Apetyt rośnie w miarę jedzenia
Liturgia słowa dzisiejszej niedzieli zachęca nas do tego, żeby kontynuować refleksję o Eucharystii. Sakrament ten trudno zgłębić, a jego bogactwo niełatwo jest opisać w kilkusetwyrazowym tekście. Trudno bowiem pojąć ogrom miłości zawarty w niewielkim kawałku Chleba. Nie mieści się w głowie to, co Bóg mówi do człowieka, dając mu samego siebie do jedzenia: „Jezus powiedział do Żydów: «Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało, wydane za życie świata». Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: «Jak On może nam dać swoje ciało do jedzenia?»” (J 6,51-52).
Tym bardziej boli mnie lekceważenie Eucharystii, sprowadzanie jej do religijnego rytuału, który obserwuje się z poziomu widza na spektaklu, i niedostrzeganie w niej niczego więcej niż tylko powtarzających się obrzędów. Jeśli tak podchodzi się do sprawy, to nie dziwi wcale odkładanie w czasie pełnego uczestnictwa we Mszy świętej. To, że pojawiają się w naszym życiu grzechy uniemożliwiające nam przyjmowanie Komunii świętej, to jedno, ale czym innym jest zwlekanie ze spowiedzią, jeśli nic nie stoi na przeszkodzie, by pojednać się z Bogiem. Uprzedzam tłumaczenie, któremu kiedyś sam dałem się omamić, że kiedy człowiek jest na Eucharystii i nie przystępuje do Stołu Pańskiego tylko dlatego, że unika sakramentu pokuty i pojednania, to głód i tęsknota za Bogiem wzrastają. Nic bardziej mylnego: „Baczcie pilnie, jak postępujecie: nie jak niemądrzy, ale jak mądrzy. Wyzyskujcie chwilę sposobną, bo dni są złe. Nie bądźcie przeto nierozsądni, lecz usiłujcie zrozumieć, co jest wolą Pana” (Ef 5,15-17). Wzrasta co najwyżej obojętność na ten Pokarm, który daje życie wieczne. Po prostu sprawdzają się słowa samego Jezusa: „Jeżeli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie” (J 6,53).
Eucharystia jest dialogiem człowieka zgłodniałego, spragnionego Bożej obecności, ze Zbawicielem będącym w stanie nasycić ten egzystencjalny głód: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim” (J 6,56). Jednakże jest w tym Pokarmie pewien paradoks. Z jednej strony Eucharystia wypełnia serce człowieka miłością, a z drugiej strony jeszcze mocniej ukazuje mu jego braki, sprawiając, że tęsknota za doświadczaniem bezinteresownego miłosierdzia tylko wzrasta. Można powiedzieć, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Im bliżej jest się Boga, tym bardziej się za Nim tęskni, tym bardziej odczuwa się to, jak bardzo jest On człowiekowi potrzebny, jak bardzo niezbędna jest do zbawienia Jego łaska, która obdarza życiem: „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem” (J 6,55). Nauka płynąca z Eucharystii jest bardzo ważna: Jezus jest Zbawicielem, nie kto inny, nie ja sam i moje wysiłki, lecz tylko On przynosi wyzwolenie z grzechu i śmierci przez Jego Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie.
Nie wiem, czy są słowa bardziej przekonujące do Eucharystii niż te, które kieruje do nas sam Chrystus: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. (…) Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. (…) Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6,54.56.58). Jeśli Jego mocne stwierdzenia nie są w stanie wywrzeć na kimś wrażenia, to na nic zdadzą się nasze ludzkie wywody. Skoro słowo samego Boga nie jest dla kogoś wystarczająco przekonujące, to na próżno szukać mocniejszego argumentu za tym, że udział w Eucharystii to coś o wiele więcej niż tylko spełnienie religijnego obowiązku. Nie chodzi o to, żebyśmy ten sakrament pojęli, bo tego nie jesteśmy w stanie osiągnąć w pełni. Wystarczy, że dostrzeżemy jego niesamowitość. I to już wystarczy, żeby nie potrzebować cotygodniowej motywacji do tego, aby jednak tak zorganizować swój dzień, by udział w paschalnej uczcie Baranka uczynić czymś więcej niż tylko dodatkiem do świątecznej atmosfery niedzieli.
