Bóg jest nie tylko w Eucharystii
"Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął". Prawdopodobnie pierwsze skojarzenie, które nam przychodzi na myśl, kiedy słyszymy te słowa, to Eucharystia. Tak, chodzi także o Eucharystię, ale również o znacznie więcej.
Chleb eucharystyczny jest tylko jednym z form udzielania się "chleba życia". Co więcej, powiedziałbym, że uparte zawężanie obecności Boga tylko do Eucharystii, jest występowaniem przeciw Wcieleniu. Jest ograniczaniem Boga do pewnych obszarów, które akurat nam odpowiadają.
Św. Jan Ewangelista zaczyna swoją Ewangelię od słów: "Słowo stało się Ciałem". Słowo ukazało się w widzialnej postaci nie tylko po to, by nas ratować. Cała rzeczywistość stworzona jest chciana przez Boga, jest darem, jest "miejscem", gdzie On wszystkim i wszystkiemu się udziela. Dlatego ta Ewangelia od początku do końca przeniknięta jest tą dwuznacznością. To, co cielesne otwiera nas na to, co duchowe. I na odwrót. To, co duchowe otwarte jest na to, co cielesne.
Nieprzypadkowo w tej Ewangelii Jezus porównuje Boga do wody, chleba, powietrza. Chce, byśmy przez doświadczenie własnej cielesności, która istnieje tylko dlatego, że ciągle przyjmuje pokarm i energię, doszli do poznania Tego, który jest źródłem całej rzeczywistości. Jak czytamy w tej Ewangelii słuchacze Jezusa mieli problem z tym, aby przejść przez bramę cielesności i materialności do tego, co niewidzialne. To po prostu owoc rozszczepienia, wewnętrznego podziału, który spowodował w nas grzech.
Uparte zawężanie obecności Boga tylko do Eucharystii, jest występowaniem przeciw Wcieleniu.
Filozofia grecka uchwyciła ten rozdział niezwykle ostro: to, co prawdziwe i nieprzemijające jest tylko w duszy, ciało jest przejściowe, jest przeszkodą. Istnieje w sumie tylko to, co duchowe. Materialność jest jak cień, sen, powłoka.
Niestety do dzisiaj żyjemy skutkami tego podziału. Nawet w Kościele myślimy po grecku, a nie po hebrajsku. Nadal rozdzielamy ducha od ciała. Często wierzący uważają, że życie duchowe dzieje się tak naprawdę poza cielesnościa, pracą, uczuciami, popędami, w ucieczce od tego świata. Do dzisiaj dzielimy świat na dwie części. Do dzisiaj oddzielamy to, co stworzone od Boga, od życia wiary.
Bóg nie postrzega tak rzeczywistości. Dla Niego wszystko jest jednością. Jednym wielkim darem. I żeby mówić człowiekowi o zaspokojeniu głodu duchowego, nie można pomijać jego głodu cielesnego. Dlatego Jezus najpierw rozmnaża chleb fizyczny. Głodnemu człowiekowi trudno mówić o sprawach ducha.
Trudno temu, kto doświadczył w życiu skrzywdzenia, nieakceptacji, kto nie wierzy w siebie, kogo nie kochało się za to, że jest, ale za to, co zrobił, mówić:"Nie przejmuj się, Bóg cię kocha". Najpierw trzeba mu okazać życzliwość, akceptację, uwagę. Trudno dotrzeć do serca pogubionego człowieka i przyciągnąć go do Jezusa, jeśli okazuje mu się niechęć, najeżdża na niego i moralizuje, jaki to jest zły. To wszystko jest efekt rozdzielania tego, co cielesne, zmysłowe od tego, co duchowe i niewidzialne.
Nie, nie dotrze do człowieka niekochanego po ludzku Dobra Nowina o miłości Boga, jeśli ktoś z ludzi nie okaże mu miłości. Bo miłość Boga najpierw przychodzi do człowieka przez człowieka. To jest pierwsze doświadczenie Boga (lub jego brak). Dlatego tak bardzo podkreślamy wartość i niezbędność nierozerwalności małżeństwa i miłości rodziców względem dzieci.
Z drugiej strony trudno odkryć głód ducha także tym, którzy są syci, przesyceni, opancerzeni powierzchownością, wrażeniami zmysłowymi i odurzeni nadmiarem cielesnych bodźców i przyjemności.
Trudno temu, kto doświadczył w życiu skrzywdzenia, nieakceptacji, kto nie wierzy w siebie, kogo nie kochało się za to, że jest, ale za to, co zrobił, mówić:"Nie przejmuj się, Bóg cię kocha".
Ale nawet wtedy, gdy zaspokoimy potrzeby cielesne człowieka, nie zawsze przejdzie on od poziomu cielesnego do duchowego. W Ewangelii nakarmieni ludzie ciągle myślą tylko o chlebie fizycznym. Nie rozumieją Jezusa. Ten opór wobec tego, co duchowe i dzielenie rzeczywistości na to, co materialne i duchowe jako odrębne "światy" jest w nas bardzo mocny.
Jezus mówi, że Bóg jest dla nas chlebem, wodą, powietrzem. Niewyczerpanym Źródłem, które nie wysycha, nie kończy się. Możemy Go jeść, pić i oddychać Nim. Dopóki więc nie zobaczymy w wodzie, chlebie i powietrzu daru Boga, nigdy nie otworzymy się na Boga jako takiego. Dopóki nie uchwycimy głębokiego związku między tym, co stworzone, odczuwalne i zmysłowe z tym, co niewidzialne, będziemy popadać w skrajności. Ale uduchowimy siebie i wiarę, albo popadniemy w hedonizm i zmysłową powierzchowność. Chrześcijaństwo zmierza do tego, by zapanowała tu harmonia, równowaga, jedność, a nie walka przeciwieństw.
Nieprzypadkowo Jezus mówi, że na Sądzie Ostatecznym będzie nas sądził z uczynków miłosierdzia wobec ciała, czyli całego człowieka. Bo jeśli ktoś okryje zziębniętego i nakarmi głodnego, będzie to dla tych ludzi doświadczenie miłości ludzkiej. I dopiero od niej mogą odbić się do odkrycia za ludzką miłością, miłości samego Boga.
Nie można więc pozostawić opieki nad chorymi, ubogimi, pozbawionymi dachu nad głową, wody, jedzenia, ubrania państwu, a Kościół sprowadzić do dystrubutora sakramentów i niewidzialnej łaski, bo my jesteśmy od "wyższych" spraw. Nie możemy też zamknąć chrześcijaństwa w samej religijności. Wtedy przekreślamy Wcielenie, popadamy w herezję spiritualizmu. Wtedy de facto twierdzimy, że Słowo nie stało się Ciałem. Tylko chwilowo ubrało się w człowieka. Z konieczności,a nie z odwiecznej miłości.
Tekst ukazał się pierwotnie na Facebooku Dariusza Piórkowskiego SJ
Skomentuj artykuł