Przesunąć bierzmowanie o kilka lat? "My się tego panicznie boimy"

Przesunąć bierzmowanie o kilka lat? "My się tego panicznie boimy"
(fot. Jacek Taran / Wydawnictwo WAM)
Grzegorz Kramer SJ, Łukasz Wojtusik, Piotr Żyłka

My się tego panicznie boimy. Bo dzieci wyjdą ze szkoły, skończy się katecheza, stracimy nad nimi władzę i kontrolę. Wyjdą spod naszych skrzydeł i znikną. Przecież oni po tym bierzmowaniu w większości i tak znikają! Mało kto się zastanawia, jak to zmienić. A są dobre przykłady - mówią Grzegorz Kramer SJ i Piotr Żyłka w rozmowie z Łukaszem Wojtusikiem. 

ŁUKASZ: A jak radzimy sobie z bierzmowaniem, sakramentem umocnienia, wejścia w dojrzałość wiary?

DEON.PL POLECA

PIOTR: Smutny przykład pokazujący, jak Kościół marnuje szanse. Co pamiętacie ze swojego przygotowania do bierzmowania?

ŁUKASZ: Niewiele. Karteczki.

PIOTR: I książeczki. Jeśli miałeś w niej puste pola, nie zrobiłeś wszystkiego, nie byłeś dopuszczony do bierzmowania. Przynajmniej tak to wyglądało w mojej katolickiej szkole. A mówimy o sakramencie! O wprowadzeniu w dojrzałość chrześcijańską! Jak możemy serio traktować wiarę młodych ludzi, każąc im uzupełniać książeczki? Przecież to jest traktowanie ich, jakby byli głupi. Dojrzałość to zadawanie sobie pytań i podważanie tego, co wydaje się oczywiste, to poszukiwanie. Mam czasem spotkania w szkołach z młodymi ludźmi, którzy przygotowują się do bierzmowania.

ŁUKASZ: I widzisz, że są gotowi?

PIOTR: Różnie z tym bywa. Ale oni są zdziwieni, że ktoś do nich przychodzi i zaczyna z nimi szczerze rozmawiać, że traktuje ich poważnie. Zadajmy sobie pytanie, czy dla nastolatka, jeśli faktycznie traktujemy bierzmowanie jako sakrament wtajemniczenia do dojrzałego bycia w Kościele, to nie za wcześnie? Pamiętam siebie z tego okresu, obserwuję też teraz ludzi w tym wieku. Przecież to jest czas burzy hormonów, często buntu przeciwko wszystkiemu, czas podważania autorytetów, wartości i praw. Czy to jest na pewno dobry moment na tak ważną decyzję?

ŁUKASZ: Przesunąć bierzmowanie o kilka lat?

PIOTR: Zdecydowanie. Tylko my się tego panicznie boimy. Bo dzieci wyjdą ze szkoły, skończy się katecheza, stracimy nad nimi władzę i kontrolę. Wyjdą spod naszych skrzydeł i znikną. Przecież oni po tym bierzmowaniu w większości i tak znikają! Mało kto się zastanawia, jak to zmienić. A są dobre przykłady, z których można by skorzystać. I to na zgniłym Zachodzie! Są diecezje, w których w ramach przygotowania do bierzmowania młody człowiek najpierw pisze list do biskupa albo księdza, w którym motywuje, dlaczego w ogóle chce przystąpić do sakramentu. Co więcej, biskupi i księża na te listy odpowiadają. Dochodzi do poważnego dialogu. W takiej sytuacji możemy mówić o jakimś świadomym wyborze, decyzji. Jest jeszcze lepiej. Już po bierzmowaniu osoby, które do niego przystąpiły, piszą kolejny list, w którym oceniają dobre i słabe strony przygotowań. W ten sposób wszystko cały czas się rozwija i słabsze elementy mogą być korygowane. Kto by się odważył u nas na taki krok?

ŁUKASZ: Większość musiałaby napisać, że tak wypada albo że rodzice kazali.

GRZEGORZ: Nie zgadzam się. Przez pięć lat przygotowywałem młodych do bierzmowania. Z częścią próbowaliśmy coś zrobić, zrozumieć. Inni mieli zakorzeniony schemat: bierzmowanie trzeba zrobić. Dlaczego? Bo ślub.

