Przemarszem pod Belweder i Pałac Prezydencki zakończyła się manifestacja przed ambasadą rosyjską, gdzie demonstranci domagali się oddania Polsce wszystkich istotnych dowodów w śledztwie smoleńskim. Pod ambasadą spalono kukłę rosyjskiego premiera Władimira Putina.
Pod rosyjską placówką dyplomatyczną w sobotę wieczorem, dzień przed pierwszą rocznicą katastrofy smoleńskiej, zgromadziło się ok. dwa tysiące osób. Związany z "Gazetą Polską" portal niezależna.pl umieścił manifestację wśród uroczystości związanych z obchodami pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej.
Demonstranci mieli transparenty klubów "Gazety Polskiej" i "Solidarności Walczącej", a także transparenty z hasłami: "Pamięci nie gaście". "Mord katyński 1940. Mord smoleński 2010", "Putin morderca, Tusk zdrajca", "Sopot przeprasza za Tuska", "Mgła nie osłoni zdrajców Polski", "Smoleńsk 2010.
Milczenie jest kłamstwem". Wiele osób miało biało-czerwone flagi, odpalono też kilkanaście rac. Tłum pod ambasadą skandował m.in.: "Chcemy prawdy", "Precz z komuną", "Precz z Platformą", "Tu jest Polska, a nie Moskwa", a także "Norymberga dla Putina", "Mordercy" i "Smoleńsk pamiętamy, Smoleńsk pomścimy".
Organizatorem manifestacji była akcja alternatywna "Naszość" i Poznański Klub "Gazety Polskiej". Prócz oddania Polsce dowodów związanych ze śledztwem, manifestanci chcieli "ujawnienia całej prawdy" o katastrofie. - Nie zgadzamy się na brak prawdy, na przemilczanie i na to, co się stało zarówno rok temu w Smoleńsku i na to, co działo się przez cały rok, kiedy usiłowano zniszczyć w nas pamięć i na to, co stało się dzisiaj, kiedy pod osłoną nocy usunięto tablicę - mówił na samym początku lider "Naszości" Piotr Lisiewicz.
Redaktor naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz podkreślał, że demonstranci domagają się prawdy o katastrofie. - Chcemy się dowiedzieć, dlaczego zginął nasz prezydent, który nie pojechał tam na wojnę (...), pojechał tam, żeby pomodlić się nad grobami naszych bohaterów. Dlaczego zginął nasz prezydent, skoro nie chciał wam zrobić żadnej krzywdy, skoro przyjechał z misją pokoju. Jeżeli chcecie z nami prawdziwego pojednania, musicie kiedyś na te pytania odpowiedzieć - mówił Sakiewicz zwracając się w kierunku ambasady. - Polacy, jeżeli nie powiecie prawdy, nigdy wam tego nie wybaczą - dodał. Sakiewicz podkreślał, że demonstranci chcą oddania Polsce wszystkich dowodów ws. katastrofy smoleńskiej, w tym wrak tupolewa, czarne skrzynki i dokumenty. - Przekażcie nam informacje o tych, którzy zawinili, o tych, którzy spowodowali tę katastrofę - podkreślał redaktor naczelny "Gazety Polskiej".
- Musimy w październikowych wyborach wybrać nowy, prawdziwy polski rząd. Wtedy śledztwo podejmiemy na nowo, winnych tragedii postawimy przed sądem i będą ukarani - mówił do zgromadzonych warszawski radny PiS Andrzej Melak, którego brat, Stefan, zginął w katastrofie smoleńskiej.
Natomiast Andrzej Gwiazda, opozycjonista w czasach PRL, dowodził, że Rosja nadal prowadzi imperialną politykę i podkreślał: - Jeżeli nam zarzucą jutro w prasie, że psujemy stosunki polsko-rosyjskie, to zaprzeczam: my psujemy stosunki polsko-radzieckie. "Jeśli poniesiemy i przesłanie, i myśl prezydenta Lecha Kaczyńskiego, żeby Polsce przywrócić jej pozycję na świecie, a Polakom przywrócić warunki pozwalające im godnie żyć w swoim kraju, to ta krew (ofiar katastrofy - red.) nie będzie wylana za darmo - powiedział Gwiazda.
