Jak mógłbyś znieść swoją porażkę na wieczność i świadomość, że Twoje stworzenie cierpi gdzieś wieczne męki? Nie możesz postąpić w ten sposób!
Także dziś Jezus idzie od miasta do miasta, od wsi do wsi, słucha naszych pytań i naucza nas. W dzisiejszej Ewangelii słyszymy, jak pewien człowiek pyta Go: "Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?" W pytaniu tym można dostrzec niepokój, małoduszność i skrupulanctwo, które było charakterystyczne dla części Żydów w czasach Jezusa.
Wyobrażali sobie oni Boga jako nadmiernie surowego nauczyciela zadającego ludziom zadanie domowe, które tylko niewielu jest w stanie odrobić. Większość dostanie z powrotem zeszyt swojego życia z wpisaną oceną niedostateczną. Ale być może w tym pytaniu kryje się również jakaś nuta samozadowolenia pytającego, który jest przekonany, że należy do nielicznych znających wszystkie przykazania, których inni albo w ogóle nie znają, albo się o nie potykają i upadają. Pytający należy do niewielkiej elity i dlatego może sobie pozwolić na takie pytanie, ufny w to, że sam pozostaje w doborowym towarzystwie.
Gdy dzisiaj Pan przechodzi obok nas, sformułowalibyśmy to pytanie inaczej, a właściwie niemal dokładnie na odwrót: "To nieprawda Panie, przecież Ty musisz zbawić wszystkich, nie możesz pozwolić na to, by istniało piekło! Jak można je pogodzić z Twoją miłością? Jak mógłbyś znieść swoją porażkę na wieczność i świadomość, że Twoje stworzenie cierpi gdzieś wieczne męki? Nie możesz postąpić w ten sposób! Nie moglibyśmy wtedy uważać Cię za Boga, ani tym bardziej wierzyć w Twoją miłość. To niemożliwe". W takiej postawie wobec Pana widoczne jest zadufanie w sobie, ale zarazem tkwi w niej pewna domieszka niepewności.
Bo przecież w ciszy naszego serca wiemy dobrze, że nie wszystko w naszym życiu jest w porządku, że nie jesteśmy tacy, jakimi chciałby nas widzieć Bóg, i dlatego nie możemy stanąć przed Nim. Ale nie chcemy zmieniać naszego życia, patrzymy więc na innych i widzimy, że są tacy jak my, a nawet może jeszcze trochę gorsi, i stąd nasze przekonanie: przecież Bóg nie może pozwolić, żeby połowa świata poszła na zatracenie. Czyli nie jest aż tak źle. Mogę dalej być taki, jaki jestem. W rezultacie takich kalkulacji, które po cichu prowadzimy, okazuje się, że Bóg nie ma nic do powiedzenia, bo musi być dobry. Jest ograniczony swoją miłością. Wobec tego właściwie przestaje być Bogiem. My sami możemy decydować o tym, jak chcemy układać swoje życie. On jest niejako skazany na to, by nas w ostateczności uratować od zagłady.
Jak Jezus odpowiada na to pytanie? W istocie oba pytania, to z czasów Jezusa i to współczesne, wyrażają podobną mentalność. Czytając Ewangelię, widzimy, że Jezus koryguje to pytanie. Nie odpowiada na nie w takiej formie, w jakiej zostało zadane. Nie mówi o tym, co będzie z innymi, z ludźmi żyjącymi w różnych czasach i w różnych miejscach. Zwraca się bezpośrednio do pytającego i mówi mu, co on powinien uczynić. To znaczy, że nie do nas należy sprawdzanie, czy Pan Bóg, mówiąc potocznie, ma porządek w papierach, ani też przewidywanie, co jest, a co nie jest do pogodzenia z Jego Boskością. Nie naszą rzeczą jest decydowanie o losie innych ludzi. To my stajemy przed Nim i powinniśmy Mu pozwolić patrzeć na nas i do nas przemawiać. Wszyscy inni są w Jego rękach. Tam jest ich miejsce i tam powinniśmy ich zostawić. Ale do mnie, do każdego z nas nie mówi On: "Ci lub tamci będą albo nie będą zbawieni", tylko: "Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi".
Inni należą do Boga, ale my, patrząc na Niego, musimy uznać, że nasze życie to nie są żarty i że Bóg naprawdę jest Bogiem. Musimy zrozumieć, że On jest naszym Panem i On wyznacza miarę, którą mamy się kierować w naszym życiu, aby je przeżyć dobrze. Jeśli tak czynimy, jeśli nie mówimy Mu, jak ma postępować wobec innych, ale sami stawiamy się przed Jego oczami i poddajemy się osądowi Jego słowa, pozwalając Mu być Bogiem dla nas i dla innych, wtedy dopiero widzimy, że to wymaga wysiłku, że dobre życie nie jest czymś samo przez się oczywistym, że droga życia z Bogiem jest rzeczywiście wąska, a drzwi, przez które prowadzi, ciasne.
