Polskie górnictwo: fakty i mity
Ostatnie kilkanaście dni upłynęło pod znakiem górniczych protestów na Śląsku. To była dobra okazja, by przekonać się, jak zmanipulowana jest polska debata publiczna.
Gdy tylko górnicy wyszli na ulice śląskich miast, powodowani obawą przed likwidacją czterech kopalń i groźbą utraty tysięcy miejsc pracy zasilających lokalne rynki, z miejsca poszła w ruch zwyczajowa, antygórnicza propaganda. Jak zwykle okazało się, że Polacy dopłacają do górnictwa, a Śląsk jest przyzwyczajony do "życia na cudzy koszt", że górnicy zarabiają niebotyczne pieniądze, korzystają z licznych przywilejów, itd., itp. Te nośne hasełka z wielkim przekonaniem wypowiadała część mainstreamowych publicystów, dało się też je wyczytać na forach internetowych.
Jak jest w rzeczywistości? Jeśli ktoś od lat do kogoś dopłaca, to górnictwo do państwa polskiego i tych usług publicznych, z których wciąż jeszcze korzystają Polacy. Po pierwsze, w latach 2003-2013 budżet państwa zyskał odpowiednio: 4 mld 945 mln w 2003 r., w 2011 r. kl - 8 mld 825 mln zł, w 2013 7 mld 152 mln złotych. Na tym nie koniec: polski górnictwo obłożone jest ponad dwudziestoma różnymi podatkami, które także przynoszą zysk Skarbowi Państwa. W dodatku od 2011 roku rząd Donalda Tuska podniósł VAT na węgiel do 23 proc. Dzięki czemu to najwyższa europejska stawka. Podwyżka, jak zapewniał premier Tusk, miała być tymczasowa, tylko na trzy lata, ale czy rzeczywiście tak będzie? To dzięki polskiemu górnictwu potężnymi kwotami zasilane są Zakład Ubezpieczeń Społecznych, Fundusz Pracy, Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, oraz fundusze ochrony środowiska. Dodajmy do tego akcyzę węglową (od 2012 r.), która podraża tonę węgla o blisko 30 zł.
Jak widać, zarówno gadające głowy rekrutujące się spośród białych kołnierzyków, jak i stada internetowych mędrków zdecydowanie rozmijają się z rzeczywistością, biadoląc, ile to "z własnej kieszeni" dokładają do górnictwa. Prawda jest taka, że polskie górnictwo to dojna krowa, o którą w dodatku mało się dba: jest mocno niedoinwestowane. Warto jednak zapytać, dlaczego nasze górnictwo jest tak bardzo drenowane w formie rozlicznych podatków. Rzadko kto porusza tę kwestię, a jest ona jedną z zasadniczych dla zrozumienia polskiej gospodarki, systemu podatkowego i struktury kapitałowej. Otóż górnictwo jest jedną z ostatnich gałęzi gospodarki, z których zyski nie wyciekają w większości za granicę - do central wielkiego kapitału i rajów podatkowych. Jeśli polskie państwo jeszcze osiąga jakieś naprawdę istotne finansowe wpływy do budżetu to między innymi właśnie dzięki górnictwu i naprawdę ciężkiej pracy górników dołowych.
Jak ma się sprawa z ogromnymi zarobkami górniczymi? Zacznijmy od kwestii zasadniczej. To nie górnicy zarabiają za dużo. To inne grupy zawodowe zarabiają na ogół niewiele. Jeśli ktoś po latach albo dekadach pracy wciąż ma na rękę w najlepszym razie dwa tysiące (a to w Polsce norma w bardzo wielu bieda-zawodach) to górnicze "trzy, cztery tysiące" (bo mega-zarobki przeciętnego górnika to jeszcze jedna z palca wyssana opowiastka) jawią się jako "niezła kasa". Tylko że górnicy (i górniczki) wykonują jeden z najcięższych i ryzykownych zawodów, wymagający nie tylko odpowiedniej kondycji fizycznej ale odpowiednich zdolności manualnych, psychofizycznych. Im te zarobki im się należą!
A słynne "górnicze przywileje"? To standardy socjalne traktowane jako normalne w większości zachodnich państw. Także dzięki nim w ciągu dobrych dwóch stuleci istnienia kapitalizmu pracownicy najemni, w tym robotnicy, z szarej masy wegetującej na dnie społeczeństwa stali się ludźmi na tyle majętnymi, by pozwolić sobie na jedzenie do syta, regularny odpoczynek, własne mieszkania, pewien komfort życia. Dziś, jak się zdaje, w Polsce wielu marzy się powrót do czasów, gdy ciężko pracujący ludzie byli niczym.
Aktualny numer "Tygodnika Solidarność" przynosi relacje z górniczych protestów. Pozwolę sobie na dwa cytaty. Agnieszka Zielińska, pracująca w zagrożonej likwidacją ostatniej w Bytomiu kopalni "Bobrek" przy przeróbce węgla opowiadała dziennikarzom, dlaczego uczestniczy w proteście: "Przyszłam na ten marsz, ponieważ walczę o byt moich dzieci. Mam ich czworo, a w tej chwili już jedno z nich opuszcza kraj i wyjeżdża do Wielkiej Brytanii. Zanosi się zatem na to, że będę moje wnuki przytulać przez Skype". Z kolei Kazimierz Porombka z kopalni Sośnica-Makoszowy mówił, że w niedzielę dla protestujących odprawiono Mszę Świętą, w kolejnym dniu górnicy odmówili Apel Jasnogórski: "ksiądz specjalnie zostawił stułę, mówiąc, że [znów] przyjedzie do nas". Tak, Śląsk pełen "roszczeniowych górników" jest wciąż regionem bardzo prorodzinnym, w którym fach przekazuje się z pokolenia na pokolenie. I regionem "tradycyjnie religijnym", w którym wiele form pobożności ludowej nakłada się i na kalendarz liturgiczny Kościoła, i rytm oraz specyfikę górniczej pracy. Ale wraz z likwidacją górnictwa i kolejną falą emigracji zarobkowej z tego regionu i te pokoleniowe wzorce zostaną poważnie nadszarpnięte.
Na Śląsku w ostatnich dniach protestowali nie tylko górnicy. Razem z nimi na ulice miast wyszli lokalni drobni przedsiębiorcy, często ściśle współpracujący z kopalniami, lub po prostu dostarczający górnikom i ich rodzinom szereg dóbr i usług. Dla nich wizja zamkniętych kopalń to wizja utraty dochodów i realna perspektywa zamknięcia własnych drobnych biznesów.
Stąd drobny apel do Czytelników: nie nabierajcie się na antygórniczą propagandę. Także ze względu na własne dobro - propagandyści od zalet "wolnego rynku" kiedyś mogą zabrać się i za was. A że dysponują naprawdę potężnym wpływem na polskie środki masowego przekazu, ich drobne i większe kłamstewka trudno odkręcać.
Skomentuj artykuł