Natomiast autorka filmów "Solidarni 2010" i "Krzyż" Ewa Stankiewicz prosiła, by w niedzielę przyjść przed Pałac Prezydencki i zostać tam zostać. - My, Solidarni 2010, nie odejdziemy stamtąd. Uważamy, że rządzą nami zdrajcy stanu i my się na to nie godzimy - podkreślała. - Nie odejdziemy z Krakowskiego Przedmieścia dopóki ten rząd nie poda się do dymisji. (...) Rząd polski, premier Donald Tusk dopuścił się zdrady stanu, oddając śledztwo ws. śmierci naszego prezydenta w ręce Rosjan - wyjaśniła Stankiewicz.
Do zgromadzonych przemawiał też poseł Stanisław Pięta (PiS) i szef ABW za rządów PiS Bogdan Święczkowski. Ten ostatni podkreślał, że za kilka lat przyczyny katastrofy zostaną wyjaśnione.
Pod koniec demonstracji pod ambasadą spalono kukłę przedstawiającą Putina, krzycząc przy tym "morderca", zaś chwilę później tłum skandował: "Teraz Tusk". Niedługo potem Lisiewicz oficjalnie zakończył zgromadzenie. Jednak demonstranci się nie rozeszli i z okrzykiem "Na Belweder" ruszyli w kierunku pałacyku położonego kilkaset metrów od ambasady. Pod Belwederem krzyczeli min.: "Dajcie skrzynki, weźcie Bronka", "Komorowski won do Moskwy" i "Zdrajca Polski Komorowski".
Po kilkunastu minutach tłum ruszył w kierunku Pałacu Prezydenckiego. Po drodze, manifestanci zatrzymali się pod KPRM, gdzie słychać było wybuchające petardy i okrzyki m.in.: "Tusk pod sąd", "Tu mieszka zdrajca", "Targowica", a także "Jutro płotki nie pomogą". Kancelaria premiera jeszcze przed demonstracją została otoczona barierkami, a porządku pilnowali policjanci.
Kolejny przystanek demonstranci zrobili sobie pod ambasadą USA, gdzie krzyczeli "Pomóżcie nam" i "Chcemy międzynarodowej komisji". Następnie, zatrzymali się na krótką modlitwę przy pomniku kard. Stefana Wyszyńskiego na Krakowskim Przedmieściu.
Przed Pałac Prezydencki manifestanci dotarli ok. godz. 21. Tam zapalili znicze, część z nich się modliła. Przenieśli też krzyż, który stał na chodniku Krakowskiego Przedmieścia od strony ministerstwa kultury, na jezdnię, tuż obok barierek odgradzających dostęp do Pałacu Prezydenckiego. Przed godz. 22 w okolicach Pałacu zostało już tylko kilkadziesiąt osób.
Przez cały czas trwania demonstracji policja nie interweniowała. Jak tłumaczy rzecznik KSP Maciej Karczyński, przemarsz sprzed ambasady w kierunku Pałacu policja uznała za spontaniczną manifestację, a ponieważ demonstranci nie powodowali zagrożenia, policja nie musiała interweniować i tylko asystowała.
Organizator manifestacji, Piotr Lisiewicz, poinformował po demonstracji o zatrzymaniu przez policję związanego z "Naszością" Filipa Rdesińskiego, byłego prezesa publicznego poznańskiego Radia Merkury. "Mężczyzna został przez nas zatrzymany za zakłócanie porządku i używanie środków pirotechnicznych. Został już przesłuchany, do sądu zostanie skierowany wniosek o wykroczenie. Nikogo więcej policjanci nie zatrzymywali" - powiedział PAP Karczyński.
Zgromadzenie publiczne musi być zgłaszane do urzędu gminy najpóźniej trzy dni przed terminem. Przemarsz spod ambasady rosyjskiej przed Pałac Prezydencki był natomiast gromadzeniem spontanicznym. Dla organizatora lub przewodniczącego spontanicznego zgromadzenia Kodeks wykroczeń przewiduje karę grzywny.
W 2008 roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że brak zawiadomienia lub złożenie go bez zachowania przewidzianych terminów nie może prowadzić automatycznie do zakazu zgromadzenia i uznania go za nielegalne. TK wskazał, że niezgłoszenie zgromadzenia do organów administracji samorządowej jest wyłącznie naruszeniem przepisów porządkowych.
Pytanie do Trybunału w tej sprawie skierował Sąd Rejonowy dla Warszawy - Śródmieścia. Sąd ten rozpatrywał odwołanie od kary grzywny ekologa Dariusza Szweda, który w lutym 2007 r. przed Pałacem Prezydenckim zwołał manifestację w obronie Doliny Rospudy.
Skomentuj artykuł