Francuskie media: szczyt G7 zderzeniem dwóch wizji
Według francuskich obserwatorów rozpoczęty w piątek dwudniowy szczyt państw G7, grupy siedmiu najbardziej rozwiniętych gospodarek świata, to czołowe zderzenie unilateralnej wizji prezydenta USA Donalda Trumpa z multilateralną wizją Europejczyków.
Spotkanie w kanadyjskim La Malbaie szefów państw i rządów USA, Wielkiej Brytanii, Kanady, Japonii, Francji, Niemiec i Włoch oraz Unii Europejskiej przedstawiane jest we Francji przez niektórych publicystów jako przypieczętowanie pozycji prezydenta Emmanuela Macrona jako "przywódcy Europy".
Radio Europe 1 skomentowało, że "Macron, publicznie napinając bicepsy, przedstawia się jako szef frontu przeciwko Trumpowi". Szefowa działu politycznego lewicowego tygodnika "Marianne" Soazig Quemener zauważyła na antenie rozgłośni France Info, że "prezydent Francji zawsze stara się być kimś w rodzaju zastępowego czy kierownika obozu".
Niektórzy korespondenci francuskich mediów w Kanadzie sugerują, że istnieją jednak szanse na wspólną deklarację końcową G7, chociaż wcześniej wskazywano, że były one bliskie zera.
Według Isabelle Labeyrie z France Info "przywódcy szeroko uśmiechali się do zdjęcia, ale za kulisami dyskusje były napięte". Dodała, że "nawet jeśli w sobotę nie będzie wspólnej deklaracji, do końca robiono wszystko, żeby zachować pozory".
Większość obserwatorów, w tym komentator radia RTL Olivier Mazerrole, stwierdza, że ten szczyt G7, "charakteryzuje się przede wszystkim rozłamem". Jak tłumaczy, chodzi o zderzenie "unilateralnej wizji prezydenta USA z multilateralną wizją Europejczyków".
"(...) Gdy chodzi o meritum, Donald Trump jest coraz mniej skłonny do kompromisu. Jego bojowość opera się na doskonałych wynikach, jakie ostatnio odnotowuje gospodarka amerykańska, co jak twierdzi, uprawomocnia strategię +Ameryka przede wszystkim+" - ocenia "Le Monde".
"Nie brak jednak wskazań, że jedność Europy nie jest równie monolityczna, jak chciałby prezydent Francji" - powiedział w telewizji BFM specjalista w dziedzinie strategii międzynarodowej Pierre Conesa.
Do tej oceny przychyla się redakcja ekonomicznego dziennika "Les Echo", stwierdzając, że włoski premier Giuseppe Conte nie zawahał się poprzeć propozycji amerykańskiego prezydenta, by do G7 ponownie włączyć Rosję, usuniętą po aneksji Krymu; Conte "wezwał swych europejskich kolegów, by wykazali zrozumienie dla Stanów Zjednoczonych". Postawa szefa nowej włoskiej ekipy rządowej, "którą scala eurosceptycyzm", to znak "wykruszania się jedności obozu zachodniego" - komentuje "Les Echos".
"Izolacja USA na scenie międzynarodowej nigdy nie trwa długo, gdyż Japończycy, Kanadyjczycy i Niemcy zawsze w końcu stają (przed Waszyngtonem) na dwóch łapkach, a pierwsi robią to Anglicy i Włosi" - ocenił ekonomista Jacques Attali, niegdyś doradca prezydenta Francji Francois Mitterranda. Jak powiedział w radiu Europe 1, "nadchodzące piętnastolecie będzie okresem dzielenia się Europy". "Jesteśmy demokracjami, bogatymi i kruchymi, a więc łatwym łupem. Czy damy się więc podzielić, czy też zareagujemy?" - zastanawia się Attali.
Prywatna telewizja informacyjna LCI zauważyła, że prezydent USA myślami jest już w Singapurze, gdzie we wtorek 12 czerwca spotka się z przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem.
Wysłannik dziennika "Le Monde" Marc Semo wskazał natomiast, że Trump, "ponieważ nie mógł pominąć tego spotkania (szczytu G7), (...) zdecydował się skrócić na nim swą obecność do minimum".
Skomentuj artykuł