Rzecz działa się w Brazylii, w mieście Santos. W 2008 r. 37-letni mężczyzna zachorował na wirusowe zapalenie mózgu z licznymi ropniami i wodogłowiem. Leczenie było nieskuteczne, stan chorego wciąż się pogarszał.
W końcu mężczyzna znalazł się w śpiączce. Umierającego postanowiono pilnie operować, ale anestezjolog nie mógł podłączyć się do tchawicy. Tymczasem żona mężczyzny nieustannie modliła się o jego ocalenie za wstawiennictwem Matki Teresy z Kalkuty. Gdy po nieudanej intubacji neurochirurg powrócił do sali operacyjnej, mężczyzna nie spał ani nie czuł bólu. Był wieczór, więc dopiero następnego dnia rano poddano go szczegółowym badaniom i stwierdzono, że nie ma żadnych objawów choroby. Przed miesiącem Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła dekret o uznaniu cudu za wstawiennictwem Matki Teresy, który otwiera drogę do jej kanonizacji.
Umowa z niebem
Urodzona w Skopje Agnes Gonxha Bojaxhiu jako osiemnastolatka opuściła rodzinny dom i została misjonarką w Indiach. Zakonne imię przyjęła, obierając sobie za patronkę św. Teresę z Lisieux. Uczyła w szkole geografii i historii, aż we wrześniu 1946 r., jadąc zatłoczonym pociągiem otrzymała "powołanie w powołaniu" - usłyszała głos wzywający ją do pomocy najuboższym. Poszła za nim i odtąd jej imię zna cały świat: Matka Teresa, założycielka Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, drobna kobieta w biało-niebieskim sari, która bez kompleksów patrzyła w oczy najmożniejszym tego świata.
Siostry w jej zgromadzeniu nie mogły liczyć na łatwe życie. Z założenia jadły i spały tak, jak najbiedniejsi z podopiecznych, bez wygód, wykładzin i pralek, siadając na podłodze, a do snu przykrywając się workami po pszenicy. Początkowo, gdy przebywały w gościnie, nie mogły przyjąć poczęstunku większego niż kubek wody - później te wymagania nieco złagodzono. O. Marian Żelazek, werbista i misjonarz w Indiach, wspominał, że spotkał kiedyś Matkę Teresę wraz z siostrami na dworcu kolejowym. Upał był ogromny, zaproponował im więc coca-colę. Odmówiły: na dworcu było wielu biednych, którzy by jej nie dostali, a one nie chciały być lepsze.
O Matce Teresie najwięcej mówią takie właśnie historie. Gdy leciała na spotkanie z prezydentem Reaganem, poszła do toalety. Zaraz potem do drugiej i do trzeciej. Na pytanie, co tam robiła, odpowiedziała, że odprawiała egzorcyzmy - w rzeczywistości wyczyściła wszystkie toalety w samolocie. Na przejściu granicznym w Gazie na pytanie, czy ma przy sobie broń, odpowiedziała twierdząco i wyciągnęła modlitewnik. Kiedyś poprosiła rząd Indii o możliwość odpracowania kosztów przelotów jako stewardesa. Gdy otrzymała Nagrodę Nobla, prosiła, by odwołano tradycyjny bankiet, pieniądze przeznaczając na ubogich, a swoje przemówienie rozpoczęła od znaku krzyża i modlitwy, w którą włączyli się wszyscy zebrani. Nie lubiła być fotografowana, więc zawarła - jak sama to nazywała - "umowę z niebem", żeby za każde zdjęcie Jezus uwalniał z czyśćca jedną duszę. Kiedy fotografowanie przez tłum reporterów trwało zbyt długo, z uśmiechem stwierdzała, że wystarczy - "czyściec jest już pusty". Często rozdawała Cudowne Medaliki i sama z nich korzystała, między innymi zdobywając nowe domy dla swojego zgromadzenia. Gdy upatrzyła dla sióstr jakiś budynek, wrzucała za płot medalik i czekała, a sprawy same - czy raczej za Bożą pomocą - się układały.
Świętość to obowiązek
Kiedy pytano ją, co zrobi, gdy przestanie być przełożoną zgromadzenia, odpowiadała z prostotą, że w czyszczeniu toalet i ścieków jest doskonała. - Nie jest ważne, co robimy, ale ile miłości wkładamy w swoją pracę - dodawała. - Jeśli należę do Chrystusa i w tym momencie oczekuje On ode mnie czyszczenia toalet, zaopiekowania się cierpiącym na trąd czy też rozmowy z prezydentem Stanów Zjednoczonych, to wszystko jedno, ponieważ jestem tym, kim Bóg chce, bym była, i robię to, co On chce. Należę do Niego.
