Czy jesteś jak ludzie z Kafarnaum?
Od tamtych dni minęło już bez mała dwa tysiące lat. W tym czasie wielu usiłowało opisać tamte zdarzenia, zgodnie z tym, jak je przekazali naoczni świadkowie, których Pan uczynił sługami Słowa.
Ja także postanowiłem zbadać wszystko dokładnie, od początku aż do końca (choć w rzeczywistości pożegnanie z Jezusem nie było żadnym „końcem”), i opisać to, aby każdy, kto weźmie do ręki tę książkę i przeczyta ją z uwagą, mógł przekonać się i uwierzyć, że to, co mówimy o Jezusie Chrystusie, jest prawdą.
Skorzystaj ze specjalnego rabatu - do 40 proc. na książki o tematyce biblijnej. Użyj kodu TB21
***
Kiedy Jezus dał się już poznać w innych miejscowościach, w których ludzie tłumnie gromadzili się, gdy tylko się tam pojawiał, przyszedł też do swego rodzinnego Nazaretu, do ludzi, wśród których się wychował. Zgodnie ze swym zwyczajem, w sobotę, w dzień szabatu, poszedł do synagogi. Ponieważ wiele już o Nim słyszano, poproszono Go, aby przeczytał i skomentował fragment Pisma. Wstał więc, podszedł do pulpitu, a oczy wszystkich utkwione były w Nim.
Rozwinął zwój i natrafiwszy na odpowiednie miejsce, zaczął czytać:
Duch Pański nade Mną,
bo Mnie namaścił,
abym ubogim głosił dobrą nowinę.
Posłał Mnie, abym uwięzionym przepowiedział wolność,
a niewidomym obiecał przejrzenie,
abym ogłosił wyzwolenie wszystkim zniewolonym
i abym ogłosił czas łaski od Pana.
Następnie zwinął zwój, oddał go słudze i usiadł, a wszyscy z niecierpliwością czekali na to, co powie. On zaś spojrzał po zgromadzonych i nie spiesząc się, zaczął:
— Dziś spełniły się te słowa, które przed chwilą usłyszeliście...
A wszyscy, nie rozumiejąc nawet, dlaczego, przytakiwali Mu, bo nawet jeśli nie rozumieli, co ma na myśli, czuli wielką radość, tak dobrze było Go słuchać. On mówił dalej, ale wielu z nich nawet nie słyszało Jego słów, nie rozumiało sensu wypowiadanych przez Niego zdań, chłonęli tylko dźwięk Jego głosu i cieszyli się, jakby od dawna czekali na tę właśnie chwilę, jakby przyszedł do nich nie ten, którego przecież znali, ale jakiś od zawsze wyczekiwany gość. Słuchając tak, pytali samych siebie i najbliżej siedzących:
— Kimże On jest?
A inni ze zdziwieniem mówili:
— Czy nie jest to syn Józefa?
Jezus widząc, że słuchają, ale nie rozumieją, i że choć rośnie w nich apetyt na cud, to jednak brak im wiary w Niego, a bez tego żaden cud nie może się dokonać, wiedząc, że nie są jeszcze gotowi na nic ponad to, aby szczycić się Nim jako swoim krewnym i znajomym, powiedział ze smutkiem:
— Pewnie powiecie mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie. Dokonaj wśród nas tych cudów, które, jak słyszeliśmy, zdziałałeś w Kafarnaum i w innych miejscowościach. Ale sami wiecie, że żaden prorok nie był mile widziany w swojej ojczyźnie. A poza tym cuda nie zawsze dokonują się tam, gdzie powinny się zdarzyć według ludzkiej miary. Wiele przecież było w Izraelu wdów za czasów proroka Eliasza, gdy przez trzy lata i sześć miesięcy wielki głód panował na ziemi, a do żadnej z nich prorok nie został posłany, tylko do tej obcej w Sarepcie Sydońskiej. A za proroka Elizeusza wielu było w Izraelu trędowatych, ale żaden z nich nie został uzdrowiony, tylko obcokrajowiec z Syrii, Naaman. Tak to już jest, że drogi Boskie różnią się od tych, po których chodzą ludzie.
Gdy to mówił, fascynacja Jego słowami coraz bardziej słabła. Albowiem ludzie nie rozumieli wypowiadanych przez Niego zdań, a jedynie dobrze słuchało się im melodii Jego głosu, szybko więc nasycili się i przestali odczuwać smak tego daru (jak później, gdy rozmnożył chleb: kiedy nasycili pierwszy głód, przestali dbać o resztki). Kiedy zaś przywołał przykłady wdowy i trędowatego dworzanina z Syrii, którym Pan okazał tak wielkie miłosierdzie, wówczas ci wszyscy, którzy jeszcze przed chwilą przyświadczali Jego słowom, teraz odwrócili się od Niego. Zapałali wielkim gniewem, zerwali się z miejsc i siłą wyprowadzili Go z synagogi. Zaprowadzili Go aż na szczyt góry, na której ich miasto było zbudowane, aby zrzucić Go w dół urwistego stoku.
On jednak w całym tym zamieszaniu, jakie zapanowało, kiedy zaczęli się kłócić między sobą, przeszedł pomiędzy nimi i odszedł stamtąd, pozostawiając ich sam na sam z własną złością i gniewem.
Tekst jest fragmentem książki o. Jakuba Kołacza "Ewangelia św. Łukasza spisana własnymi słowami"
Skomentuj artykuł