"Prosiłam o to, żeby pozwolili mi umrzeć". Emilia Clarke podzieliła się cierpieniem z przeszłości
"Gdy spełniały się wszystkie moje dziecięce marzenia, niemal oszalałam i utraciłam życie. Nigdy publicznie nie opowiadałam tej historii, ale nadszedł już czas" - pisze Emilia Clarke, odtwórczyni roli Daenerys Targaryen w "Grze o Tron".
Chociaż dziś jest jedną z największych gwiazd Hollywood, a jej popularność tylko rośnie, to kiedy rozpoczynała przygodę z "Grą o Tron" nie była jeszcze taka rozpoznawalna. Mimo tego otrzymała główną rolę, zaś odgrywana przez nią postać stała się absolutnie ikoniczną bohaterką. Na nią samą podziałało to wręcz odwrotnie.
"W kilka tygodni po zakończeniu zdjęć do pierwszego sezonu, pomimo zbliżającej się ekscytacji kampanią reklamową i premierą, daleko mi było do czucia się jak zdobywczyni. Byłam przerażona. Przerażona uwagą; przerażona biznesem, który ledwo rozumiałam; przerażona próbami wypełnienia nadziei, które pokładali we mnie twórcy serialu" wspomina aktorka.
Letitia Wright podczas gali nagród BAFTA: nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie Bóg >>
Aby poradzić sobie ze stresem dużo ćwiczyła fizycznie, ale pewnego dnia nie była w stanie wykonać kilku prostych powtórzeń. Poprosiła trenera o przerwę i z bólu ledwo doczołgała się do toalety. Cierpienie stawało się coraz gorsze. "Wiedziałam, co się działo: mój mózg był zniszczony" - pisze. Gdy trafiła do szpitala, lekarze nie wiedzieli, jak jej ulżyć. Skierowali ją na rezonans magnetyczny, który odpowiedział na pytanie o to, co jej dolega. W jej głowie pękł tętniak i nastąpił krwotok podpajęczynówkowy. Sytuacja zagrażała życiu młodej aktorki - 1/3 osób z tętniakiem umiera błyskawicznie lub zaraz po przerwaniu ścianki żyły. Lekarze musieli ją natychmiastowo operować, a "to nie była moja ostatnia operacja, a na pewno nie najgorsza".
Obudził ją ogromny ból. Miała upośledzone zdolności poznawcze, nie potrafiła wymówić nawet własnego imienia, bo zapadła na afazję. Zapomniała języka. "W najgorszych momentach chciałam, żeby lekarze wypięli mnie z aparatury. Prosiłam o to, żeby pozwolili mi umrzeć. Moja praca - marzenie całego mojego życia - skupiała się na języku i komunikacji. Bez niej, byłam zgubiona" wyznaje odtwórczyni roli królowej Daenerys.
Całe szczęście część dolegliwości szybko ustąpiła jeszcze, gdy leżała na oddziale, ale wiedziała, że obok niej są osoby znajdujące się w jeszcze gorszym niż ona stanie. Wypisano ją ze szpitala po miesiącu i niemal od razu musiała wrócić do pracy, ale jeszcze pod kontrolą lekarzy usłyszała kolejną dramatyczną informację: w jej mózgu jest jeszcze jeden tętniak. Na tyle mały, że nie zdecydowano się na kolejną operację, lecz jednak stanowiący pewne zagrożenie jej zdrowia i życia.
Dwa lata później badanie mózgu, które w jej przypadku stało się pewną rutyną, wykazało, że tętniak urósł do operacyjnych rozmiarów. Operacja, którą czekała aktorkę, miała być bezbolesnym i szybkim zabiegiem, ale ponownie - ból dosłownie ją rozsadzał. Zabieg się nie powiódł i w trakcie przeprowadzania, miało miejsce ogromne krwawienie. Choć miał być bezinwazyjny, chirurdzy byli zmuszeni by otworzyć jej czaszkę. Część z niej lekarze musieli zastąpić metalową protezą z tytanu i choć dziś nie widać blizny, która przebiega przez jej głowę, to jednak wtedy nie zdawała sobie sprawy z możliwego wyniku.
"Spędziłam w szpitalu kolejny miesiąc i w pewnych kwestiach kompletnie straciłam nadzieję. Nie mogłam nikomu spojrzeć w oczy. Towarzyszyło mi okropne spięcie, ataki paniki (…) czułam się jak pusta skorupa samej siebie" opowiada Emilia Clarke, której nawet dziś te wspomnienia sprawiają duże cierpienie, choć szczęśliwie przez nie przeszła. Przeżyła, a jej kariera rozkwita.
Już niedługo przygoda z "Grą o Tron" skończy się wraz z ostatnim sezonem, ale w międzyczasie stała się jedną z ulubienic widzów - nie tylko jako Daenerys. Uruchomiła projekt charytatywny SameYou skierowany do osób poszukujących terapii po urazach mózgu i zawałach. Podkreśla, że czuje nieskończoną wdzięczność dla mamy, brata, lekarzy i pielęgniarek, oraz wszystkich przyjaciół. Brakuje jej ojca, który zmarł na raka w 2016 roku i nigdy nie będzie mogła w pełni mu podziękować za to, że trzymał ją za rękę do samego końca.
"Z zamknięciem «Gry o Tron» łączy się coś satysfakcjonującego i większego niż ślepy traf. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę zobaczyć koniec tej historii i początek czegokolwiek, co przyjdzie po niej" podsumowuje Clarke.
Skomentuj artykuł