Gdy wiara przestaje być drogą

Gdy wiara przestaje być drogą
(fot. shutterstock.com)

W chrzcie świętym jak dziecko z ciemnego łona matki przeszliśmy do światła, ale uzyskanie pełnego widzenia, czyli dojrzałej wiary, wymaga czasu. I współpracy z Bogiem.

"Mówili więc do uzdrowionego: «Jakżeż oczy ci się otwarły?» On odpowiedział: «Człowiek zwany Jezusem uczynił błoto, pomazał moje oczy i rzekł do mnie: "Idź do sadzawki Siloam i obmyj się" (J 9, 10-11).

DEON.PL POLECA

Przypuszczam, że za czasów Jezusa w Jerozolimie było wielu niewidomych. On jednak ujrzał tego jednego, ślepego od urodzenia. Już w tym szczególe widać, że zarówno wiara jak i wewnętrzna przemiana człowieka ma swoje źródło w wolnej inicjatywie Boga.

Ciekawe, że w dzisiejszej Ewangelii Chrystus w ogóle nie pyta niewidomego, czy chce widzieć. Może miał tę prośbę wypisaną na twarzy. A może po prostu nie wszystko uzależnione jest od odpowiedzi człowieka. Bóg nie pytał nas, czy raczylibyśmy się łaskawie zgodzić, aby Jego Syn stał się człowiekiem. Ale odkąd już się na tym świecie pojawił, pyta nas ciągle, czy chcemy Go przyjąć.

Z początku ślepiec nic nie mówi. Milczy i słucha słów Jezusa. Przez lata ludzie różne rzeczy o nim gadali. I chyba rzadko pozytywne. Najczęściej wypowiadali przy nim to, co najpierw wydusili z siebie sami uczniowie, a potem potwierdzili także faryzeusze: "Urodziłeś się cały w grzechach". Niewidomy był społecznie przeklęty. Nie dość że mężczyzna nie widział, to jeszcze musiał znosić całe życie ludzką pogardę i niesprawiedliwe oceny. Jakby tylko on był grzesznikiem, a reszta należała do wybranej kasty świętoszków.

Gdy Jezus do niego podchodzi, najpierw odrzuca potoczne przekonanie, że każda choroba to kara za grzechy. Ale dodaje też, że w tej ludzkiej niemocy za chwilę objawią się wielkie dzieła Boga, który działa. Mężczyzna nie przerywa Jezusowi, nie błaga też na kolanach o cud. W końcu dowiaduje się, że ów Człowiek jest "światłością świata". Usłyszane słowo sprawia, że w chorym kiełkuje wiara i pragnienie uzdrowienia, nadzieja na to, aby już nie być potępianym przez ludzi i kojarzonym tylko z grzechem.

Kiedy w chorym zrodziły się zaczątki wiary, Jezus wykonuje gest, który w pierwszym momencie szokuje. Ludzką ślinę, o której sądzono, że ma właściwości lecznicze, miesza z ziemią. Terapia błotem? Czy to nie jakaś szarlataneria? Zachowanie Jezusa jest o tyle zastanawiające, że mógł On uzdrawiać samym słowem. Jednak teraz posługuje się jeszcze gestem. Jest w tym głębszy sens.

Przede wszystkim, połączenie śliny z ziemią to nawiązanie do sceny stworzenia człowieka z mułu. Uzdrawiany jest stwarzany na nowo przez tchnienie Ducha, czyli słowo, ale też przez materię. Nowe stworzenie prowadzi ostatecznie do tego, aby człowiek wyznał wiarę w to, że Jezus jest Synem Bożym.

Chory, nadal milcząc, pozwala się dotknąć Jezusowi. Nie tylko Jego ręką, ale także śliną wymieszaną z ziemią. I słyszy polecenie: "Idź, obmyj się w sadzawce Siloam".

Na te działania Chrystusa niewidomy odpowiada czynem wiary. Wstaje. Niosąc słowo w sercu i błoto na powiekach - znaki Boga, który mu towarzyszy w sposób niewidzialny, idzie tak jak czynił to dotąd, obmacując charakterystyczne miejsca i kamienie. Jezus znika. Nie prowadzi go za rękę. To czas próby wiary. Mężczyzna musi pokonać kawałek drogi w ciemności, w niepewności wymieszanej z ufnością. Uwierzył, że ta wędrówka po omacku prowadzi do światła.

Gdy odzyskuje wzrok, najpierw dostrzega odbicie swojej twarzy. Pierwszy raz w życiu. Ponadto, nagle język jakby mu się rozwiązał. Wcześniej być może już nie reagował na to, co mówili ludzie. Nie bronił się przed zarzutami o grzeszność. Wybrał milczenie. Teraz zaczyna mówić o cudzie, przyznaje się otwarcie do tego, kim jest i co się z nim stało. W przeciwieństwie do faryzeuszów i jego rodziców, nie boi się. Dzieli się bez obaw swoim powolnym odkrywaniem tożsamości Chrystusa. Nowym poznaniem.

