Jezus stojąc zawołał donośnym głosem: "Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie -niech przyjdzie do mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z Jego wnętrza". A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego (J 7,37-33)
Zaczęło się od malutkiej strużki wody odgrzebanej na polecenie Maryi przez Bernadettę. Od tamtej pory ludzie przychodzą do kranów i piją, obmywają się, napełniają butelki, pojemniki i bańki. Gdyby tak zapytać w sondzie, co najbardziej kojarzy się ludziom z Lourdes, pewnie większość odpowiedziałaby, że woda. Bardzo wcześnie odkryto jednak, że w cudownym źródle w grocie nie bije "Staropolanka" lub "Piwniczanka". Tryska tam zwykła woda, jaką często miewamy w studniach, ze śladowymi mineralnymi składnikami. Nie działa tutaj żadna nadzwyczajna chemia, magia ani czarodziejskie sztuczki. Mimo to niektórzy widzą w tej wodzie wyłącznie narzędzie pozytywnej sugestii, ponieważ uważają, że jeśli człowiek będzie sobie wmawiał jej nadzwyczajność, to wypijając ją duszkiem, psychicznie poczuje się lepiej, przynajmniej na pewien czas. Zachodzą w głowę i nie rozumieją, dlaczego tak niewielu ludzi odzyskuje zdrowie, a całe rzesze wracają do domu z ciężarem swoich chorób. Odpowiedź jest dość prosta. Woda z Lourdes nie służy jedynie fizycznym uzdrowieniom.
Każdego dnia piję tę wodę kilka razy. Jednak to jest inne picie. W domu też sięgam po różne napoje, ale czynię to automatycznie. Tutaj przez powtarzanie tego aktu uświadamiam sobie, że jestem osobą potrzebującą, zależną, podtrzymywaną na życiu. Atmosfera Lourdes każe spoglądać na tę codzienną czynność z innej perspektywy. Życie jest nieustannym darem, przelewanym z przepełniającego się kielicha boskiego istnienia w mały kielich mojego istnienia. Bez tego ruchu mój kielich byłby pusty, wyschnięty, zaśniedziały.
Na próżno szukać nam w Ewangelii ludzi, którzy wchodziliby do wody, aby zażyć kąpieli i zrelaksować się, co nie znaczy, że tego nie robili. Jednak rzeka - zwłaszcza Jordan - najczęściej ma w oczach Ewangelistów wymiar sakralny. Służy jako miejsce odrodzenia, oczyszczenia, uzdrowienia duchowego i fizycznego, a także zaspokaja pragnienie, słowem łączy ze źródłem życia. Mało kto zwraca uwagę na to, że Maryja nie powiedziała Bernadetcie: "Idź, napij się i obmyj, a zostaniesz fizycznie uzdrowiona". Liczy się sam fakt czerpania, picia i obmywania się. Do kogo więc zwraca się Maryja? Przede wszystkim do ludzi spragnionych, odczuwających wewnętrzny brak, tęsknotę za ładem, pokojem, ukojeniem. Następnie do pobrudzonych, zbrukanych, strudzonych, a któż może powiedzieć, że nie kwalifikuje się do żadnej z tych grup? Jeśli woda symbolizuje Ducha Świętego, to źródło lourdzkie pokornie przypomina, że Bóg "mocą Ducha ożywia i uświęca wszystko", działa potężnie w człowieku i świecie. Żeby ten znak przemówił do serca, trzeba najpierw spotkać Ducha. Człowiek jest jak spękana ziemia, Duch Święty jest jak woda, która ją nawadnia i spulchnia.
Choć mamy z nimi do czynienia na co dzień, żywioły świata najbardziej zajmują naszą uwagę dopiero wtedy, gdy nam zagrażają. Gdy są do naszych usług, uznajemy ich obecność za tak naturalną, że aż ich nie zauważamy. Tak dzieje się z wieloma innymi darami, do których się przyzwyczajamy. Człowiek na pustkowiu musi się trochę pomęczyć, kluczy i błądzi, by odnaleźć jakiekolwiek źródło wody. A kiedy się natknie na zdrój świeżej wody, skacze z radości. Maryja w źródle wytryskującym w grocie pokazuje, że woda - czyli łaska Ducha Świętego, płynie dla nas za darmo i bez konieczności wykonania żmudnej pracy: kopania, drążenia i pompowania. Źródło już tam jest. Osobiście w tym znaku upatruję drogowskaz wskazujący na codzienną liturgię Kościoła, w której Bóg zaopatruje nas w to, co potrzebne do osiągnięcia doskonałości. Sakramenty to nie są jedynie "rzeczy święte", lecz Bóg wychodzący na spotkanie, który zawsze nas wzbogaca i napełnia. Woda z Lourdes zwraca uwagę na to, że uczta jest już gotowa, woły i tuczne zwierzęta pobite. Wystarczy przyjść, jeść i pić. Bóg czeka na nas, tak jak Chrystus czekał przy studni na ewangeliczną Samarytankę. Dzięki cudownej wodzie, którą zabrałem do domu, bardziej doceniam to, co w Kościele otrzymuję każdego dnia, jeśli tylko chcę z tych darów skorzystać.
