Sardynia równa się przygoda!

Zobacz galerię
Sardynia równa się przygoda!
Domy na Costa Smeralda, czyli Szmaragdowym Wybrzeżu, w północno-wschodniej części Sardynii (fot. Arek Braniewski)
Logo źródła: Nowy Dziennik Arek Braniewski / slo

Na Sardynię polecieliśmy pod koniec listopada, czyli już po sezonie turystycznym. We dwóch – syn i ojciec. Wymarzyliśmy sobie, że objedziemy wyspę dookoła. Każdy z nas miał inne wyobrażenie tego miejsca. Jak różne, okazało się dzięki tej wyprawie pełnej zabawnych, ale i mrożących krew w żyłach wrażeń.

Punktem startowym już na Sardynii jest dla nas lotnisko niedaleko Alghero, w północno-zachodniej części wyspy. Wypożyczamy małe, włoskie auto i zaopatrzeni w mapy kupione w Polsce, ruszamy na podbój "małego kontynentu", jak często nazywa się Sardynię. Najpierw jedziemy na Capo Caccia do Jaskini Neptuna – jednej z największych atrakcji wyspy. Jak na złość, jaskinia jest zamknięta z powodu wzburzonego morza. Do tego pada.

Nie może być gorszego początku wakacji. Zastanawiamy się, czy to był dobry pomysł, żeby jechać po sezonie. Później już nie mamy takich wątpliwości – wiemy, że Sardynia równa się przygoda!

DEON.PL POLECA

Widoki zapierające dech w piersiach

Czterdziestokilometrowy odcinek z Alghero do Bosy to trasa turystyczna, która wiedzie wzdłuż wybrzeża. Górzysty teren z zielonymi łąkami, na których pasą się owce. Do tego obraz spienionego morza. Droga wije się nieustannie. Rzadko kiedy mijamy inny samochód. Pokonanie tego odcinka zajmuje nam niemal dwie godziny. A to dlatego, że zatrzymujemy się w licznych przydrożnych zatoczkach, żaby fotografować albo po prostu cieszyć się surowym i zachwycającym widokiem.

Bosa to małe miasteczko z urokliwymi kolorowymi domami. Zbliża się pora obiadowa, a my mamy nieodpartą chęć na prawdziwe włoskie jedzenie. Wybieramy pierwszą otwartą restaurację. Kelner, niestety, nie mówi po angielsku. My zaś nie mówimy po włosku. Jak się później okaże, w ani jednej restauracji, które odwiedzimy, obsługa nie zna angielskiego! Gdy już wybraliśmy dania z menu, dowiadujemy się, że tych dań dziś nie ma. Kelner poleca za to dwa dostępne dania. Wybieramy jedno z nich, nie wiedząc, co będziemy jedli. To ryba, zresztą bardzo smaczna. Ciekawość nakazuje spytać, co to za ryba. Wyszukuję w słowniczku, jak zapytać po włosku, co to jest, i kieruję pytanie do kelnera. Odpowiada, a ja proszę go o zapisanie, żebym mógł później sprawdzić. On jednak rysuje rybę z wydłużoną górną szczęką. Obok rysuje miecz i już wszystko jasne – pesca spada to ryba miecz!

Jadąc przez sardyńskie wybrzeże podziwiamy przepiękne naturalne krajobrazy. Nie potrafimy tylko zrozumieć, dlaczego przy drogach jest tak dużo śmieci. Nie tylko papierów. Widzimy też stare pralki, lodówki. Ale to problem nie tylko Sardynii. W Neapolu sytuacja jest dramatyczna. Góry śmieci zalegają na ulicach, bo zakłady oczyszczania miasta są kontrolowane przez mafię.

Zmierzamy do stolicy wyspy - Cagliari

Unikamy autostrad, wybierając kręte drogi krajowe. Odnoszę wrażenie jakbym już kiedyś jechał tymi drogami. Jednak nigdy wcześniej nie byłem na Sardynii. Już wiem! Przypomina mi się sardyńska sceneria z kultowej gry komputerowej Colin McRae Rally, w którą grałem z 10 lat temu! Jak widać, trasy zostały bardzo wiernie odwzorowane. Sardynia jest doskonałym miejscem do organizacji rajdów samochodowych. Od 2004, co roku, właśnie tu odbywa się Rajd Włoch. Bazą rajdu jest Olbia w północno-wschodniej części wyspy. Ojciec natomiast ma z Sardynią skojarzenia filmowe. Wspomina plenery filmu o przygodach Jamesa Bonda z 1977 roku – "Szpieg, który mnie kochał".

