Serwis małżeński niewątpliwie jest potrzebny, chociaż bliższe wydaje nam się pojęcie regularnego przeglądu, obejmującego wszystkie dziedziny życia - mówią Barbara i Wojciech Gałązkowie, zajmujący się formacją małżeństw w Kościele.
Od lat są związani z Ruchem Światło-Życie i Domowym Kościołem, posługują też w Diakonii Ewangelizacji. "Ludzie, aby być gotowi przyjąć Bożą miłość, najpierw muszą odkryć, że są kochani przez męża/żonę" - podkreślają.
***
Agnieszka Warecka: Małżeństwo to - używając metafory bliskiej kierowcom - mechanizm, który niczym auto musi być odpowiednio serwisowany. Zgadzają się Państwo z tą opinią?
Barbara Gałązka: Serwis małżeński niewątpliwie jest potrzebny, chociaż bliższe wydaje mi się pojęcie regularnego przeglądu, obejmującego wszystkie dziedziny życia - począwszy od wzajemnych relacji, po pracę zawodową. Sfery te mogą stać się mocnymi stronami małżeństwa, ale jednocześnie progami, o które łatwo się potknąć…
Wojciech Gałązka: Z małżeństwem jest jak z wyprawą w dziką amazońską puszczę. Za każdym zakrętem czeka przygoda, która może skończyć się albo chwałą, albo niebezpieczeństwem. Można skrupulatnie przygotowywać się do wyjazdu, zdobyć potrzebną wiedzę, a kiedy już się wyruszy, nie wolno usiąść w oczekiwaniu, że samo się zrealizuje… Jazda autem bez serwisowania niesie ryzyko, że pewnego dnia ono się popsuje. W puszczy amazońskiej jest bardziej dosłownie: jeśli nie ruszymy do przodu, gotowi walczyć z czającymi się po drodze przeciwnościami, zjedzą nas zwierzęta.
Małżeństwo to przygoda życia - przypominają Państwo. Tymczasem wystarczy rozejrzeć się dookoła, by zobaczyć, jak wielki problem ludzie mają z komunikacją. Skąd te litanie wzajemnych pretensji?
W.G.: Zdarza się, że ludzie coś zaniedbali po drodze, niejednokrotnie są zmęczeni niedomówieniami i zaczynają na siebie krzyczeć. Krzyczą, ponieważ czują się nierozumiani, a bardzo chcą być usłyszani. Kłótnia jest czasem nieudolną i rozpaczliwą, ale jednak walką o małżeństwo. Niesie ze sobą zranienia, więc bywa, że kończy się jego śmiercią, ale zdarza się także, że ludzie w ogóle na siebie nie krzyczą, a małżeństwo umiera… po cichu. Można nauczyć się kłócić według zasad. Ważne też, by nie traktować kłótni jako końca świata.
B.G.: Dbałość o wzajemne relacje przypomina pielęgnację kwiatów. Ich podlewanie nie jest czynnością, która wymaga specjalnej oprawy, troska bazuje na odruchach. Jeśli jednak ich zabraknie, można zasuszyć nawet kaktusa. I tak jest w małżeństwie, gdzie pewien poziom zaniedbań jesteśmy w stanie przetrwać, ale w pewnym momencie brak wody zaczyna doskwierać…
W.G.: Ciche dni są jak arszenik. Obojętność okazuje się o wiele bardziej toksyczna dla miłości niż nieudolna próba komunikacji, jaką jest kłótnia. Kłótnia to upadek, ale nie nieszczęście, a każdy upadek to pretekst, by wstać i iść dalej. Dzięki odpowiednim narzędziom kłótnia ma szansę przemienić się w rozmowę. Zamiast: "Tylko byś siedział w pracy!" można przecież powiedzieć: "Tęsknię za tobą". Niby to samo, a jaka różnica! Czasem to też kwestia warsztatu, by nauczyć się opanowywać emocje.
I zacząć kłócić się mądrze! Tym samym przechodzimy do dialogu małżeńskiego. Co jest jego istotą?
W.G.: Małżeństwo sakramentalne jest widzialnym znakiem obecności Boga w naszych relacjach. Jeśli więc moja żona mówi, słucham jej tak, jakby przemawiał do mnie sam Bóg. I na odwrót. Nie zakładam z góry, że wiem, co żona chce mi powiedzieć, ale otwieram się na zaskoczenie. Warunkiem zaistnienia dialogu małżeńskiego jest więc uwzględnienie dwóch założeń: że małżeństwo to najprostsza droga do świętości, a także że przez usta męża czy żony przemawia do mnie sam Bóg. Słucham i odpowiadam. Wtedy zaczyna się spokojna rozmowa.
B.G.: Trzeba odwagi, by słuchać, stawiać pytania i umieć przyjąć odpowiedzi. Nie musimy mieć w danym momencie takiej samej wizji dotyczącej kształtu naszego małżeństwa. Żona odbiera wydarzenia bardziej przez pryzmat emocji, a mąż z punktu widzenia logiki. I dopiero te dwie wizje tworzą całość. Dialog małżeński to innymi słowy próba spojrzenia na wspólne życie oczami współmałżonka, co pozwala dążyć do jedności.
W.G.: Dialog to z pewnością nie dyskusja ani próba przekonania drugiej strony do swoich racji. Dialog wiąże się z ciekawością, co mąż czy żona sądzą na dany temat. Dialog oznacza rozmowę, która niekoniecznie musi zaowocować natychmiastowym rozwiązaniem spornych kwestii.
B.G.: Dialog nie musi kojarzyć się z trudnościami i sporami. Dialog to także okazja do powiedzenia komplementu, podziękowania za wszelkie dobro, jakiego od siebie doświadczamy…
W.G.: …a przy tym przypomnienia sobie czasów zakochania, odświeżenia wspólnych pasji… To również pretekst, by zastanowić się, czy marzenia z okresu narzeczeństwa o wspólnym życiu się spełniły. Małżeństwo to życie w świecie realizowanych marzeń. A jeśli tak nie jest, to trzeba brać się do pracy…
W jaki sposób przynależność do wspólnoty może umocnić małżeńską więź?
W.G.: Piękne założenia nieustannie potykają się o prozę życia, dlatego potrzeba nam umocnienia na wspólnej drodze do świętości. Mając obok siebie ludzi, którzy - podobnie jak my - próbują budować duchowość małżeńską w oparciu o wiarę i chrześcijańską hierarchię wartości, nie czujemy się osamotnieni. Spotkania w ramach wspólnoty pozwalają nam dzielić się swoimi doświadczeniami.
B.G.: We wspólnocie jedni dla drugich mogą być też inspiracją.
W.G.: Człowiek niejednokrotnie wali głową w mur, nabije sobie przy okazji siniaków, a po rozmowie we wspólnocie odkrywa, że nie musi wyważać otwartych drzwi i może uczyć się na cudzych błędach. Dużo efektywniejsza jest praca nad relacją w sytuacji, kiedy możemy skonfrontować swoje starania z doświadczeniami innych małżeństw.
Barbara i Wojciech Gałązkowie - są animatorami rekolekcji formacyjnych dla małżeństw. Sami mają już szesnastoletni staż. Ona jest lekarzem, on architektem. Posiadają troje dzieci.
Skomentuj artykuł