Trzecia wojna światowa u bram

Trzecia wojna światowa u bram
(fot. FreedomHouse / Foter.com / CC BY)
Zygmunt Kwiatkowski SJ / DEON.pl

Płomień trzeciej wojny światowej pali się wprawdzie na Bliskim Wschodzie, ale może on ogarnąć inne rejony Ziemi. Może dotrzeć również do nas. A może już tutaj dotarł, tylko my nie chcemy tego dostrzec?

Papież Franciszek we wrześniu 2014 roku odprawił Mszę świętą na cmentarzu na północy Włoch, gdzie pochowano 100 tysięcy żołnierzy poległych w czasie I wojny światowej. Ojciec Święty powiedział wówczas, że obecnie toczą się krwawe konflikty na świecie, które określił trzecią wojną światową "w kawałkach".

Tę samą myśl wyraził podczas wizyty pasterskiej w czerwcu 2015 roku w Sarajewie, a także we wrześniu tego roku na Kubie. Mam wrażenie, że zostało to potraktowane jako efektowna figura retoryczna, która ma oczywiście znaczenie, ale nie trzeba jej rozumieć dosłownie.

Zresztą do szokujących określeń w naszych czasach jesteśmy przyzwyczajeni, a ponieważ nie widzieliśmy żadnych niepokojących zjawisk w naszym "bezpośrednim" świecie, poza tymi, które nas nękają na co dzień, to nie zwróciliśmy na to szczególnej uwagi.

Była wprawdzie sprawa uchodźców. Miała ona swoje apogeum przed kilkoma tygodniami. Potem przyszły wybory, na których skoncentrowała się uwaga. Ucichła wtedy trochę medialna wrzawa na temat uchodźców.

Z całą pewnością jednak jeszcze powróci. Cisza nie jest znakiem oddalenia się burzy, ale raczej zmęczenia naszych "uszu". Trzecia wojna światowa bowiem trwa nadal, a jej znakiem rozpoznawczym jest między innymi fala uchodźców, która nieustannie przewala się przez europejskie drogi, kierując się z jej krańca południowego ku północy.

Z pewnością powrócą, z jeszcze większą siłą, dramatyczne pytania, na które nie znaleziono odpowiedzi: o europejską solidarność, o europejską tożsamość i o chrześcijańską miłość.

Powrócą one wraz z praktycznymi projektami przyjęcia uchodźców, ustalania kontyngentów ilościowych dla każdego kraju - członka Unii Europejskiej. Wiąże się z tym również powrót protestów, presji, nacisków, gróźb i fali propagandy z jednej i drugiej strony.

Tymczasem dla wiarygodności wszelkich rozwiązań tego problemu konieczne jest najpierw jego zrozumienie. Do tego nieodzowne staje się ustalenie istotnych faktów, które są jego przyczyną i z których się wywodzi.

Chodzi bowiem o to, aby ustrzec się powierzchowności i zabezpieczyć w ten sposób przed manipulacją polityczną, dla której powierzchowność i niewiedza stanowią uprzywilejowaną pożywkę.

Pierwsze zagadnienie dotyczy tego, dlaczego teraz i tak nagle pojawił się dramatyczny problem uciekinierów na europejskich szlakach? Przecież wojna na Bliskim Wschodzie trwa już kilkanaście lat, jeśli uznamy za jej początek inwazję na Irak.

Cztery lata minęły natomiast od "wiosny arabskiej" i początku wojny w Syrii. Dlaczego dopiero teraz Turcja otworzyła zapory, które wcześniej skutecznie powstrzymywały kandydatów do ucieczki w kierunku wysp greckich?

Zdaje się, że ona sama odpowiedziała już na to pytanie, precyzując dość wyraźnie, o co jej chodzi: to znaczy, ile powinno kosztować to Europę; oraz że w północnej Syrii, nieopodal tureckiej granicy, tam, gdzie są kurdyjskie tereny, należy stworzyć strefę poddaną jej ekskluzywnej kontroli.

Drugie pytanie dotyczy samej wojny, szczególnie że agencje prasowe donoszą, że ONZ domaga się respektowania praw na arenie polityki światowej i odstąpienia od stosowania politycznej "wolnej amerykanki" przez hegemonów regionalnych i światowych.

Zajmując się problemem uchodźców w sposób odpowiedzialny, trzeba się zatem zapytać o samą wojnę. Kto ją spowodował, kto ją aktualnie prowadzi, dlaczego i jak to się ma do prawa międzynarodowego?