Stolica wyspy, będąca największym miastem Sardynii, nie urzeka nas. Na dodatek sardyńscy kierowcy jeżdżą jak szaleni. Przekraczają dozwoloną prędkość, nie używają kierunkowskazów i jeszcze notorycznie na siebie trąbią. Docieramy do miejsca, gdzie zarezerwowałem nocleg. To nadmorska okolica przy plaży Poetto. Z jednej strony morze, piaszczysta plaża, z drugiej laguny, w których brodzą flamingi. Na wyspie żyje mnóstwo gatunków ptaków. To ornitologiczny raj. Na zakończenie wieczoru wybieramy się na pizzę – z prawdziwego pieca, w którym pali się drewnem, nie elektrycznego.

Kolejna trasa turystyczna wzdłuż wybrzeża, którą chcemy przemierzyć, to odcinek Cagliari – Villasimus. Ze względu na widokowy charakter trasy, jedziemy niezbyt szybko. Z okna samochodu obserwuję stada owiec na zielonych pastwiskach. Wparuję się w nie dobrych kilka sekund i nie mogę uwierzyć. Nie ruszają się. Zaczyna mi świtać w głowie myśl, że może są plastikowe, ale wydaje mi się to niedorzeczne. Jest za późno, żeby się zatrzymać. Gdy wreszcie parkujemy nieopodal kolejnego nieruchomego stada owiec, wszystko staje się jasne. Oczywiście, wcale nie są plastikowe, ale stoją nieruchomo jak zaklęte. Leniwie poruszają tylko pyskami, skubiąc trawę.

Wiatr "zatańczył" z nami na drodze

Przejazd przez wschodnie wybrzeże wyspy zaskakuje nas dosyć wysokimi górami, malowniczymi górskimi drogami na skraju przepaści i licznymi tunelami. Na serpentynach – gdzieś pomiędzy Muraverą a Tortoli – przydarzyła nam się niecodzienna sytuacja. Pokonujemy kolejne wzniesienia. Porywisty wiatr hula i świszcze, napotykając na swojej drodze karoserię samochodu. Wjeżdżamy coraz wyżej. Wreszcie na wysokości 1000 metrów n.p.m., przy drodze pojawia się znak ostrzegający przed porywistym wiatrem. Myślę sobie, że to dla nas żadna nowość. Bierzemy kolejny zakręt, a wtedy gwałtowny podmuch wiatru zakręcił naszym fiatem pandą! Jesteśmy przerażeni nie na żarty. Większa prędkość mogłaby doprowadzić do tragedii, bo jedziemy na krawędzi przepaści. Po chwili strachu przychodzi przyjemniejszy moment. Zza gór wyłania się tęcza.

Przed Orosei robimy nieplanowany postój, bo przejeżdżamy przez teren kopalni marmuru. Wielkie kamienne bloki leżą na placach. Stąd są zabierane zostać do specjalnych zakładów, gdzie je tną i sprzedają w postaci na przykład parapetów. Ogromny wykop pokazuje skalę wydobycia.

Naszym kolejnym przystankiem jest Orosei, gdzie chcemy zobaczyć zatokę Orosei, będącą najdłuższym niezagospodarowanym odcinkiem wybrzeża w całym regionie śródziemnomorskim. Przy okazji zatrzymujemy się też przy gaju pomarańczowym. Owoce zerwane samemu smakują najlepiej.

Następnym miejscem, do którego chcemy dotrzeć, jest Costa Smeralda, czyli Szmaragdowe Wybrzeże, w północno-wschodniej części wyspy. W latach 50. XX wieku książę Aga Khan, odwiedzając to miejsce, zakochał się w jego urokliwych krajobrazach. Postanowił utworzyć ze Szmaragdowego Wybrzeża pas ekskluzywnych kurortów. Znalazł grupę biznesmenów, którzy zechcieli zainwestować w ten projekt i dopiął swego. Dziś na Costa Smeralda przyjeżdżają sławni i bogaci. Podobno regularnie spędzają tu wakacje Julia Roberts, Madonna i Leonardo DiCaprio. Kilka willi ma tu też sam premier Włoch – Silvio Berlusconi.

Pożegnalny spacer po Alghero

Z Costa Smeralda wracamy do Alghero. Tym samym zrealizowaliśmy plan objechania wyspy wokół. Zrobiliśmy ponad tysiąc kilometrów. Czas zostawić auto i stać się turystą-piechurem. Miasto Alghero nazywane jest katalońską "wyspą" Sardynii. Odkrywanie burzliwej historii najlepiej zacząć od spaceru wzdłuż miejskich murów obronnych nad samym morzem. Szukając doznań estetycznych trzeba wybrać się na falochrony otaczające port jachtowy, aby stamtąd zobaczyć otoczone przez masywne mury, skąpane słońcem domy w pastelowych barwach. A przy okazji wizyty na plaży warto sprawdzić, czy rzeczywiście morze do dziś wyrzuca na brzeg mnóstwo wodorostów, od których miasto wzięło nazwę.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Sardynia równa się przygoda!
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.