Londyn 2012 i finansowe piętno igrzysk
W dobie kryzysu finansowego organizatorzy londyńskich igrzysk zaczęli chyba uważniej oglądać każdego pensa, bo w centrum prasowym nawet woda nie jest za darmo, a interesów sponsorów strzegą z gorliwością hiszpańskiej inkwizycji.
Z powodu upałów dziennikarze swoją pierwszą wizytę w centrum prasowym najczęściej zaczynają od poszukiwania dystrybutora z wodą. Czeka ich przykra niespodzianka, bo za darmo pragnienie mogą ugasić tylko w toalecie. Za 0,5 l wody butelkowanej trzeba zapłacić 1,05 funta. Co więcej ze względów bezpieczeństwa na obiekty sportowe nie można wnieść więcej niż 100 ml płynu, więc wcześniejszy zakup w tańszym sklepie nie wchodzi w grę.
Oszczędności nie dotknęły jednak tylko przedstawicieli mediów. - Przyznaję, że w porównaniu do wielkoszlemowego Wimbledonu organizacja olimpijskiego turnieju, choć na tych samych kortach, jest znacznie uboższa. Jak na razie do jedzenia mamy zapewnione jedynie zimne kanapki - powiedział tenisista Marcin Matkowski.
Organizacja igrzysk kosztuje ponad 11 mld euro, prawie cztery razy więcej, niż pierwotnie planowano. Około dziesięciu procent tej kwoty na konta Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) oraz organizatorów przelali sponsorzy i partnerzy. Nic dziwnego, że beneficjenci dbają teraz o ich interesy, ale chwilami przybiera to komiczną formę.
W biurze prasowym na kortach Wimbledonu wszystkie telewizory, a jest ich ponad dwieście, mają zaklejoną czarną taśmą nazwę producenta. Wszystko po to, by na olimpijskich obiektach można było dostrzec logotypy tylko i wyłącznie oficjalnych darczyńców. Nazwy zmieniły nawet niektóre budynki. Słynna hala O2 Arena na czas igrzysk nazywa się North Greenwich Arena.
Szok przeżył rzeźnik z Weymouth (u jego wybrzeży rozgrywane są konkurencje żeglarskie) Dennis Spurr, który w witrynie swojego sklepu umieścił kiełbasy powiązane w taki sposób, że tworzyły olimpijskie koła. Ściągnęły na niego przedstawicieli specjalnej marketingowej policji, którzy zażądali usunięcia wędlin pod groźbą nałożenia kary w wysokości 20 tysięcy funtów, bo nie ma prawa do wykorzystywania symbolu igrzysk. - Ja naprawdę nie widzę szkodliwości w moim działaniu. Chciałem po prostu, żeby ludzie przychodząc do mnie poczuli olimpijski nastrój - tłumaczył Spurr.
Przykra niespodzianka może spotkać kibiców. Na terenie sportowych aren i w ich najbliższym otoczeniu płacić kartą, a także korzystać z bankomatów będą mogli posiadacze "plastików" wydanych tylko przez jedną firmę.
Bezwzględne egzekwowanie prawa na dumnych olimpijskich sponsorach może się zemścić. Na forach internetowych nie brakuje nawoływań do ich bojkotu, a jedna z sieci sklepów monopolowych planuje uruchomić specjalną kampanię, dzięki której konsumenci produktów "nieolimpijskich" otrzymają nawet 30 procent zniżki.
- Igrzyska to wyjątkowe wydarzenie. Dla całej społeczności biznesowej w Wielkiej Brytanii powinny być okazją do wspólnego wspierania sportowców i dzielenia ich sukcesów. Jednak dzięki organizatorom, każdy przedsiębiorca, który nie przekaże im milionów funtów, zostaje zredukowany do roli natrętnego żebraka, proszącego o jałmużnę na pozłacanych ulicach ruchu olimpijskiego - podkreślił jej dyrektor Ayo Akintola.
Także sportowcy dostali szczegółowe instrukcje, by nie naruszyli interesów sponsorów. Pływacy nie mogą już mieć na obu stronach czepka flag narodowych, z jednej musi być bowiem miejsce dla producenta sprzętu. Zdziwienia z tego powodu na Twitterze nie krył Amerykanin Michael Phelps. Zawodnikom nie wolno także umieszczać na tym portalu społecznościowym wpisów o firmach, które nie finansują igrzysk.
Podczas niedawnych piłkarskich mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie, duński napastnik Nicklas Bendtner po zdobyciu bramki podniósł koszulkę i pokazał na majtkach logo jednej z firm bukmacherskich. UEFA nałożyła na niego karę grzywny w wysokości 100 tysięcy euro i zawiesiła na jeden mecz. Sportowiec, który dopuściłby się podobnego czynu w Londynie, prawdopodobnie zostałby wykluczony z igrzysk.
Skomentuj artykuł