Dlaczego święta tak bardzo obnażają nasze rany?
Święta mają w sobie coś paradoksalnego. Z jednej strony są obietnicą bliskości, ciepła i zatrzymania. Z drugiej, dla wielu osób stają się momentem szczególnego napięcia, smutku i emocjonalnego przeciążenia. To czas, w którym to, co zwykle udaje się przykryć codziennym biegiem spraw, nagle wychodzi na powierzchnię. Relacje, które nie działają. Braki, które bolą. Straty, których nie udało się przeżyć do końca. Pytanie, dlaczego właśnie święta tak bezlitośnie to wydobywają, nie jest ani banalne, ani czysto emocjonalne.
Od najmłodszych lat uczymy się, że święta "powinny" wyglądać w określony sposób. Są pełne norm, obrazów i oczekiwań, które nie pozostawiają wiele miejsca na indywidualne doświadczenie. Rodzina przy stole, zgoda, rozmowy, radość, pojednanie. Nawet jeśli nie wypowiadamy tych oczekiwań wprost, nosimy je w sobie jako kulturowy scenariusz. I właśnie wtedy, gdy rzeczywistość zaczyna się z nim rozmijać, pojawia się napięcie. Bo święta nie są tylko tym, co się dzieje, ale tym, co miało się wydarzyć, a się nie wydarzyło.
Najbardziej bolą nie same trudne emocje, lecz rozdźwięk między oczekiwaniem a doświadczeniem. W ciągu roku łatwiej ten rozdźwięk zneutralizować. Praca, obowiązki, tempo życia, bodźce zewnętrzne działają jak znieczulenie. Święta natomiast zatrzymują ten mechanizm. Spowalniają. Zmuszają do bycia w jednym miejscu, z tymi samymi ludźmi i – co najważniejsze – z samym sobą. A tam, gdzie znika rozproszenie, pojawia się konfrontacja.
Dla wielu osób święta uruchamiają stare schematy relacyjne. Wracamy do domów rodzinnych i niemal automatycznie cofamy się emocjonalnie do dawnych ról. Nawet jeśli mamy trzydzieści, czterdzieści czy pięćdziesiąt lat, w obecności rodziców czy rodzeństwa znów możemy poczuć się jak dziecko, które musi spełniać oczekiwania, tłumaczyć się, udowadniać swoją wartość albo milczeć, by nie prowokować konfliktu. Psychika pamięta te układy bardzo dobrze. I reaguje szybciej, niż zdąży pojawić się refleksja.
Święta są też szczególnie trudne dla osób, które doświadczyły straty. Żałoba nie znika wraz z upływem czasu, ale zmienia swoją formę. Na co dzień bywa cicha i odsunięta na dalszy plan. W święta wraca z całą intensywnością, bo to właśnie wtedy najbardziej odczuwamy brak kogoś, kto "powinien" być obecny. Puste miejsce przy stole nie jest metaforą. Jest realnym doświadczeniem nieobecności, której nie da się zagłuszyć dekoracjami ani rytuałami.
Wysokie napięcie świąteczne dotyka także osoby samotne, niezależnie od tego, czy żyją same, czy w relacjach, które nie dają im poczucia bycia widzianym i ważnym. Święta obnażają różnicę między byciem wśród ludzi a byciem w relacji. Kiedy narracja społeczna podkreśla wspólnotę i bliskość, samotność przestaje być neutralnym faktem, a zaczyna być doświadczeniem bolesnego kontrastu.
Z psychologicznego punktu widzenia święta są momentem bilansu. Nawet jeśli nie robimy go świadomie, umysł i emocje i tak go przeprowadzają. Co się zmieniło od zeszłego roku. Czego nie udało się naprawić. Jak wyglądają moje relacje. Czy jestem w miejscu, w którym chciałem lub chciałam być. Bilans ten rzadko bywa łaskawy, bo święta nie tolerują półśrodków. Zmuszają do zadania pytań, na które na co dzień nie ma czasu lub odwagi.
Warto też zauważyć, że święta wzmacniają emocje, które już w nas są. Jeśli ktoś jest w dobrej kondycji psychicznej, ma stabilne relacje i poczucie sensu, święta mogą być dla niego źródłem radości i ukojenia. Jeśli jednak w tle obecne są niewyrażone konflikty, poczucie niespełnienia, lęk czy smutek, święta działają jak lupa. Nie tworzą problemów, lecz je uwidaczniają.
Święta nie są terapią
Częstym błędem jest próba "naprawienia" świąt za wszelką cenę. Oczekiwanie, że kilka dni w roku ma uleczyć relacje, które nie działają przez pozostałe jedenaście miesięcy, jest nie tylko nierealistyczne, ale i obciążające. Święta nie są terapią. Są raczej diagnozą. Pokazują, gdzie boli, gdzie coś wymaga uwagi, rozmowy lub granic.
Psychologicznie zdrową postawą wobec świąt nie jest więc dążenie do ideału, lecz zgoda na prawdę. Na to, że mogą być trudne. Że mogą uruchamiać łzy, złość, żal albo zmęczenie. Emocje same w sobie nie są problemem. Problemem jest próba ich wypierania w imię "świątecznego klimatu". Tłumione emocje nie znikają. One wracają ze zdwojoną siłą.
Święta obnażają nasze rany, ponieważ dotykają tego, co dla człowieka najważniejsze: relacji, sensu, przynależności i miłości. I właśnie dlatego, choć bywają bolesne, mogą być też momentem prawdy. Nie po to, by się oskarżać, ale by zobaczyć, gdzie naprawdę jesteśmy. A od zobaczenia zaczyna się każda realna zmiana.
Skomentuj artykuł