Już za życia uważano ją za świętą. Robiła na ludziach wielkie wrażenie, nie pokazywała nikomu swojego cierpienia. Wyglądająca na kruchą staruszkę, w rzeczywistości miała wiele samozaparcia, silnej woli i charakteru. Bezwzględnie rezygnowała z siebie, by realizować plan Boga. Pytana o to, co znaczy dziś być świętym, odpowiadała, że nie chodzi o robienie rzeczy nadzwyczajnych, ale o przyjmowanie z uśmiechem tego, co zsyła nam Bóg. - Świętość nie jest luksusem dla nielicznych. Jest obowiązkiem każdego: twoim i moim - mówiła.
Dopiero po śmierci Matki Teresy świat usłyszał o tym, co było jej wielką tajemnicą: że przez długie lata żyła w ciemnościach wiary, nie doświadczając miłości ani zaufania, czując jedynie wielką tęsknotę i wierząc, że to wszystko ma jednak sens. Nawet wtedy nie zeszła ze swojej drogi, ofiarowując wszystko Jezusowi, jakby na oślep.
Zrozumieć
Po śmierci też pojawiło się wiele zarzutów wobec jej działalności. Pisano, że jej pacjenci nie otrzymywali pomocy lekarskiej, że w domach nie dbano o higienę czy właściwe wyżywienie, że nie podawano nawet środków przeciwbólowych, gloryfikując ludzkie cierpienie. Oskarżano Matkę Teresę o to, że na tajnych kontach przechowywała olbrzymie kwoty, pozyskane często ze źródeł moralnie wątpliwych, że jej ubóstwo było obłudną grą na pokaz, że przez nią Kalkuta postrzegana była w świecie jako miasto nędzy i żebraków.
Wszystkie oskarżenia - formułowane przez niewierzących - wynikają z fundamentalnego wręcz niezrozumienia tego, czym kierowała się Matka Teresa. A ona rzeczywiście odsyłała chorych do szpitali, bo swoim podopiecznym chciała dawać tylko miłość. Nie chciała leczyć ludzi, nie chciała, by robienie zastrzyków odciągało siostry od umierających w slumsach. Zakładane przez nią ośrodki nie były szpitalami - były domami dla tych, którzy innego domu nie mieli. Ich celem nie było ani diagnozowanie, ani leczenie, ani pomoc charytatywna: od tego Kościół ma wiele innych instytucji. Ale tylko Matka Teresa i jej siostry zbierały z ulic tych, dla których nie ma już nadziei po to, by umierali czyści i trzymani za rękę; otoczeni miłością. Starała się ulżyć cierpieniu, a temu, któremu ulżyć już się nie dało, nadawała sens, co w uszach niewierzących brzmiało jak bluźnierstwo: "Jest coś pięknego w akceptacji cierpienia przez biednych, tak jak cierpiał Jezus Chrystus. Świat zyska dużo na tym cierpieniu". Trzeba wierzyć, żeby zrozumieć.
Zarzuty finansowe należą do tych, które trudno odeprzeć z pozycji, w jakiej się znajdujemy. Wiedzieć tylko trzeba, że od ponad 40 lat działa Papieska Rada "Cor Unum", której celem jest dokładne kontrolowanie działalności wszystkich katolickich organizacji humanitarnych, tak by mogły być wzorem uczciwości i transparentności. Fundacja prowadzona przez Matkę Teresę została dodatkowo sprawdzona podczas procesu beatyfikacyjnego. Gdyby kontrola wykazała nadużycia, beatyfikacja nie mogłaby się odbyć.
Bez granic
Prawdopodobnie jeszcze w tym roku błogosławiona Matka Teresa ogłoszona zostanie świętą. Jeśli miałaby zostać patronką, to na pewno nie patronką skutecznego działania. Swojej pracy nie przeliczała na setki czy tysiące uratowanych ludzi, na setki czy tysiące wyleczonych, wyciągniętych ze slumsów, wykształconych, uszczęśliwionych. Jej skuteczność widziana po ludzku była żadna. Ludzie przy niej tylko umierali, a zostawieni sami sobie umarliby tak samo szybko. Ale ci, którzy umierali przy niej, nie umierali na śmietnikach, żywcem zjadani przez robactwo, nie umierali na chodnikach, potrącani przez przechodniów, w brudzie i pogardzie. Ci, którzy umierali przy niej, w ostatnich chwilach swojego życia doświadczać mogli opieki - mieli łóżko albo choćby prześcieradło, byli umyci i nakarmieni. Doświadczali miłości, by móc umrzeć po ludzku, z godnością. To się może nie mieścić nam w głowie, ale na tym właśnie polega świętość. Nie mieścić się w światowych schematach, nie posługiwać ziemską logiką, ale oddać się Bogu - naprawdę bez granic. Nie skutecznością mierzy się świętość Matki Teresy, ale jej wyrzeczeniem siebie. Tym, że już nie wiadomo, gdzie kończy się ona, a zaczyna Bóg.
Skomentuj artykuł