Słowa "nie da się" są im nieznane. Jak intencje trójki Polaków dotarły do samego Franciszka?
Porusza się na wózku inwalidzkim, ale mówi, że ciągle gdzieś biegnie. Bliskich i nieznajomych zaraża radością życia. Postanowiła pojechać stopem do Rzymu, żeby przekazać Franciszkowi ważne intencje. Wielu wątpiło: "to się nie uda", ale ona nie przestawała ufać Bogu...
Basi Turek towarzyszyli przyjaciele - Kinga i Hubert. Ich podróż to "Pielgrzymka Zaufania", a cel - spotkanie z Franciszkiem i powierzenie mu worka pełnego intencji. Basia na autorskim blogu opowiada, jak przekazali prośby papieżowi, mimo, że nie raz i nie dwa słyszeli: "niemożliwe", "nie da się"... Watykan odpisał.
Przeczytajcie:
Wczorajszy dzień w Watykanie był naprawdę niesamowity! Eucharystia na Placu Świętego Piotra. Po raz kolejny pokochałam swój wózek, dzięki niemu wbiłyśmy z Kinią do pierwszych rzędów. Nie ma to jak vipowskie miejsca dla kulawych i ich przyjaciół. Polecam!
Msza była piękna! Z kazania nie zrozumiałam zbyt wiele, ale kluczowe słowa to POKÓJ, PRZEBACZENIE i JEDNOŚĆ. "Panie, daj mi serce zdolne tak patrzeć na ludzi" - pomyślałam. Po mszy przyszedł czas na błogosławieństwo z papamobile. Ściskałam worek z intencjami, co chwilę szturchając Kingę i pytając, czy jak już Franciszek wpadnie, to wytłumaczy Mu co to za torba - w końcu potrafi po portugalsku. Obiecała, że tak!
Chodź tutaj Franciszku!
Nadszedł moment, w którym Papież przejeżdżał obok nas. Darłam się na całe gardło: "Papa Francesko, por favor, vem aqui!!!" Uczyłam się tego zdania całą mszę - podobno znaczy: "Papieżu Franciszku proszę, chodź tutaj!!!". Przejechał tak szybko, że nie było szans rzucić Mu tego worka. Zastygłam w bezruchu. W głowie pojawiło się milion myśli - pierwsza: "Co teraz?! Dobra, musimy znaleźć Go jeszcze dzisiaj!". Nie wiedziałam tylko, jak ja to powiem Kini i Hubiemu. Jednego byłam pewna - ten który JEST nie zostawi nas z tym. Zjedliśmy obiad, potem lody, i ruszyliśmy z powrotem do Watykanu.
Po drodze zadzwoniliśmy do człowieka, który na co dzień "pracuje u Trójcy Świętej":
- Halo, Cordian, słuchaj, jest sprawa. Nie udało nam się tych intencji przekazać. Papież nam odjechał - powiedziałam przejęta, stojąc na placu Świętego Piotra. - Słuchaj, dzwonię, bo mamy dla Ciebie trzy opcje do wyboru: a) zanosimy intencje na grób Jana Pawła b) oddajemy je Mateuszowi, który jutro jedzie do Asyżu i może je tam zostawić u św. Franciszka, c) uderzamy do domu Świętej Marty i walczymy o przekazanie worka Papieżowi.
Decyzja zapadła natychmiast. Kierunek: dom Świętej Marty. Nie potrafiliśmy tam trafić, drogę tłumaczył nam Włoch, który na każde nasze pytanie uśmiechał się i pokazywał ręką, że prosto, wypowiadając przy tym zdanie, które w naszym języku przetłumaczyłabym jako: “Llalalalala!".
Podziękowaliśmy za pomoc i poszliśmy przed siebie. Wszyscy zmęczeni. Jakimś cudem ominęliśmy blokady policji, wszędzie były porozstawiane bramki, które utrudniały poruszanie się po Watykanie. Dotarliśmy na miejsce. Stanęliśmy pod czymś, co przypominało okno papieskie i znów wołam: "Papa Francesko!", ale nikt nie wychodzi. Próbuje drugi raz, wciąż nic. Patrzymy na siebie, ciśniemy z modlitwą.
