z tą małżonką, z tym kimś bliskim, to przecież już nie są tamte emocje. Ale to jest ważne, kiedy widzę, że jestem akceptowany przez drugą stronę i ja akceptuję tego kogoś. Ze wszystkimi jego ułomnościami i vice versa. To jest duża radość.
Panie Franciszku, o co w tym życiu chodzi? Po co ono jest?
- Czy ja wiem? Jeżeli życiu odjąć to transcendentne, to wtedy wydaje mi się, że nie ma sensu. Jeżeli nasza egzystencja jest tylko fanaberią chemii i fizyki, to życie jest bez sensu. Jestem człowiekiem słabym. Chcę mieć jakieś oparcie i nadzieję. Że gdzieś tam jednak się spotkamy.
Co by pan powiedział dzisiaj temu małemu chłopcu, który ciągle w panu jest?
- Pozostań zawsze sobą. Bądź taki, żebyś mógł o każdej porze dnia spojrzeć w lustro i nie musiał się wstydzić. Bądź prawym człowiekiem. Po prostu.
A za co pan by mu podziękował?
- Hmm… Komu?
Temu małemu chłopcu, który ciągle w panu jest.
- Temu chłopcu za co bym podziękował? Że się całkowicie nie wyzbyłem tej chłopięcości. Że to jest cenne, kiedy się ma taką nieskażoną wrażliwość. Niekiedy naiwne postrzeganie tego świata. To jest właśnie pełna radość. I za to bym chciał podziękować temu małemu chłopaczkowi.
Skomentuj artykuł