PIOTR: Wtedy ksiądz powinien mieć odwagę powiedzieć: jeśli idziesz do bierzmowania tylko dlatego, że chcesz mieć papier do ślubu, to ja cię do niego nie dopuszczę.

GRZEGORZ: I nad tym też pracowaliśmy. Zwracam wam jednak uwagę, że każda próba rezygnacji z dzienniczków i zaliczania kończyła się tym, że u większości pojawiał się bunt. Młodzi ludzie chcieli mieć jasne kryteria, wyraźnie powiedziane, co trzeba, czego nie, jakie są warunki przystąpienia do sakramentu. I niech się mnie ksiądz nie czepia.

PIOTR: A może dzieje się tak dlatego, bo przygotowanie do bierzmowania wchodzi w skład katechezy w szkole, co stawia księdza w roli nauczyciela? W takim układzie i przestrzeni trudno o szczere dyskusje o duchowym dojrzewaniu.

GRZEGORZ: Szybka odpowiedź na twój zarzut - dlatego do przygotowania do sakramentu zaangażowaliśmy też osoby świeckie, społeczność parafii, oni prowadzili grupy. Efekt podobny: co mam zrobić, żeby zaliczyć?

PIOTR: No więc przyznajmy, że ludzie w tym wieku nie są na tyle dojrzali, by iść do bierzmowania.

GRZEGORZ: Może. Stawiacie mnie w roli obrońcy systemu, a problem jest złożony. Sam z siebie się śmiałem, ponieważ z zaproponowanego przeze mnie sposobu przygotowania do bierzmowania wyszło, że jestem księdzem, który zamiast zachęcać do sakramentu, kombinuje i zniechęca ludzi. Pomogła mi formacja jezuicka (uśmiech). Były to godziny rozmów z nimi o tym, że nie muszą dla mamy, babci, papierka. Nie musisz. Bo kiedyś, bo się przyda, bo nie zaszkodzi? Nie musisz. W polskim Kościele, który wciąż ma charakter masowy, trudno jest przygotować do sakramentu indywidualnie. Trudno nawet rozmawiać o czymś, co byłoby namiastką kontaktu indywidualnego, dyskusji, dojścia do momentu, w którym młody człowiek mówi: Tak, ja tego potrzebuję, tego chcę. To bardzo trudne, łamanie schematów jest cholernie trudne.

PIOTR: Przygotowując do bierzmowania czy do spowiedzi, koncentrujemy się na tym, żeby młodzież się nie buntowała, żeby zaliczyła kolejny etap. Ale co ma być owocem sakramentu? Dobre statystyki i samopoczucie? I co z tego wynika? Ludzie "mają" bierzmowanie i kompletnie nie czają, o co chodzi. Dlaczego? To nie ich wina. To nasza wina, bo cały czas zbyt nam zależy tyko na tym, żeby oni zostali w Kościele, żeby przez przypadek nie przestali przychodzić na katechezę i niedzielną mszę. Tylko nie wiadomo tak naprawdę, po co to wszystko. Ważne, żeby byli. To jest droga donikąd.

GRZEGORZ: To ciężka robota jest. Żeby nie było - mam też bardzo dobre doświadczenia z ludźmi z gimnazjum i liceum, które dotyczą samej modlitwy. Warunkiem jest spotkanie. Jeśli codziennie rozmawiasz o swojej modlitwie, jego modlitwie, on zaczyna o tym mówić, zaczyna rozumieć, czym jest modlitwa, że to stawanie przed Panem Bogiem, że dialogujemy, słuchamy. Wypływamy wtedy na bardzo głębokie wody. Ale nie wiem czemu, barierą staje się sam konfesjonał. Ten sam człowiek z głębokimi przemyśleniami dotyczącymi modlitwy przy spowiedzi wyznaje, że wzywał imię Pana Boga nadaremno. Pytam, co to znaczy, a on na to: "Mówiłem o Jezu". Dopytuję: "A jeśli teraz pomyślałem: o Jezu, jak on się spowiada, to zgrzeszyłem czy nie?". "Ksiądz nie zgrzeszył" - słyszę. "Dlatego, że jestem księdzem?": "No tak". Próbuję tłumaczyć, o co chodzi w przykazaniu, ale czasem słyszę po prostu: "Ja nie przyszedłem do księdza rozmawiać, tylko się wyspowiadać".