W samym tylko Iraku zginęło ponad milion ludzi. Miliony ludzi zostało wypędzonych z ich własnych domów. Zrujnowane są całe kraje, wielkie populacje ludzi żyją w stałym życiowym zagrożeniu, szerzy się bandytyzm w najgorszym wydaniu, rosną i pogłębiają się obszary nędzy, szerzą się choroby, a poczucie krzywdy i rak nienawiści coraz bardziej trawią tamtejsze społeczeństwa.

Nic dziwnego, że ofiary tej wojny prą teraz do Europy, która ich nie chce, a jednocześnie serdecznie ich wita, a czasem nawet zaprasza.

Pomagać im? Oczywiście tak, ale odpowiedzialnie. Trzeba skupiać się nie tylko na kwestiach proceduralnych, ale także zbadać kwestię fundamentalną: dlaczego napięcia społeczne przybrały na Bliskim Wschodzie kształt wojny, kto tę wojnę obecnie wspiera i w oparciu o jakie zasady prawne?

Nie wchodzi tu w grę abstrakcyjna ciekawość, ale chęć jak najlepszego zrozumienia tego, co się stało i co się aktualnie dzieje, aby umieć właściwie reagować. Chodzi o mądry osąd tej rzeczywistości, a nie o zemstę, gdyż ta nie cofnie już nieszczęść ludzkich, a tylko może je pomnożyć.

Chodzi też o przestrogę, ale jeszcze bardziej o zabezpieczenie. Chodzi o to, aby zatrzymać tę wojnę, która się aktualnie dzieje i ustrzec się przed podobną tragedią w przyszłości.

Tony Blair, były premier Wielkiej Brytanii, który był głównym sprzymierzeńcem prezydenta Busha, lidera koalicji wojskowej przeciwko wojskom Saddama Husajna w Iraku, niedawno przyznał publicznie, że błędem było rozpoczęcie inwazji na ten kraj.

Wypowiedział również słowo "przepraszam". Może jednak za tym powinno pójść coś więcej w kwestii pomocy uchodźcom wojny, za którą to on jest odpowiedzialny, aniżeli tylko słowo "przepraszam"?

Bogate państwa Zatoki Perskiej, które czynnie zaangażowane są w wojenne zmagania i to od samego początku - czy nie powinny przyjąć u siebie uciekinierów, którzy aby się tam dostać, nie muszą przecież narażać się na niebezpieczeństwo przeprawy morskiej? Do tego łączy je wspólnota języka, kultury, tradycji i religii. Czy przynajmniej nie powinny one partycypować w kosztach związanych z przyjmowaniem uciekinierów przez Europę?

Sądzę, że wielkim złem byłoby lekceważenie tych pytań i koncentrowanie się tylko na tak zwanej dobroczynności, bo prawdziwa dobroczynność, jak każda działalność ludzka, powinna być mądra i odpowiedzialna, a nie tylko profesjonalna.

Nie powinna, nawet w sposób niezamierzony, pełnić funkcji osłony dla tych, którzy popełnili wielkie błędy polityczne, by nie nazwać tego bardziej dosadnie. Bo chodzi przecież o wielką katastrofę humanitarną, o prawdziwą, niszczycielską, okrutną wojnę, która pochłonęła wiele ofiar i nadal generuje nieopisane cierpienia niewinnych ludzi.

Sprawa jest tym bardziej ważna, że bynajmniej nie dotyczy tylko Bliskiego Wschodu. Płomień trzeciej wojny światowej pali się wprawdzie właśnie tam, ale może on ogarnąć inne rejony Ziemi. Może dotrzeć również do nas. A może już tutaj dotarł, tylko my nie chcemy tego dostrzec?

Znakiem tego jest przecież przeciągający się konflikt zbrojny na Ukrainie i właśnie to, o czym teraz mówimy: nieprzerwana karawana uciekinierów przeciągająca przez całą Europę, od jej południowego krańca, aż do najdalszej północy.

Czy te znaki nie powinny nas poruszać? Domagać się przede wszystkim ich zrozumienia, aby odpowiedź na nie była słuszna i skuteczna? Czy nie zawodzi nas, jak dotąd, europejski geniusz poszukiwania prawdy i mądrości? A może trzeba nam tego geniusza szukać?

Zygmunt Kwiatkowski SJ - jezuita, misjonarz, spędził 30 lat w Egipcie, Libanie i Syrii.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Trzecia wojna światowa u bram
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.