"Taka jest wola Boża?"
Po chwili, jakby znikąd, stają przed nami dwie zakonnice. W bielusieńkich habitatach, wyglądają jak dwa Anioły! Uśmiechamy się serdecznie witamy i tłumaczymy, czego potrzebujemy. Były nami poruszone i bardzo chciały pomóc. Stwierdziły, że zaprowadzą nas do polskiego kościoła pod wezwaniem Ducha Świętego. "To znak!", rzuciła Kinia.
Po dotarciu na miejsce Hubi poszedł zagadać, my czekałyśmy pod kościołem. Mina Huberta po powrocie była nie do pisania. W każdym razie usłyszałam zdanie: "Basia, bo ja myślę, że Ty powinnaś temu księdzu, co tam siedzi to wszystko wytłumaczyć. Ja tłumaczyłem, ale powiedział mi, że nie ma takiej możliwości, żeby trafić do Papieża. Dodał jeszcze, że musimy przyjąć, że taka jest wola Boża".
O matko! Jak mnie to wkurzyło! Nie chciałam gadać z tym człowiekiem. Chwile później Kinga załatwiła siostrę z tego samego kościoła. Poprosiła ją, żeby poświęciła mi trzy minuty (nie wchodziliśmy tam razem, bo było dużo wysokich schodów). Siostra przyszła i rzeczywiście miała mało czasu, więc na jednym wdechu opowiadam co i jak. Ona tego słucha i jej oczy rosną z każdym moim słowem o "Pielgrzymce Zaufania".
Ostatecznie doszła do wniosku, że ta sprawa jest prawie niemożliwa do zrealizowania, ale chyba nas polubiła. Powiedziałam jej, że wystarczy odrobina wiary i na pewno się uda. Musiała iść, więc szybko dostała obrazek i błogosławieństwo na drogę.
W całej tej dziwnej akcji czułam tak mocno tylko jedno: NIE możemy się poddać! Nie teraz, nie po tym wszystkim, co przeszliśmy. Wyjęłam komórkę i zaczęłam szukać rzymskiego adresu zamieszkania jałmużnika. Nie znalazłam. Wtedy Hubi szepnął, że za mną stoi ten ksiądz, z którym on już gadał (wyszedł zadzwonić). Hubert przez dłuższą chwilę zachęcał mnie, żebym z nim pogadała, bo podobno jak ja gadam to ludzie miękną. "No dobra!", powiedziałam wkurzona. Obracam się i mówię kim jestem, jaki mam problem, a właściwie potrzebę. Wtedy usłyszałam zdanie, które początkowo zabolało: "Dajcie spokój Papieżowi".
No więc spokojnie powiedziałam, że ja nie chce Mu zakłócać spokoju, tylko przekazać intencje. Wspomniałam też o tym, ile wysiłku włożyliśmy w to, żeby tu dotrzeć i że siostry, które spotkaliśmy powiedziały, iż polscy księża nam pomogą. Wtedy chyba coś Go ruszyło, westchnął i powiedział, że możemy tę przesyłkę zostawić u policji, bo oni mają pewien dostęp do Franciszka.
I love Matka Teresa
Ucieszyło mnie to bardzo! Daliśmy mu obrazki pielgrzymkowe - pakiet: Maryja z Duchem Świętym i Jezus Miłosierny. Rozstaliśmy się na totalnym luzie. Chyba też nas polubił. Ruszyliśmy w stronę Domu Świętej Marty i wtedy na naszej drodze pojawiły się siostry Kalkutanki. Zaczęłam piszczeć z radości i wołać: "I love Matka Teresa!".
Były cudowne! Wyściskały nas, każdemu dały po obrazku z Matką Teresą, my opowiedzieliśmy naszą historię i to, że od początku naszej drogi wzywaliśmy na pomoc Matkę Teresę. Jedna z nich z ogromną miłością spojrzała na mnie i powiedziała: "Bóg Cię kocha!" Życzyły nam powodzenia w misji "Papież!". Powiedziały też, że to jest dość trudne, bo w ostatnim czasie wzmożono kontrolę. Oczywiście, dostały nasze obrazki.
