Co wolno, a czego nie wolno w niedzielę?

Co wolno, a czego nie wolno w niedzielę?
(fot. shutterstock.com)

Z pytaniem tym czę­sto spotykają się duszpasterze. Nieraz ręce opadają wobec ludzi, którzy zamiast świętować katują się zakazami. Jak im pomóc?

Co powiedzieć, by szabat był dla człowieka, a nie człowiek dla szaba­tu? Podobne kłopoty możemy mieć też w rodzinach, gdy ktoś ze świętowania robi dręczący problem. W takich sytuacjach chcemy pewnie powiedzieć: "Nie przesadzaj! Wyluzuj! Przecież to czas od­poczynku". To prawda, ale z drugiej strony... No właśnie, zawsze jest druga strona. Chciałbym się jej trochę przyjrzeć.

Tę drugą stronę możemy nazwać. Możemy mówić o niej "zgor­szenie". Bo nie świętujemy sami. Szabat, niedziela to wydarzenie społeczne, przeżywane w konkretnej wspólnocie. Ja mogę dobrze się bawić, a w tym samym czasie "sąsiad" może być oburzony, za­smucony i wybity ze świątecznego nastroju. I nie wystarczy chy­ba powiedzieć sobie: "To jego problem. Mnie on nic nie obcho­dzi". Pełne święto w jakiś sposób zakłada świętowanie wspólne, a nie wybiórcze.

Konkretne dylematy

Chciałbym teraz przejść do konkretów, popatrzeć na obie stro­ny medalu.

DEON.PL POLECA

Cały tydzień za biurkiem, więc w niedzielę jadę na działkę, by się trochę poruszać, kopiąc, plewiąc, tnąc i ścinając. Ruch na świe­żym powietrzu. Pewnie nie powinno to nikogo gorszyć, a jednak dźwięk piły mechanicznej może popsuć niedzielne popołudnie na działce. Czemuś ta działka ma służyć. A może lepiej "komuś"?

Aby działka była dla człowieka, a nie człowiek dla działki, to w nie­dzielę powinna chyba panować tam trochę inna atmosfera, gdy na przykład staje się ona czytelnią na leżaczku pod gruszą, by nie powiedzieć "pod lipą". Ruch na świeżym powietrzu — jakże wskazany — to jednak wy­siłek. Człowiek przepoci ubranie, więc raczej nie będzie biegał w garniturze i lakierkach. Po całotygodniowym przyjmowaniu klientów pod obowiązkowym krawatem mamy ochotę na dresy. Żyjemy w czasach, gdy niegdysiejszy strój "niedzielny" stał się strojem roboczym. Czy to znaczy, że do kościoła, na "akademię" lub do cioci na imieniny możemy chodzić w szortach? To jednak pewne dylematy. Rozumiem kogoś, kto nie chce iść w odwiedzi­ny w tym samym ubraniu, w którym chodzi do biura. On czuje, że coś jest nie tak.

Wydaje mi się, że rozwiązania trzeba by szukać w postawie dbałości. Dbam o tego, do kogo idę: na Mszę, na urodziny itp. Odwiedzam kogoś, na kim mi zależy, dlatego wyrażam to strojem. Jakim? Tu chyba mamy duże pole do popisu. Możemy obudzić naszą kre­atywność, wyrazić ducha ciałem, okazać życzliwość i szacunek tym, co na siebie założymy.

Czasy się zmieniły. Stare konwenanse nie pasują. Nie znaczy to jednak, że odrzucenie ich ma być odrzuceniem świątecznej at­mosfery. Szczególny czas podkreśla szczególny strój. Inaczej mo­żemy obrazić, zasmucić i zgorszyć tych, którym naszą niedbałością "powiedzieliśmy", że o nich nie dbamy. "Nasze czasy" w wielu wyzwoliły pragnienie prostoty, porzucenie nadmiernej "pompy". I bardzo dobrze. Bo szabat to też uproszczenie, dochodzenie do esencji. W tygodniu się je, by się najeść, w szabat natomiast — by się delektować. To czas na smakowanie, stąd "dobry smak" jest jak najbardziej wskazany.

Okazuje się, że szabat to nie nicnierobienie, tylko czas tworze­nia kultury, a przynajmniej dzielenia się nią. Tak jak dzielimy się i cieszymy owocami naszej pracy, tak samo w niedzielę pokazuje­my zwieńczenie różnych dzieł. To szczególny czas na smakowanie wytworów kultury. Pozostając przy porównaniu z ucztowaniem, chciałbym zauważyć, że i tutaj rodzi się pewien problem. Na ile uczestniczyć, na ile być aktywnym? Widzimy, że coraz mniej lu­dzi śpiewa, gra, tańczy... Coraz więcej za to słucha i ogląda. Odpo­czynek zakłada pewną bierność. Powstaje jednak pytanie, co mnie bardziej syci? Co wyrywa z kieratu codzienności? Co wydobywa bogactwo z mojego wnętrza?