PIOTR: Tak się nawzajem wychowujemy i koło się zamyka. Tak wychowani ludzie idą też do seminariów i zakonów, tak wychowani świeccy noszą potem na rękach swojego proboszcza. Jedna strona nie pyta, druga nie chce opowiadać. Nie wiem, czy Kościół masowy i jednocześnie dojrzały jest możliwy. A już na pewno masowość nie powinna być celem samym w sobie. Ksiądz Tomáš Halík, którego doświadczenie wyrasta z Kościoła zupełnie innego niż polski, z czeskiej wspólnoty, która nie ma masowego charakteru, mówi, że w Europie bardzo boimy się tej potencjalnej niemasowości Kościoła. Halík mówi, że nie ma się czego bać. Przypomnijmy sobie też słynne słowa Josepha Ratzingera z końcówki lat sześćdziesiątych: "Z dzisiejszego kryzysu wyłoni się Kościół, który straci wiele. Stanie się nieliczny i będzie musiał rozpocząć na nowo, mniej więcej od początków. Nie będzie już więcej w stanie mieszkać w budynkach, które zbudował w czasach dostatku. Wraz ze zmniejszeniem się liczby swoich wiernych, utraci także większą część przywilejów społecznych. Rozpocznie na nowo od małych grup, od ruchów i od mniejszości, która na nowo postawi wiarę w centrum doświadczenia. Będzie Kościołem bardziej duchowym, który nie przypisze sobie mandatu politycznego, flirtując raz z lewicą, a raz z prawicą. Będzie ubogi i stanie się Kościołem ubogich. Wtedy ludzie zobaczą tę małą trzódkę wierzących jako coś kompletnie nowego: odkryją ją jako nadzieję dla nich, odpowiedź, której zawsze w tajemnicy szukali"*. Kościół mniejszy, po kryzysie, wcale nie znaczy gorszy. Wręcz przeciwnie, to może być dla nas ogromna szansa. We Francji, która w Polsce często przedstawiana jest jako zlaicyzowany kraj ateistów, gdzie króluje aborcja i eutanazja, po Soborze Watykańskim II powstały nowe wspólnoty, które dziś zmieniają oblicze Kościoła na całym świecie. Wspomnę tylko Taizé, Arkę i Wspólnoty Jerozolimskie. Nie pojmuję, skąd ten strach przed kurczeniem się liczby wiernych. Mniejsza wspólnota może być błogosławieństwem dla Kościoła.

GRZEGORZ: Gdy słyszę tego typu argumentację, włącza mi się od razu czerwona lampka, ponieważ wielu, którzy mówią tak jak ty, argumentuje: nie ilość, tylko jakość! Stąpamy po kruchym lodzie, ponieważ w tym postulacie czai się pułapka, podtekst: jesteśmy lepsi! Wiem, że nie o to ci chodziło, ale zaznaczam, że ta ścieżka może być niebezpieczna.

PIOTR: Chodzi mi cały czas o to, by ludzi w Kościele traktować poważnie. Zacznijmy to robić, a być może oni zaczną poważnie patrzeć na Kościół. Owocami wejścia w relację we wspólnocie powinno być odkrycie żywej relacji z Bogiem. Ktoś będzie potrzebował na to kilku, ktoś inny kilkunastu lat. Jedni odnajdą ją w liturgii, drudzy w osobistej modlitwie, jeszcze inni w spotkaniu z jakimś konkretnym człowiekiem. Sakramenty to nie komnaty w grze komputerowej, które otwierasz i masz zaliczone. Każdy człowiek jest inny. Pan Bóg, wierzymy, jest w stanie znaleźć drogę do każdego. Ja tylko proszę, żebyśmy Mu nie przeszkadzali, koncentrując się na śrubowaniu statystyk.

Fragment pochodzi z książki "Łobuzy. Grzesznicy mile widziani"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Grzegorz Kramer SJ, Łukasz Wojtusik, Piotr Żyłka

Czy Kościół może być normalny? Bez tematów tabu, pouczania i krzywdzenia innych?

Grzegorz Kramer SJ i Piotr Żyłka w szczerej rozmowie z Łukaszem Wojtusikiem. 

Kontrowersyjni. Prowokujący do myślenia. Nie wahają się mówić o sprawach...

Skomentuj artykuł

Przesunąć bierzmowanie o kilka lat? "My się tego panicznie boimy"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.