Wiara uzdrowionego rozwija się stopniowo. Z jednej strony rośnie wewnątrz niego, niezależnie od jego starań. Z drugiej wykuwa się w ogniu świadectwa i konfrontacji z niewiarą innych. Mężczyzna uparcie i odważnie ogłasza wszystkim to, co się stało z jego oczami. Gdy świadczy, jego rozumienie Jezusa przechodzi od postrzegania Go jako człowieka, poprzez proroka aż do Pana. Uzdrowiony nie od razu rozpoznaje w Chrystusie Syna Bożego. Potrzeba na to wewnętrznego wsparcia łaski, doświadczenia Chrystusa, świadectwa i wytrwałości.

Ta przepiękna scena ewangeliczna wyjaśnia, na czym polega działanie sakramentów w Kościele i dlaczego Jezus uzdrawia właśnie w taki sposób. Pokazuje też konieczność współpracy człowieka, która nie ogranicza się tylko do wewnętrznego przyzwolenia w sercu. Bóg działa też poprzez materię, ciało, znaki, które można dotknąć i zobaczyć. Sakramenty skąpane są też w ciemności, którą trzeba z ufnością przejść. A jej źródłem jest brak wzniosłych przeżyć i natychmiastowych efektów.

Cała historia z niewidomym od urodzenia, któremu Jezus otworzył oczy, jest obrazem drogi wiary chrześcijanina. Na chrzcie otwierają się oczy wiary. Gdy dziecko się rodzi, widzi, ale jeszcze niedokładnie. Nie rozpoznaje wszystkich kształtów i kolorów. W chrzcie świętym jak dziecko z ciemnego łona matki przeszliśmy do światła, ale uzyskanie pełnego widzenia, czyli dojrzałej wiary, wymaga czasu. I współpracy z Bogiem. Niewiele trzeba - zejścia w ciemności do sadzawki, ale nawet to bywa dla niektórych trudne.

Słowo Boże i wszystkie sakramenty nie działają magicznie. Powoli, także na miarę naszej odpowiedzi, kształtują wiarę. Ich świadome przyjmowanie, czyli z prostotą i ufnością, powoduje stopniowy wzrost wiary. Pod koniec tej sceny widzimy, że celem działania Chrystusa nie było samo uzdrowienie. Wówczas leczyłby wszystkich niewidomych, których by spotkał. Uzdrowienie ma budzić wiarę, która ostatecznie prowadzi do wyznania, że Jezus jest Panem, pomimo gróźb, lęku i odrzucenia.

Wiara wielu wierzących rozwija się ślamazarnie, ponieważ nie ufają w prostotę działania Słowa i sakramentów. Wskutek tego nie przyjmują ich w ogóle lub przystępują do nich z niewłaściwą intencją. Po części jest to skutek dramatycznego rozdarcia, w którym tkwimy od kilku wieków. Jesteśmy zainfekowani, także w Kościele, wirusem radykalnego rozdzielania, przeciwnego Wcieleniu. Zaczęło się już od manicheizmu, poprzez nominalizm, gdzie słowa mogły znaczyć cokolwiek, na kartezjanizmie kończąc. Zbyt ostro oddzielamy to, co materialne od tego, co duchowe. To, co wewnętrzne od tego, co zewnętrzne. Praktyki religijne od miłości i czynu. Z tego rodzą się dwie skrajności. Wielu wierzących popada w rytualizm - wykonuje jakieś pobożne gesty, odrywając je od wnętrza; nie słucha słowa, wyłączając swoją uwagę; przyjmuje sakramenty, nie wiedząc za bardzo, jaki jest ich sens.

Druga skrajność to sprowadzanie wiary tylko do tego, co niewidzialne i duchowe. Skoro Bóg jest Duchem, to najważniejsze rzeczy dzieją się, zdaniem "duchowych" chrześcijan,  "w sercu". Na cóż ta obrzydliwa ślina z błotem, po co te rytuały i znaki, do czego potrzebna ta grzeszna wspólnota Kościoła.

Gdyby pierwsza skrajność była zgodna z tajemnicą Wcielenia, wówczas przemiana człowieka i świata, polegałaby tylko na nałożeniu pudru. Gdyby druga skrajność była prawdziwa, przemiana dotyczyła by tylko ducha, a nie ciała, całego świata, materialności. Wtedy najlepiej odciąć się i od ciała, i od świata, a chrześcijaństwo zamknąć w kościołach.

Benedykt XVI napisał w encyklice "Deus caritas est": "Jeśli człowiek dąży jedynie do tego, by być duchem i chce odrzucić ciało jako dziedzictwo tylko zwierzęce, wówczas duch i ciało tracą swoją godność".

Ślina z błotem to przypomnienie, że jesteśmy ludźmi, a nie aniołami. Jeśli nie dopuścimy do siebie pełnej tajemnicy Wcielenia, także Zmartwychwstanie pozostanie dla nas abstrakcją.

Polecamy najnowszą książkę o. Dariusza Piórkowskiego SJ "Spodziewaj się Dobra"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Gdy wiara przestaje być drogą
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.