Dzisiejsze czytania to trzy szkice o ludzkim powołaniu i od razu trzeba chyba przestrzec przed pewnego rodzaju ułudą. Mianowicie, często nam się wydaje, że powołanie ludzkie jest jednorazowe, dokonuje się w jednym punkcie czasowym. Otóż nic podobnego - ono bardzo często jest wielokrotne.
Bardzo często każdą swoją decyzją albo umacniam to powołanie, wezwanie, wyjście naprzeciw woli Bożej, albo niweczę je, druzgoczę to, co Pan Bóg chce zrobić z moim życiem. Warto się przyjrzeć tym trzem szkicom, bo to dotyczy każdego z nas - każdy z nas do czegoś jest powołany przez Pana Boga, jest konkretnie wezwany do konkretnych rzeczy. Warto zobaczyć, jak to się dzieje w Piśmie Świętym, jak ludzie reagują i jaka niesamowita jest synergia między ludzkimi zdolnościami, a łaską Pana Boga. Tak naprawdę nie da się oddzielić tych dwóch rzeczy, nie da się przeprowadzić cezury, że tutaj jest moje działanie, a tutaj jest działanie łaski Bożej. I to jest zasadnicza sprawa, która łączy te trzy opisy powołań: izajaszowego, pawłowego oraz Apostołów: Piotra, Jakuba i Jana.
Są jeszcze dwie inne rzeczy, które łączą te powołania. Zdumiewające: je oddziela historycznie rzecz biorąc kilkaset lat. A mimo wszystko noszą na sobie bardzo podobne piętno. Jeden z filozofów, który zajmował się religią mówił o tym, że doświadczenie sacrum, doświadczenie świętości w zasadzie łączy ze sobą dwa dziwne stany człowieka. Jeden nazwał misterium fascinosum, a drugi misterium tremendum. Czyli fascynację połączoną z drżeniem i lękiem. I znowu u Izajasza, Pawła i u Szymona, Jakuba i Jana mamy dokładnie to samo. Ci wszyscy ludzie lękają się, ale jednak są otwarci. U Izajasza widzimy, że jeżeli ja - rzeczywiście pomimo tego, że się lękam - jestem otwarty, to muszę najpierw być oczyszczony i niewątpliwie w tym wypadku pewnie było to bolesne. Anioł wziął węgiel i dotknął ust, aby oczyścić jego wargi. Czyli prawda, bo czystość warg, czystość słowa mierzy się moją prawdą.
Spróbujmy teraz spojrzeć na Ewangelię, bo ona niesie też niesamowite treści i pomaga nam w spojrzeniu na swoje powołanie. Mamy taką sytuację - profesjonalni rybacy po całonocnym połowie; ten połów skończył się fiaskiem, nic nie złowili, nie ze względu na swoja nieudolność, bo zapewne byli ludźmi, którzy wiedzieli, co robią, byli profesjonalistami w swojej dziedzinie, ale po prostu każdy rybak wie, że nie tylko od jego profesjonalizmu zależy połów. Są zmęczeni, płuczą sieci i oto jakiś rabbi żydowski - oni Go nie znają - prosi żeby odpłynęli troszeczkę od brzegu, siada w łodzi i zaczyna nauczać. Już to mogło zirytować tych ludzi, bo byli naprawdę zmęczeni. Ale pewnie zirytowało ich następne wezwanie, żeby rzucili sieci jeszcze raz. Tym bardziej, że nie był to czas połowu ryb - a mimo wszystko ulegli. Widocznie coś było w tym człowieku, coś było w Jego głosie, w Jego spojrzeniu, że ulegli. Pewnie bili się z myślami, że to naprawdę nie ma sensu - cóż może jakiś rabbi żydowski wiedzieć o połowie ryb? Pewnie nic... ale zawierzyli. I dokonał się cud.
I chyba tak przebiega w naszym życiu interwencja Pana Boga. Najpierw człowiek powinien być dobry w jakiejś dziedzinie swojego życia i naprawdę poświęcić dużo czasu, żeby być profesjonalistą. Później bardzo często okazuje się, że nie wiem jak będzie zdolny, nie wiem, ile rzeczy będzie mógł przewidzieć, to jednak są rzeczy nieprzewidywalne. I od czasu do czasu poniesie druzgocącą klęskę. To tylko uczniowi, który przeczytał dwie książki na dany temat, wydaje się że wie wszystko. Tylko człowiek, który początkuje w jakiejś dziedzinie i przeczytał parę artykułów, jemu się wydaje, że wie naprawdę wszystko i czerpie z samej krynicy wiedzy. Natomiast prawdziwy profesjonalista wie, że nic nie wie - tak jak kokieteryjnie troszeczkę powiedział Sokrates. To znaczy, im więcej wie, tym większą świadomość ma swojej niewiedzy. I dokładnie tak samo jest w naszym życiu i w naszym powołaniu. I wtedy dopiero, kiedy ja mam świadomość swojej małości, świadomość swojej słabości, kiedy dopada mnie to misterium tremendum - drżenie przed moim powołaniem, tym, że nie podołam i tak dalej - dopiero wtedy tak naprawdę mogę się otworzyć na łaskę Pana Boga. Nigdy mi to nie wyjdzie, jeżeli Pana Boga będę traktował tylko jako pewnego rodzaju dopalacz: jestem dobry w jakiejś dziedzinie, a jeżeli zapewnię sobie "plecy w Niebie", to będę jeszcze lepszy. Zawsze każde powołanie bazuje na głębokiej świadomości ograniczoności człowieka. To jest niezmiernie ważna sprawa tej dysproporcji między moją przemijalnością i kruchością, a Panem Bogiem. I dopiero wtedy, gdy widzę jak bardzo mało zależy ode mnie, a jednocześnie z drugiej strony wiele, dopiero wtedy mogę się otworzyć na łaskę Pana Boga. Warto to, co wyczytaliśmy z tej Ewangelii skonfrontować z własnym życiem i własnym powołaniem. Jak my reagujemy na to, co mówi do nas Pan Bóg?
I jeszcze jedna ważna rzecz ciśnie się na usta, komentując tę Łukaszową opowieść. Mianowicie, Pan Bóg chce z reguły wtargnąć w nasze życie w momencie jak najmniej odpowiednim. Jak najmniej odpowiedni był ten moment, kiedy rybacy płukali swoje sieci po nieudanym połowie - właśnie wtedy, kiedy mi się coś nie udało, kiedy mam świadomość swojej małości. To jest bardzo często moment, w którym interweniuje Pan Bóg, a my bardzo często niestety omijamy tę Jego interwencję i trzymamy Go z dystansu. Zapytajmy samych siebie, czy w naszym życiu są podobne epizody, jak w życiu Izajasza, świętego Pawła - który mimo ogromu pracy nazywa sam siebie niezbyt pochlebnym terminem "płód poroniony" - i tych trzech Apostołów, których w Ewangelii świętego Łukasza powołał Chrystus.
Skomentuj artykuł