Widzimy, że dużo łatwiej byłoby przejść obok niej, a jednak tylko ta wąska droga jest naprawdę Drogą, zaś wszystko inne to bezdroża i manowce. Bóg nie jest belfrem ani dyrektorem szkoły, ale jest Panem, który wskazuje drogę; więcej, jak powiedział sam Jezus, jest Drogą, która prowadzi nas na wyżyny naszego życia. Im dalej nią pójdziemy, im bardziej jej zaufamy, tym wyraźniej zobaczymy, że ta właśnie droga, o której mówi dzisiejsze czytanie, jest dobrą drogą, przynoszącą pokój i sprawiedliwość nam samym i innym. Im bardziej każdy z osobna, nie oglądając się na innych, podporządkuje się Bogu, tym bardziej będziemy służyć sobie nawzajem, tym bardziej rozkwitnie pokój i sprawiedliwość. Gdy będziemy kroczyć z Panem w pełnym zaufaniu do Niego, będzie wzrastać nasza miłość ku Niemu, a także radosna pewność, że On jest dobry i że Jego droga jest dobrą drogą.
Do tej odpowiedzi, która odsuwa na bok nasze kalkulacje i każe nam stanąć przed obliczem Pana, chciałbym dodać jeszcze dwie refleksje: jedną skierowaną do zadufanych w sobie, nadmiernie pewnych siebie, a drugą adresowaną do bojaźliwych, aby zwrócić uwagę na sedno dzisiejszej Ewangelii.
Jeśli ktoś jest pewny siebie, niech pamięta, że miary ludzkie nie są miarami Bożymi, i tego, kto polega tylko na tych pierwszych, może czekać niemiłe zaskoczenie. Pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi. I nie będzie wtedy można przyjść i powiedzieć: "Ale przecież pisałem o Tobie całe książki. Wiem o Tobie więcej niż inni". Albo też: "Byłem na synodach i na radach, wydawałem różne postanowienia, noszę order na piersi". To wszystko nie będzie miało znaczenia. Przy tych zewnętrznych osiągnięciach może się zdarzyć, że na koniec usłyszy się od Pana: "Nie wiem, skąd jesteś". Można okazać się kimś, kto mówiąc wiele o Bogu, ma w rzeczywistości tak lodowate serce, że najlepiej wyraża je obraz zgrzytania zębami.
Dopiero w kontekście powagi naszej sytuacji nabiera znaczenia druga część wypowiedzi Jezusa: przyjdzie wielu ze wschodu i z zachodu, z północy i z południa. Patrząc na świat powierzchownie, można by dojść do wniosku, że Bóg przegrał. Kto właściwie o Nim pamięta? Kto bierze Go na poważnie? Kto w ogóle Go zna? Wydaje się, że został On wykluczony z historii. Ale Pan, który patrzy głębiej, mówi nam: "To nieprawda. Mam wielu ludzi we wszystkich stronach świata". Jest ich wielu, nawet jeśli my ich nie dostrzegamy. Bóg jest zwycięzcą; jest wielu ludzi, którzy szukają Go w ciszy swoich serc, którzy należą do Niego. Przychodzą ze wschodu i z zachodu, z północy i z południa. Mowa tu między innymi o tajemnicy Kościoła powszechnego, trwającego po wszystkie czasy, w której dostrzegamy wypełnienie tych słów Jezusa i która powinna być dla nas nieustannym umocnieniem.
Któż bowiem w czasie, gdy Jezus był wędrownym kaznodzieją w zapomnianym zakątku świata, mógł przypuścić, że historia tak się potoczy? Ale chodzi tu nie tylko oto, że Kościół istnieje na całym świecie, że obejmuje wszystkie strony świata, wszystkie miejsca i czasy. Wschód i zachód, północ i południe symbolizują także różnorakie pochodzenie duchowe, zawodowe i społeczne. W każdym miejscu, mówi Pan, jest droga, która prowadzi do Mnie. Ludzie reprezentujący każdy stan, rodzaj umysłowości czy poziom wykształcenia przychodzą do Mnie i do Mnie należą. Święci każdego czasu pokazują to nam jako jedni z wielu: czy będzie to Augustyn, człowiek pełen pasji i odważny myśliciel, czy królowie dawnych czasów, jak św. Stefan Węgierski czy św. Ludwik IX, król Francji, czy Róża z Limy, w której niejako skupiło się całe cierpienie Ameryki Południowej, czy wreszcie Maksymilian Kolbe, męczennik miłości bliźniego. Oni mówią nam, że dla wszystkich starczy miejsca, że niezależnie od sposobu życia, od rodzaju posiadanych zdolności, od miejsca pochodzenia możemy dojść do chwały Bożej i zasiąść do Jego uczty. Tę ufność Bóg chce zaszczepić w naszych sercach przez dzisiejszą Ewangelię.
Rozważając to wszystko w naszych sercach, chcemy Go na koniec prosić, żeby uwolnił nas zarówno od małodusznego lęku, jak i od aroganckiej buty i zarozumiałości. Chcemy Go prosić, by zaszczepił w naszych duszach zarazem cierpliwość na żmudną drogę, jak i radosną ufność w to, że na koniec zasiądziemy przy Jego wielkim stole. Nie chcemy mówić o Nim, ale szukać wraz z Nim Jego oblicza w wierze, nadziei i miłości, aby On rozpoznał nas, gdy dotrzemy do Jego drzwi, i abyśmy mogli z radością wyznać na nowo: "Pan mój i Bóg mój!" (J 20,28).
Tekst pochodzi z książki "Głód Boga. Kazania z Pentling"
Skomentuj artykuł