Wszędzie było dosłownie pełno malutkich, przezroczystych dusz. Poświęciły wszystko dla własnej wygody i zmarły, nie wzbudzając wielkiego żalu. I stały się niewidzialne dla dobra.
Umarłem dziś rano. Tak João César das Neves rozpoczyna jedną z najbardziej intrygujących historii o tym, co czeka człowieka po śmierci. Na tajemniczej stacji kolejowej wypełnionej niezwykłym światłem, wśród aniołów, zagubionych dusz i przerażających demonów bohater powieści, dręczony pokusami i wątpliwościami, musi podjąć decyzję, która zadecyduje o jego wieczności. Powieść "Pierwszy dzień po śmierci" to historia ludzkich dramatów, pokus i słabości.
Pablo i Conchita
On, Pablo, był żywym, czarującym chłopakiem aż do chwili, gdy zaraził go straszliwy wirus ambicji. Wszystko zaczęło się na uniwersytecie, kiedy zaczął otrzymywać dobre stopnie. Wykładowcy zaczęli zwracać na niego uwagę, rozmawiać z nim i zachęcać go do robienia rozmaitych staży i dodatkowych kursów. Właśnie w tym okresie Pablo zerwał zaręczyny z Conchitą i przestał grać w piłkę ręczną, w której też miał już wspaniałe osiągnięcia.
Po skończeniu studiów przeżył kilka miesięcy niepokoju. Problemem nie było znalezienie pracy, ale wybór najlepszego stanowiska. Cierpiał, gdyż musiał zdecydować się na wybór kariery. Osiągnięte na uczelni wyniki otwierały przed nim wiele obiecujących dróg. Musiał wybierać między pracą badawczą, karierą akademicką i robieniem doktoratu a ofertami różnych przedsiębiorstw krajowych i zagranicznych. Rozważał nawet wejście w świat polityki, a także propozycję jednego z kolegów, który namawiał go do otwarcia interesu na własny rachunek. Kariera stała się dla niego obsesją. Wybrał stanowisko kierownicze w wielkim koncernie międzynarodowym. To właśnie zniszczyło do reszty jego życie. Rodzina i przyjaciele zupełnie przestali go widywać, bo pracował nie tyle codziennie, co całymi dniami. Otrzymywał królewskie wynagrodzenie, spędzał czas na luksusowych kolacjach i w świetnych gabinetach, podejmował decyzje dotyczące milionów. W rzeczywistości jednak żył w złotej klatce. Władza, odpowiedzialność i rywalizacja były silnym narkotykiem, od którego coraz bardziej się uzależniał. Początkowo mówił jeszcze, że chce zdobyć dobrą pracę, aby móc założyć rodzinę i żyć szczęśliwie. Ale po krótkim czasie przestał o tym myśleć. Interesy, kolejne projekty inwestycyjne i następujące po sobie w szybkim tempie awanse były prawdziwą namiętnością jego życia. Od pewnego momentu zupełnie przestał się interesować kobietami, naśmiewając się z kolegów, że to ich "osłabia". Lubił żartować, mówiąc, że pieniądze podniecają go bardziej od seksu.
Najgorsze ze wszystkiego było to, że będąc już po pięćdziesiątce został nagle zwolniony z firmy, gdzie zastąpił go młodszy kolega. W znakomitej większości przypadków takie wydarzenie stawało się strasznym kryzysem i wyzwalało od obsesji. Zazwyczaj właśnie w takim momencie ludzie zaczynają sobie zdawać sprawę, że całe ich dotychczasowe życie nastawione na zawodowy sukces było w rzeczywistości miałkie i bezsensowne. Wtedy zaczynają rozumieć, że zapomnieli żyć, że zniszczyli małżeństwo czy rodzinę, że ominęło ich uczestniczenie w dzieciństwie własnych dzieci, że zamienili radość i sens życia na parę chwil władzy i prestiżu. Ale z Pablem było inaczej.
Jego solidna reputacja i zimny, wyrachowany umysł pozwoliły mu otworzyć własną firmę. W krótkim czasie miał już spore przedsiębiorstwo, a dawni szefowie mieli chrapkę na fuzję.
Właśnie po to, żeby ustalić warunki kontraktu, odbył tę podróż do Barcelony, podczas której zginęli w wypadku on i Conchita. W młodości Conchita bardzo cierpiała z powodu zerwanej relacji z Pablem. Poznali się na uniwersytecie i była w nim naprawdę zakochana. Musiała patrzeć bezsilnie na to, co zrobiła z nim ambicja, i właśnie dlatego rzuciła studia i poświęciła się pisaniu poezji. Związała się z awangardową grupą teatralną i długi czas podróżowała po prowincji, utrzymując się z niewielkiej gaży, jaką otrzymywała za udział w przedstawieniach. Brała narkotyki i przeżyła wiele przypadkowych relacji. Wyszła z tego "życia artystycznego" tylko dzięki inteligencji jej ojca.
Rodzina oczywiście bardzo się smuciła z powodu życia, jakie wiodła Conchita. Pomyśleli nawet o tym, aby poprosić Pabla, dawnego narzeczonego, żeby z nią porozmawiał, ale on odmówił. Kiedy wszystkie próby odzyskania córki zawiodły, ojciec pomyślał o tym, by skusić ją sukcesem literackim. Udało mu się załatwić, że jeden z jego przyjaciół, dyrektor prestiżowego wydawnictwa, napisał do Conchity z propozycją wydania tomiku wierszy. List o tym nie wspominał, ale to ojciec miał sfinansować publikację. Dziewczyna nabrała entuzjazmu do tego projektu i wróciła do domu, aby się poświęcić pracy nad książką. Po kilku miesiącach ukazał się niewielki tomik pod tytułem "Żółte liście na wietrze w chłodne popołudnie".
Ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich, a zwłaszcza wydawcy, książeczka miała świetne recenzje i pierwsze 2000 egzemplarzy rozeszło się w ciągu kilku tygodni. Nie upłynęło wiele czasu, gdy Conchita, która przyjęła pseudonim Shaman Mayana, stała się sławna. Książka została przetłumaczona na wiele języków, a autorkę zaczęto zapraszać na spotkania i konferencje, zamawiano u niej sztuki teatralne i proszono, aby wyjaśniła swoją filozofię życiową. I ją zniszczył sukces.
Nastąpiły kolejne tomiki wierszy i prozy, w większości poświęcone mistyce i okultyzmowi. Recepcja krytyki i publiczności była różna, ale na ogół przychylna. Miała różne kluby fanów i spędzała wiele miesięcy za granicą w podróżach promocyjnych.
Dla rodziców, którzy byli gorąco wierzącymi i praktykującymi katolikami, ta ewolucja była czymś jeszcze gorszym niż poprzednia sytuacja. Córka była coraz dalej od prawdziwej wiary, co sprawiało im ogromny ból. Zwłaszcza kiedy mówiła, że się do niej zbliża. Właśnie po wydaniu jej najsłynniejszej książki, Chrystus i Zaratusztra w poetyckim centrum Zodiaku, gdy oznajmiła o swoim nawróceniu na chrześcijaństwo rozumiane poetycko, ezoterycznie i spirytystycznie, przepaść między nią a rodzicami się pogłębiła.
Sukces komercyjny był tak wielki, że musiała zatrudnić kilkadziesiąt osób w CPCSM - Chrześcijańsko-Poetyckim Centrum Shaman Mayana. Trzeba było odpowiadać na korespondencję, zająć się promocją tomików poezji, wydawaniem czasopisma i - przede wszystkim - podejmowaniem mnóstwa osób, które chciały uczestniczyć w warsztatach masażu, sesjach teatru interaktywnego i słynnych "kursach zbawienia przez poezję", jakie Shaman prowadziła raz w miesiącu.
Mayana była uwielbiana przez tłumy ludzi spragnionych duchowej orientacji i wielu czuło się uszczęśliwionych dzięki jej poradom. Ale nikt nie wiedział, że życie Conchity jest wielką próżnią. Poświęciła się do tego stopnia budowaniu fikcyjnej osobowości Shaman Mayany, że zapomniała żyć. Jej radości, pragnienia, niepokoje i cierpienia były związane wyłącznie ze stworzoną przez nią organizacją.
Właśnie w tym okresie, zupełnie przypadkowo, spotkała w luksusowej restauracji swojego byłego narzeczonego, Pabla. Wpadli sobie w ramiona i umówili się na spotkanie. Pablo mówił, że ma dla niej wspaniałą propozycję. Dwa dni później jedli razem kolację. On, jak się okazało, nie chciał niczego, co by było związane z miłością. Był teraz poważnym menedżerem wielkiego koncernu naftowego i chciał jej zaproponować udział w spółce mającej prowadzić komercjalizację porad Shaman w przedsiębiorstwach.
Conchita, mimo swojej skłonności do mistycyzmu, stała się doświadczoną, rozważną i zimną kobietą interesów. Natychmiast dostrzegła potencjalne korzyści z tego przedsięwzięcia. Umówili się, że opublikują razem książkę Poezja ezoteryczna a sukces w firmie i zaczną prowadzić kursy dla wielkich przedsiębiorstw międzynarodowych. Bardzo szybko CPCSM zmieniło klientelę. Zamiast starszych pań i zdezorientowanej młodzieży zaczęło się widywać garnitury i krawaty przedsiębiorców. I właśnie propozycja przyłączenia się do wielkiego, międzynarodowego konsorcjum wydawniczego zawiodła oboje do Barcelony tego feralnego popołudnia.
* * *
Historia Pabla i Conchity była tylko jedną z wielu podobnych. Wśród lilipucich duszyczek można było wyróżnić wiele typów. Zobaczyłem atletycznego chłopaka, który poświęcił się całkowicie pobiciu rekordu w pływaniu, porzucając przyjaciół, miłość i całą resztę. Zmarł na atak serca, nie odkrywszy nawet, że zapomniał żyć.
Był też staruszek, który poświęcił całe życie poszukiwaniu dowodu na ostatnie twierdzenie Fermata. Najpierw poszukiwał dowodu, a potem skupił się na dowodzeniu, że dowód przedstawiony przez Andrew Wilesa w 1994 jest niepoprawny. Jeszcze inny był filatelistą, który zrujnował życie i rodzinę, kompletując małą serię znaczków z Mauritiusa.
Wtedy Angelo zwrócił moją uwagę na inne dusze, które nie tylko były malutkie, ale i przezroczyste. Prawie nie było ich widać, chyba że się wiedziało, gdzie są. Kiedy zwróciłem na to uwagę, zrozumiałem, że jest ich znacznie więcej niż wszystkich innych. Wszędzie było dosłownie pełno tych przezroczystych dusz. Anioł wyjaśnił mi, że to także są dusze osób, które skupiły się na jednym celu w życiu i przez to zapomniały żyć. Tyle że ci obrali za cel samych siebie.
Były to dusze, które zapomniały o miłości, o życiu, nie dla jakiegoś zewnętrznego powodu, choćby był on najgłupszy, ale dla samych siebie. Przeżyły egzystencje przeciętne, szare, wypełnione egoizmem i wyrachowaniem. Poświęciły wszystko dla własnej wygody i zmarły, nie wzbudzając wielkiego żalu. I stały się niewidzialne dla dobra.
Skomentuj artykuł