Tożsamość Idy

Tożsamość Idy
(fot. Disney | ABC Television Gro / flickr.com / CC BY-ND 2.0)

Dziwna sprawa. Zdecydowana większość radykalnych krytyków filmu "Ida", z którymi miałam okazję dyskutować po zdobyciu przez niego historycznego Oscara w kategorii film nieanglojęzyczny, nigdy go nie oglądała. Oczywiście to tylko moje osobiste doświadczenie,  zbieżne jednak z opinią ks. Rafała Pastwy, szefa lubelskiego oddziału "Gościa Niedzielnego", który w komentarzu "Ida - siostra miłosierdzia" zamieszczonym gosc.pl, pisze: "Dzisiaj przekonałem się po raz kolejny, że wielu komentatorów nie obejrzało "Idy". A jeśli film Pawlikowskiego obejrzeli - to z gotowym nastawieniem." To fenomen, że ludzie, którzy nie zostawiają na filmie i reżyserze tzw. suchej nitki w imię… rzetelności historycznej, sami często nie mają choć tyle rzetelności, żeby wiedzieć, o czym mówią. Wiedzą lepiej, gdyż tak głosi plotka, którą powielają.

Bywa i tak, że cytuje się coś z wyraziście jednostronnego źródła, bez sprawdzenia, jak było. Czytam w tekście "Pijany jak Polak?" Krzysztofa Wołodźko: "Stanisław Janecki, publicysta tygodnika "wSieci" przypomina […] wypowiedź meksykańskiego reżysera Alejandro Iñárritu, nagrodzonego w tym roku Oscarem za "Birdmana". Podczas swojego wystąpienia podczas oscarowej gali Iñárritu upomniał się o godne traktowanie swoich rodaków, którzy nie mieli tyle szczęścia jak on, a których na amerykańsko-meksykańskiej granicy często się poniża i upokarza: "człowiek sukcesu uznał, że wystąpi w imieniu tych, którzy sami nie mają siły przebicia, a stereotypowo traktuje się ich jak szarańczę, która chce zalać Stany Zjednoczone". To bardzo znamienne, że publicysta prawicowego, znanego z sympatii dla konkretnej partii pisma uważa akurat tego reżysera za bohatera i wzór do naśladowania. TVP.info podała przecież:

"Z jednej strony radość, z drugiej - zmieszanie i oburzenie. Wypowiedź meksykańskiego reżysera Alejandra Gonzaleza Inarritu, twórcy obsypanego Oscarami "Birdmana", wywołała skrajne reakcje w kraju jego pochodzenia. Inarritu odniósł się do sytuacji politycznej w Meksyku przyznając, że modli się "o to, by ten kraj miał rząd, na jaki zasługuje". Domyślam się, że gdyby Paweł Pawlikowski podzielił się podczas gali oscarowej marzeniem o zmianie polskiego rządu, zyskałby poklask prawicowych krytyków! Tylko co to ma wspólnego z twórczością obu reżyserów i werdyktem Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej?

Pawlikowski zrobił film zupełnie wyjątkowy. Jednym się podoba, innym nie. Nie da się "Idy" z niczym porównać. Jest taką niespodzianką, jak w 2011 roku był "Artysta" Michela Hazanaviciusa. Francuz za czarno-biało, niemy film "The Artist" otrzymał aż dziesięć nominacji do Oskarów. Pięcioma został nagrodzony, w tym za najlepszy film i dla najlepszego reżysera. Pawlikowski jest od niego dziesięć lat starszy. Jego "Ida" powstawała dość długo, premierę miała w 2013 roku czyli rok po Oscarach "Artysty". Filmy są zupełnie różne ale mają cechę wspólną - są czarno białe i stanęły okoniem wobec filmowej mody na tanie emocje, sensację i efekty specjalne. Obaj panowie ciężko zapracowali na sukces. Udowodnili, że oryginalność jest wciąż kluczowym kryterium artyzmu a sztuka filmowa retro zyskuje nowe walory, potraktowana konstruktywnie, twórczo, z dystansem i humorem. W epoce wrażliwości stępionej przez media, opartej na krzyku, histerycznej ekspresji, efemerycznych newsach, krótkich tekstach w cyberprzestrzeni, długie ujęcia kamery i minimalistyczne środki Pawlikowskiego budzą oczywisty zachwyt!

O utytułowanej "Idzie" wylano już w Polsce tyle złych i pochlebnych słów przez ostatnie tygodnie, że nie warto wiele dodawać. Może dwie rzeczy. Pierwsza: bardzo się cieszę, że doczekaliśmy się autentycznie niezależnego reżysera, który po prostu robi filmy. Przywykliśmy, że dobry film musi być o czymś lub za czymś. Były znakomite filmy historyczne i wojenne, były i socrealistyczne; prochrześcijańskie a monumentalne jak "Quo Vadis"; antykomunistyczne jak "Człowiek z żelaza", budzące w górę serca jak "Potop", przywracające pamięć jak "Katyń". Było też "Pokłosie", które nie ma z "Idą" nic wspólnego. "Ida" nikogo nie rozlicza, jest osobistym głosem o ludzkim dramacie. Oto mamy film, który porusza serca na całym świecie i nie ma żadnej misji wychowawczej, moralizatorskiej. Dla mnie genialna scena to ta, w której Anna - Ida cicho zadaje proste pytanie mordercy jej rodziców, brata ciotecznego i dziadków nad rozkopanym przez niego grobem: "Dlaczego mnie tu nie ma?" Chłop zabił, ale ją uratował i zaniósł księdzu. Bo ona nie wyglądała jak Żydówka. Nie stanowiła zagrożenia. Każdy napis wyjaśniający, dokumentujący w tym filmie zniszczyłby całą głębię, artystyczny efekt.

Film fabularny nie jest dokumentem; komunistyczna była prokurator nie jest historyczną Wolińską. Wszystkie pozostałe postacie też są fikcyjne.

A druga rzecz - młoda zakonnica Anna musiała stawić czoło kryzysowi tożsamości w 1962 roku. Zadać nagle sobie ciche, proste pytanie: "Kim jestem?" Jako chrześcijanka, Żydówka, Polka, kobieta. Co mam wybrać, jakie wartości? Gdzie jest Bóg, który pozwolił na tyle cierpienia?

Ilu spośród z nas w kraju staje w XXI wieku przed podobnymi dylematami? Katolik to Polak? Bynajmniej. To bardzo lękowe, prostackie, niedojrzałe. Dojrzałość wymaga osobistego wyboru. Ona go świadomie dokonała.      

link do art. w GN >>>

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Tożsamość Idy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.