Szabat to czas kontemplowania Bożych darów, a więc czas pewne­go wyciszenia, modlitwy. A z drugiej strony, żeby kontemplować te dary i talenty, trzeba je jakoś wydobyć i postawić na świeczniku. Pewnie potrzebujemy harmonii między tworzeniem a kontemplo­waniem i podziwianiem, między przeżywaniem tego, co inni dla nas "stworzyli", a własnym tworzeniem czy też wspólnym two­rzeniem. Świąteczna harmonia to znowu kwestia smaku. Umiar — słowo kojarzące się z ascezą — jest potrzebny, gdy ma się "nie działać", gdy mamy dzień "niepracowania".

Tworzenie kultury może mieć jednak znamiona "nadrabiania". Nie zdążyliśmy w tygodniu, więc w niedzielę próbujemy to uzu­pełnić. Pół biedy, gdy odkładamy lekturę ulubionej powieści na później, na szabat. Gorzej, gdy dotyczy to lekcji do odrobienia na poniedziałek. Co prawda według klasyka (Akwinaty) wysiłek in­telektualny nie narusza spoczynku szabatowego, ale nietrudno zauważyć, że w "naszych czasach", gdy ktoś cały tydzień odrabia lekcje i uczy się do egzaminów, to w niedzielę powinien tego za­przestać. Zresztą gołym okiem widać, ile szkód ludzie wyrządzają sobie i bliskim, gdy z powodu nauki nie mają czasu dla nikogo, nawet w szabat.

Czas wolny jako czas nadrabiania to silna pokusa dla wielu lu­dzi, wielu zaangażowanych i zapracowanych. Podkreślam: po­kusa. Ciągle nadrabiając, gorszymy, bo nie ma nas tu i teraz, gdy ktoś nas oczekuje. Rozczarowujemy ukochanych. Następuje jakieś przesunięcie w czasie. Ten ciągle nas goniący czas zastę­puje wyjątkowe chwile, wypiera je. I nie ma czasu na zachwyt, na czułość, na miłość... Nadrobić stracony czas... Czy to moż­liwe? Wycinając szabat, wycinamy ten czas, dla którego warto poświęcić swój czas.

Fachowo czy spontanicznie?

Coraz częściej ktoś nam organizuje czas wolny. Płacimy ludziom obsługującym nasz odpoczynek. Sektor turystyczno-rozrywkowy, sportowy, gastronomiczny itp. ma coraz większy udział w rynku. Mnóstwo ludzi w nim pracuje. W pewnym sensie tak­że księża. Oczywiście ci "kaowcy" powinni mieć swój szabat w in­nym dniu tygodnia. Czy jednak przypadkiem, a może nie przy­padkiem, cała ta struktura wyspecjalizowana w organizowaniu nam szabatu nie staje się usprawiedliwieniem dla bezrefleksyjności w przeżywaniu niedzieli?

Dostajemy gotowe propozycje, wypełnia się nam czas. W zasadzie nie musimy nic robić — tylko uczestniczyć. Tak jest w kościele i tak jest na "jarmarku". Nicze­go się od nas nie wymaga poza grosiwem. Płać, a my już wszyst­ko za ciebie zrobimy.

Może trochę przesadzę, ale wydaje mi się, że dobrą ilustracją tego może być podejście do tańca. Są takie miejsca, gdzie możesz mieć wrażenie, że tańczysz. Wystarczy, że zapłacisz za wejście i jakieś wzmocnienie, a resztę załatwi huk i tak przerywane światła, byś miał poczucie rytmicznego ruchu. To warunki za ciebie tańczą. Ty nie musisz. Nawet nie musisz słyszeć muzyki, próbować zła­pać rytmu, wyczuć partnerki/partnera. Nie musisz nawet się ru­szać. Pełna obsługa!

Bywa, że podobnie ludziom tylko się wydaje, że się modlą. Biorą udział w nabożeństwie, gdzie jest tyle słów za nich napisanych, wciśniętych im w usta, że nawet nie ma możliwości, by serce się odezwało. Czy odbębniona forma jest modlitwą?

Nie narzekam na to, że ludzie zarabiają na obsłudze naszego czasu wolnego. Warto się jednak zastanawiać, na ile ten czas jest jeszcze moim czasem. Czy potrafię wybierać? I czy jak już spędzamy go razem, to z tym kimś ważnym czy obok niego?

Smakowanie

Tu dotykamy delikatnej kwestii gustu. Każdy chciałby wolny czas spędzić fajnie, tak jak się mu podoba. Jedni na łonie rodziny, inni — na przykład nastolatkowe — jak najdalej od niej. Dotyka to nawet liturgii i prowadzi do churchinguw łagodniejszej wersji, a w bardziej radykalnej do porzucenia praktyk niedzielnych. Na ile realizować własne smaki, a na ile szukać wspólnych? Szabat ma być dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu.