Wiara, która leczy
"Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa". Jezus zaś rzekł do niej: "Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź wolna od swojej dolegliwości" (Mk 5,28.34)
"To nie woda was uzdrawia, lecz wiara" - powiada Bernadetta. Skoro tak, to czym jest wiara? Dobre pytanie. Na pewno nie polega jedynie na przekonaniu, że Bóg istnieje. Nikt chyba nie przyjechałby wtedy do Lourdes. Bo jeśli Bóg tylko istnieje, i to jeszcze gdzieś za siedmioma górami i lasami, to moje życie może się swobodnie toczyć po swoich torach. Bóg może sobie istnieć, ale ja nie wchodzę Mu w drogę. Żyjemy w dwóch odrębnych światach, przedzieleni murem.
Natomiast kobieta, która pragnie dotknąć płaszcza Jezusa, wie, że Bóg jest blisko. Oprócz tego spodziewa się rzeczy po ludzku niemożliwej. Chora na upływ krwi, wydała już cały majątek na różnych lekarzy. Ci zadali jej tylko dodatkowe cierpienie. I na tym wszystko się skończyło. Choroba nadal daje się jej we znaki. Co gorsza, w świetle prawa upływ krwi czyni ją osobą nieczystą, wykluczoną ze wspólnoty. Nie może nikogo dotykać, bo swoją nieczystością naznaczałaby innych. Jest zdesperowana, ale nie poddaje się. Usłyszała o Jezusie i Jego mocy. Stąd pomysł, by przynajmniej koniuszkiem palców musnąć szaty Chrystusa. W tłumie nikt nie zauważy. Inni napierają na Jezusa, tłoczą i ocierają się o Niego. Są z Nim w kontakcie fizycznym, ale nie osobistym. Wyobrażam sobie jej drżący dotyk, który okazuje się tak inny od wszystkich pozostałych. Owszem, Chrystus ją leczy, ale to wiara pozwala jej, przy całym skomplikowaniu tej sprawy, przedrzeć się przez tłum i zrobić to, czego nie wolno było robić.
"Gdybyście mieli wiarę jak ziarenko gorczycy..." (Łk 17, 6). Czuję się niezwykle mały i skulony wobec tego porównania. Mnie, któremu tak często prostodusznie wydaje się, że wierzę, a przynajmniej że się staram. Ale czy przytrafiła mi się jakaś większa bieda, która tę pewność wypróbowała? Czy rzeczywiście takie to dla mnie oczywiste, że Chrystus jest Bogiem? Czy doświadczając sytuacji bez wyjścia, podszedłbym jak owa niewiasta z Ewangelii i dotknął się Jego szaty? Czy prosząc o uzdrowienie dla siebie lub innych, nie powątpiewam sobie jednak po cichu? A jeśli nie mam wiary nawet tak małej jak ziarenko maku, to jaka ona w końcu jest?
By szczerze wypowiedzieć "wierzę", trzeba się "poddać Bogu" (por. Dz 5, 32), czyli dostosować się do Jego pokornej obecności, a nieraz także się zgorszyć i potknąć, jak apostołowie w czasie męki. Inaczej będzie to paplanina. Zewnętrznie piękne wyznania, ale wewnątrz puste. Nie tylko kocha, ale także wierzy się całym sercem, całym umysłem, czyli w żadnym wypadku nie samymi uczuciami. Całym sobą.
Pociesza mnie jednak fakt, że wiara w Jezusa nie musi być pozbawiona "wspomagania zewnętrznego". Wiara apostołów opierała się na widzeniu i słyszeniu. Moja głównie na słyszeniu, na zaufaniu w ich słowo i świadectwo. Ale nie do końca. Bo Tomasz nie za to został upomniany, iż chciał zobaczyć i dotknąć Jezusa (przecież Pan każe mu włożyć palce do swego boku), ale dlatego, że nie wierzył świadectwu swoich braci, którzy wcześniej widzieli Zmartwychwstałego. W Lourdes nie widzę na żywo Matki Bożej, ale ufam Bernadetcie, że sobie tego wszystkiego nie wymyśliła. Dotykam też skały. Piję wodę. Lourdes dla mojej wiary staje się ważną "podpórką" i nie sądzę, aby to miało związek z ludzką słabością czy dopustem Bożym. Myślę, że takie duchowe "witaminy" są potrzebne, bo odpowiadają naturze człowieka.
Obecność chorych pokazuje również, że wiara jest siłą, dążeniem do nawiązania kontaktu.
Daje ona dostęp do owej pierwotnej harmonii, do źródła życia, które rozlewając się w nas, przemienia słone wody w słodkie. Spotkanie z Bogiem dzięki wierze jest jak nadejście wiosny, która na nowo ozdabia ziemię bujnością zieleni i kwiatów. Wiara ewangelicznej kobiety wypływa z naglącej potrzeby. Czy przyszłaby do Chrystusa, gdyby czuła się rześka i zdrowa? Jezus jednak nie krytykuje jej za "interesowność". W sumie nieważne jest, co skłania nas do zbliżenia się do Boga. "Kto wierzy w Chrystusa, dotyka Go" - mówi św. Augustyn. I ma sporo racji.
Skomentuj artykuł