Od tego momentu nie miałam wątpliwości, że się uda! Pokręciliśmy się chwilę pod oknem papieskim, szukając policji. Nie było nikogo. Wtedy Hubert zlustrował nas i powiedział, że On podejmuje męską decyzję! Idziemy do Gwardii Szwajcarskiej, gadamy z nimi i zobaczymy, co powiedzą. Nie miałam lepszego pomysłu, więc ten uznałam za genialny! Poszliśmy pod bramę domu Papieża. Stali dwaj przystojni goście! Kinga po raz kolejny opowiada im naszą historię. Byli zachwyceni pomysłem stopa i nieco zszokowani. Jeden z nich powiedział: "To żaden problem! Wystarczy, że napiszecie list, wsadzicie go do przesyłki i zostawicie w tamtej budce. Na pewno przekażą go Ojcu Świętemu".
Prawie wstałam ze szczęścia
Nie pytajcie, jak skombinowaliśmy kartkę papieru, długopis i kopertę. Dokładnie zrobiła to Kinga. Kobieta od zadań specjalnych! Usiedliśmy i napisaliśmy list. Po polsku - na pewno ktoś przetłumaczy. Opisaliśmy w nim, czym dla nas była Pielgrzymka Zaufania. Poprosiliśmy by, jeśli to możliwe, Ojciec Święty odprawił Msze Świętą w naszych intencjach.
Oznajmiliśmy, że bardzo Go kochamy i cierpliwie czekamy na odpowiedź. Misja zakończyła się za bramą domu Świętej Marty. Człowiek, który nie mówił prawie po angielsku z radością odebrał od nas intencje. Zapisał sobie moje dane. Jak tylko przyjdzie odpowiedź, na pewno dam Wam o tym znać.
Z każdej strony ktoś mówił nam o tym, że dostarczenie tej przesyłki do rąk Franciszka jest ogromnym problemem. Ale jednym z piękniejszych zdań, które usłyszeliśmy od tego człowieka, było: "Dla Papieża to żaden problem".
Pożegnał nas bardzo serdecznie, a ja, szczerze mówiąc, nie wierzyłam do końca w to, co się wydarzyło. Na koniec chciałam się jeszcze podzielić taką myślą, która przyszła mi do głowy, kiedy wyjeżdżałam z Rzymu. To właściwie zupełnie nieistotne, że w tych wszystkich intencjach będzie się modlił papież Franciszek. Najważniejsze jest to, że te wszystkie prośby przyjął Ten, którego imię jest JESTEM.
Opowiadaliśmy Mu o nich intensywnie przez ostatnie kilka dni, najczęściej przez ręce Maryi. Dziękujemy Wam za to, że mieliście odwagę powierzyć nam swoje troski i pozwoliliście z nimi pielgrzymować. Bez Was nie byłoby Pielgrzymki Zaufania. To chyba tyle. Dziś już jestem bardzo zmęczona, zasypiam w swoim łóżku z niedowierzaniem, rozmyślając o wszystkich historiach, które wydarzyły się w ostatnim czasie. Kinga&Hubert- jeszcze raz dzięki, naprawdę niezłe z Was dziki siłowni!
Intencje dotarły do Franciszka, a Basia i przyjaciele otrzymali odpowiedź z samego Watykanu
Tak Basia pisze o sobie na autorskim blogu: "Mam na imię Basia. Jestem świeżo upieczonym pedagogiem, który zamiast biegać porusza się na wózku. Staram się prowadzić aktywne życie i robić wszystko to, na co pozwala mi moja niepełnosprawność, a nawet więcej. Jeżdżę po górach, pagórkach, nie boję się też schodów ani innych dziwnych terenów. Wszystkie szalone akcje są możliwe dzięki ludziom, których Bóg stawia na mojej drodze. TO ON JEST KIMŚ, kto ogarnia moją codzienność. Bez Niego nic nie miałoby sensu, właściwie to On nadaje sens wszystkiemu, co na co dzień mnie spotyka".
Lekarze mówili, że będę "rośliną". Żyję i mam się dobrze >>
Tytuł i lead pochodzą od redakcji, a wpis pierwotnie ukazał się na blogu Pełnymi Garściami
Skomentuj artykuł