Skoro święto powinno się odróżniać od powszednich dni, to czy nie powinienem spędzać go z innymi ludźmi niż ci z tygodnia? Sza­bat to dzień wolności, wyzwolenia dla wszystkich, którzy dla mnie pracują. Niech sobie ode mnie odpoczną! Współczesna technika dała nam do ręki niezłą smycz. Można skutecznie trzymać ludzi na uwięzi przez "telefonopodobne" wyroby. I na gruncie zawo­dowym, i emocjonalnym niepostrzeżenie naruszamy wtedy sens szabatu jako dnia wolności. Ludzie mają prawo do odpoczynku także ode mnie! Wiem, że trudno w to uwierzyć.

Czy to znaczy, że nie powinniśmy spędzać niedzieli z najbliższymi? Pewnie nie. Zwłaszcza gdy w tygodniu mamy dla nich mało cza­su. Ale pamiętajmy, że jest to również czas cieszenia się z przyja­ciółmi, szukania ich. Szabat może otrzeźwić tych, którzy myślą, że są dla kogoś całym światem (bogiem?). To ułuda, od której może wyzwolić właśnie szabat.

Przeskakiwać czy trwać?

Pewnie słyszeliśmy o tak zwanej drodze szabatowej. Wśród szcze­gółowych zakazów odnoszących się do dnia świętego był dystans, którego nie wolno przekroczyć tego dnia. Trzeba więc było siedzieć w domu lub przerwać podróż. Wyjątkiem był rejs na wodzie — nie trzeba było zatrzymywać statku. Czy to znaczy, że w niedzielę nie wolno urządzać wycieczek? Ów zakaz odnosił się do czasów, gdy w zasadzie nie było turystyki, natomiast podróżowało się w celach handlowych. Podróż była pracą mającą przynieść dochód.

Z jednej strony mamy ludzi, którzy cały tydzień siedzą w domu i w niedzielę też nie ruszają się sprzed telewizora. Z drugiej strony księża nieraz krytykują tych, którzy ciągle wyjeżdżają na weeken­dy i nie mają możliwości przyjść w niedzielę do swojego kościoła parafialnego. Doceniam wysiłki tych, którzy podczas takich wy­padów docierają jednak na Eucharystię. To godne pochwały. Ale niedziela to także czas tworzenia lokalnej wspólnoty. Jak ją two­rzyć, gdy jest się ciągle poza?

Oczywiście, zwłaszcza w dużych aglomeracjach, coraz mniej ludzi czuje związek z parafią. Coraz więcej osób szuka wspólnoty nie tyle terytorialnej, ile zgromadzonej wokół wspólnych zainteresowań, poziomu intelektualnego, profesji, sposobu życia. Na świecie coraz częściej mamy do czynienia nie z proboszczami, a z kapelanami różnych środowisk. Zresztą nie jest to nic nowego. I w dawnych czasach konfraternie były bardzo popularne.

Warto chyba zadać sobie pytanie, czy w szabat buduję jakąś wspólnotę? Mam środowisko nie tylko do uczestniczenia we Mszy świętej, lecz także do współpracowania w konkretnych dzia­łaniach wynikających z Uczty Miłości, czy też będąc co niedzie­lę w innym kościele, zwiedzając coraz to nowe budynki sakral­ne, jestem tak naprawdę bez wspólnoty, zostawiony sam sobie, wiecznie szukający, bez zobowiązań? Pewnie niewielu popada w aż takie skrajności, ale warto chyba zdawać sobie sprawę ze swoich tendencji.

By nie uciekła radość

Jest jeszcze wiele innych meandrów szabatowych, choćby upra­wianie hobby czy nagłaśniany problem handlu w niedzielę (także w kruchtach kościelnych). Przyglądnięcie się im z obu stron to za­wsze dobre ćwiczenie dla naszego sumienia. Czy osiągam cel sza­batu? To pytanie nie powinno nam odbierać radości szabatowej, a z drugiej strony, jeśli się z nim nie skonfrontujemy, owa radość może się ulotnić. Księża sami pracują w niedzielę, więc zwykle w konfesjonale są bardziej pobłażliwi w tej kwestii niż w innych. Stąd musimy sami od siebie wymagać, uwrażliwiać sumienie choć­by przez chwilę zastanowienia.

Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe". Tekst pochodzi z "Życia Duchowego" 87/2016.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Jacek Siepsiak SJ

Wszystko, o co chcieliście spytać bohaterów Biblii, ale nie mieliście okazji

„Co to w ogóle jest? Czyżby jakiś dziwak twierdził, że ma kontakt z duchami, że mówią do niego zmarli?

Nic z tych rzeczy. Choć...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Co wolno, a czego nie wolno w niedzielę?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.