Eucharystia jest dialogiem, czyli wymianą słów między Bogiem a człowiekiem. To jednak coś o wiele większego niż zwykła rozmowa. Przynajmniej ze strony Boga, który w Jezusie Chrystusie stał się Słowem Wcielonym, doświadczył przerażającej ciemności śmierci, zmartwychwstał i teraz daje samego siebie jako Chleb z nieba. Eucharystia jest ucztą, w której na miłość Boga człowiek stara się nieudolnie odpowiedzieć swoim dziękczynieniem. Na tym właśnie polega ten sakramentalny dialog – krzyżowa Ofiara Chrystusa wzrusza i przenika do szpiku kości, otwierając ludzkie serce na niesamowite doświadczenie bezgranicznej i bezwarunkowej miłości. Za każdym razem, gdy podejmuję się tematu Eucharystii (a sposobności ku temu jest wiele, bo przecież nie da się mówić o Kościele bez odniesienia do niej, nie można też mówić o relacji z Bogiem, nie uwzględniając w tym Eucharystii), czuję, że moje słowa są po prostu drętwe, suche i zupełnie nieoddające bogactwa tego, z czym styka się człowiek, obcując z tajemnicą Boga-Chleba.
„Zazdroszczę” ludziom, którzy zawsze wiedzą, jak właściwie mówić o Eucharystii, jak ją postrzegać i jak opisywać. Potrafią znaleźć odpowiednie słowa na opisanie jej wymiarów i tego, co się w niej dokonuje. Nie rozumiem, jak można twierdzić, że pojęło się Niepojętego. Pojawia się bardzo zasadne pytanie, czy tacy ludzie potrzebują jeszcze spotkania z Mądrością, skoro są dla siebie samowystarczalni. Potrzeba wielkiej pokory, żeby zrozumieć Eucharystię: „Prostaczek niech tutaj przyjdzie! (…) Chodźcie, nasyćcie się moim chlebem, pijcie wino, które zmieszałam. Odrzućcie naiwność, a żyć będziecie, chodźcie prosto drogą rozsądku” (Prz 9,4.5-6).
Eucharystia jest dla mnie zagadką i pozostanie nią do końca moich dni. Nie łudzę się – nigdy do końca nie pojmę, jak to możliwe, że praktycznie kiedy tylko chcę, to mogę w bezkrwawy sposób uczestniczyć w tym, co dokonało się na wzgórzu Golgoty. Mój umysł wymięka wobec możliwości, jakie daje człowiekowi Eucharystia. Ta intelektualna niemoc nie jest jednak dla mnie powodem do frustracji, lecz pewnego rodzaju dowodem na to, że naprawdę w Sakramencie Ołtarza mam do czynienia z samym Bogiem. Mam niebo na wyciągnięcie ręki. Mam zbawienie podane na tacy. A wciąż znajduję jakieś „ale”, które nie pozwala mi rzucić się bez opamiętania w ramiona Boga kochającego mnie do szaleństwa. Bo nie można inaczej niż szaleństwem nazwać tego, co zrobił, stając się Eucharystią. Wiem, że Jego realnej obecności w tym sakramencie będę bronić, ile sił. Nie ma bowiem dla mnie na świecie nic bardziej cennego niż Pokarm, który daje życie. Chcesz żyć? Otwórz więc swoje serce i daj się nakarmić, a zobaczysz, że nie będziesz w stanie powstrzymać się przed kolejnymi kęsami Miłości.
Skomentuj artykuł