Do nieba wchodzi się przez ciasną bramę. Trzeba jednak uprzednio nabyć odpowiednią przepustkę. W Ewangelii św. Mateusza Jezus mówi, że mogą ją otrzymać ci, którzy będą "bardziej" sprawiedliwi niż faryzeusze i uczeni w Piśmie, stając się jak dzieci.
Zadaniem religijnej elity Izraela, którą tworzyli znawcy Prawa i stronnictwo faryzeuszów, było nauczanie, interpretowanie i zachowywanie przykazań nadanych przez Jahwe. Ponieważ uważano je za świętość, nauczyciele ludu z gorliwością starali się chronić nakazy Pana przed wypaczeniami i ich łamaniem. Lęk przed popełnieniem wykroczenia urastał do tego stopnia, że faryzeusze z wolna zaczęli dodawać kolejne regulacje, wskutek czego obudowali Prawo potężnym murem dodatkowych przepisów. Przykładowo, chociaż nie można tego znaleźć w Starym Testamencie, faryzeusze uczyli, że w dzień szabatu obowiązuje zakaz zawiązywania i rozwiązywania supłów, gotowania, pieczenia, prania, pisania czy zapalania światła.
Jezus nie pochwala takich praktyk. Chrześcijańska sprawiedliwość powinna być większa. Ale w jakim sensie? Czy mamy prześcigać faryzeuszy w ich drobiazgowości? Wydaje się, że Chrystus oczekuje od nas czegoś przeciwnego. By zrozumieć błąd, jaki popełnili uczeni w Prawie i faryzeusze, musimy najpierw zapytać, na czym polega biblijna sprawiedliwość.
Z mitologii wiemy, że bogowie Olimpu często kierowali się w swoim postępowaniu kaprysem. Zgodnie z przekonaniem starożytnych Greków nie wiązały ich żadne moralne reguły. Tymczasem Jahwe od samego początku objawia się jako Bóg, który "miłuje prawo i sprawiedliwość: ziemia jest pełna Jego łaskawości" (Ps 33, 5). W tym tłumaczeniu hebrajskie słowo hesed oddano jako ‘łaskawość’. Jednakże hesed oznacza również ‘trzymanie się zobowiązań, które zostały zaciągnięte na mocy umowy’. Kiedy Bóg zawiera przymierze z Abrahamem, obie strony godzą się na przestrzeganie jej postanowień, chociaż w nierówny sposób. To Bóg inicjuje umowę, a Jego obietnice i przyrzeczone korzyści nieskończenie przekraczają to, co człowiek może dać w zamian. Celem przymierza Boga z ludźmi jest uczynienie z nich synów i córek, by mogli uczestniczyć w Jego życiu i szczęściu.
Z tego powodu należałoby raczej uściślić, iż "ziemia jest raczej pełna wierności (hesed) Pana wobec Jego przymierza". Bóg jest sprawiedliwy, gdyż nie odwołuje przyrzeczonego słowa. Znaczenie hebrajskiego sedaqah - h - ‘sprawiedliwość’ - odbiega nieco od naszego współczesnego rozumienia. W zachodniej cywilizacji sprawiedliwość to zgodność z zewnętrznymi normami lub przyznanie każdej osobie tego, co się jej należy. Natomiast u źródeł sedaqahleżą relacje oraz przymierze między Bogiem i człowiekiem. Posłuszeństwo prawu również jest kluczowe, ale to prawo nie zaistniałoby, gdyby nie doszło do spotkania i dialogu. Nie chodzi więc o jakieś abstrakcyjne ustalenia, które można wymyślić przy zielonym stoliku, ani o kontrakt handlowy.
Kontrakt dotyczy pieniędzy, posiadłości, nabytych zdolności. W takiej umowie obiecujemy, że coś zrobimy, zapłacimy, kupimy, wymienimy. Akcent pada na zabezpieczenie własnych interesów, podyktowane ekonomiczną kalkulacją. Biblijne przymierze to poważniejsze przedsięwzięcie, które opiera się na zaufaniu i osobowym zaangażowaniu. Zawierając je, dajemy siebie, a nie tylko coś. Przywołujemy w nim samego Boga na świadka i przyrzekamy, a nie tylko obiecujemy, że będziemy się troszczyć o dobro powierzonych nam osób lub rzeczy. Pozostałości tego typu myślenia odnajdujemy w świeckiej przysiędze świadka w sądzie czy w przyrzeczeniach składanych przez ludzi piastujących publiczne urzędy. Prezydent, policjant czy lekarz to osoby społecznego zaufania. Także małżeństwo, wbrew potocznym wyobrażeniom, nie jest zwykłym kontraktem, lecz przymierzem, którego osią jest wzajemne oddanie: "Ja jestem twój, a ty jesteś moja". Podobnie dzieje się w chwili chrztu, ślubów zakonnych czy święceń kapłańskich. Pojęcie przymierza to klucz do zrozumienia całego Pisma św. i wszystkich sakramentów.
Sprawiedliwość oznacza więc wierność wobec przymierza opartego na międzyosobowej relacji. To coś więcej niż dotrzymanie warunków umowy handlowej, którą za zgodą stron można zmienić. Dlatego Bóg jest sprawiedliwy na dwa sposoby. Z czystej hojności i wspaniałomyślności przyodziewa człowieka szatami zbawienia, płaszczem sprawiedliwości i ozdabia go kosztownościami - jak pisze prorok Izajasz (por. Iz 61, 10). Innymi słowy chroni, wyzwala od wrogów i przeciwników, staje po stronie uciśnionych, daje to, co potrzebne do życia, gdyż zobowiązał się do tego przymierzem.
Z drugiej strony, jest sprawiedliwy, kiedy karze w chwili samowolnego odstąpienia człowieka od wymogów przymierza, na które wcześniej wyraził zgodę. "Poniżony będzie śmiertelnik, upokorzony człowiek, a oczy dumnych będą spuszczone. Pan Zastępów przez sąd się wywyższy, Bóg Święty przez sprawiedliwość ( sedaqah) okaże swą świętość" (Iz 5, 15-17). Brzmi to dziwnie, ale celem kary jest przywrócenie sprawiedliwości, czyli naruszonego przymierza. Przecież nie igra się z zaufaniem. Czy coś podobnego nie dzieje się w naszym codziennym życiu? Czy nie boli nas, gdy ktoś nas zawodzi, zdradza, nadużywa naszego zaufania, rani serce obojętnością, mimo obiecanej miłości i wierności? Pomyślmy tylko, co stałoby się z całym światem, gdyby Bóg nagle poniechał zawartego z nami przymierza, które sam zapoczątkował w chwili stworzenia.
Gdyby Bóg nie reagował w momentach odstępstwa, oznaczałoby to, że nie istnieje nic trwałego. Wierność obietnicy, wartość słowa, hojność, miłość byłyby mrzonkami. Ponadto Bóg traktuje człowieka poważnie jako partnera i oczekuje wzajemności. Nie może więc powiedzieć, że tak naprawdę nic wielkiego się nie dzieje, jeśli warunki przymierza są lekceważone, ponieważ musiałby uznać umowę za kpinę, a siebie za błazna. To jednak jest niemożliwe. Dlatego będzie obdarzał człowieka owocami posłuszeństwa, ale również karał, czyli obciążał konsekwencjami, jeśli umowa będzie łamana. W ten sposób chce zachęcić człowieka do podobnego postępowania, bo ono daje prawdziwą radość i szczęście. Bóg daje nie dlatego, że winien jest komuś cokolwiek, ale dlatego, że jest wierny Słowu, które wypowiedział.
Wróćmy do faryzeuszy i uczonych w Piśmie. Na czym polega ich błąd? Przede wszystkim, mnożąc przepisy, dodali oni do "umowy" coś, czego w niej nie było. Kierowała nimi zarówno chęć przypodobania się, jak i przekonanie, że właściwie udoskonalić można się o własnych siłach. Sprawiedliwość faryzeuszy, chociaż podyktowana szlachetnymi pobudkami, przypomina kontrakt, który opiera się na kalkulacji, ile powinienem otrzymać za poświęcenie siebie oraz w jaki sposób mogę oczarować Boga, aby uzyskać Jego przychylność.
Bóg przymierza przyjmuje człowieka i obdarowuje za nic, pozostawiając mu wolność i autonomię. Nie "dusi" człowieka swoją obecnością i nie zastrasza. Cóż to za Bóg, który chciałby kontrolować nawet tak drobne sprawy jak zawiązywanie sznurowadeł. W przymierzu nie chodzi o drobiazgowość i dzielenie włosa na czworo, lecz o osobę, odpowiedź na wezwanie, na usłyszane słowo, na absolutną dobroć. Jeśli w chrześcijaństwie lub judaizmie zanika świadomość przymierza jako osobowej relacji i powołania, tam nieuchronnie pojawia się pozbawiona znaczenia obrzędowość, rytualizm i pusta tradycja. Punkt ciężkości przesuwa się w kierunku zewnętrznego wymiaru religijności: przestąpienie lub wypełnienie określonych przepisów. Bóg nałożył na człowieka jakieś prawa, ale w sumie nie wiadomo po co. Pewne jest tylko to, że trzeba je zachowywać.
W czym objawia się tego typu myślenie? Na przykład ktoś ma wyrzuty, że nie poszedł w niedzielę do kościoła, bo był chory. Dla niektórych małżeństwo to nic innego jak prawne zalegalizowanie współżycia seksualnego, a co potem się dzieje, nie ma większego znaczenia. Sakramenty to rytuały, które zwykło się kultywować, chociaż trudno dostrzec ich związek z codziennym życiem. Całe chrześcijaństwo to zbiór określonych praktyk: Msza św. w niedzielę, spowiedź raz do roku, pacierz i post piątkowy. Nadto we wszystkim tym można uczestniczyć, nie mając wiary.
"Większa" sprawiedliwość jest czymś odwrotnym. W niej spotkanie poprzedza zobowiązanie. Obdarowanie rodzi odwzajemnienie. Bóg wychodzi do nas pierwszy nie dlatego, że robimy na Nim niesamowite wrażenie swoją świętością i duchowymi wyczynami. W głębi naszej istoty na zawsze pozostaniemy dziećmi, które ciągle żyją z daru, które nie muszą stawać na rzęsach, aby Bóg się nimi zainteresował. Tylko w postawie dziecka można przyjąć dar z radością. Problem w tym, że zbyt szybko chcemy stać się samodzielni, bo uważamy, że nie przystoi być dzieckiem przez całe życie. Faryzejska sprawiedliwość promuje fałszywą "religijną" dorosłość, w której na dar trzeba zasłużyć. Sprawiedliwość Chrystusa daje darmową przepustkę do nieba. Można ją przyjąć tylko w prezencie.
Medytacja pochodzi z książki Dariusza Piórkowskiego SJ "Słowo w naczyniach glinianych".
Skomentuj artykuł