Kościół nie rośnie przez prozelityzm, ale przez przyciąganie. Powiedział to kiedyś Benedykt XVI do biskupów Ameryki Łacińskiej i Karaibów. Stwierdzenie bardzo zapadło w pamięć Jorge Mario Bergoglio, który uwzględnił je potem w swojej "Evangeli Gaudium".
Bardzo łatwo wpaść w pułapkę zachłyśnięcia się pierwszą częścią tego zdania: "Kościół nie rośnie przez prozelityzm", zatem nie przez przymusową zmianę wiary. Druga część tego zdania jest jednak dużo bardziej wyzywająca i zmuszająca do refleksji.
Co to znaczy, że Kościół rośnie przez "przyciąganie"?
Niedawno ktoś mi powiedział, że w Kościele za dużo zajmujemy się wadami, a za mało mówimy o cnotach. To racja! Szczególnie, że to właśnie życie cnotami, a więc przede wszystkim wiarą, nadzieją i miłością może zwiększyć "przyciąganie" do Kościoła.
Ale najpierw pytanie kluczowe, co to w ogóle jest cnota? W łacinie mówiąc o cnotach, obok terminu virtus, używa się również słowa habitus. Chodzi więc o dyspozycję człowieka, można by powiedzieć, nawyk konkretnego postępowania, predyspozycję. Prosty przykład. Spotkałem kiedyś osobę, która kiedy słyszała coś negatywnego o kimś innym, zawsze mawiała, że może coś go do tego sprowokowało, może to było tylko przypadkowe. Innymi słowy starała się za wszelką cenę obronić drugiego, nie potępić go, jednocześnie wiedząc, że zrobił źle. Nie było to nic wymuszonego. Ona po prostu tak myślała. To jest właśnie przykład nawyku.
Przyciąganie 1. Umacniać wiarę
Aby Kościół mógł przyciągać powinien sam być umacniany. Nic tak nie wzmacnia wspólnoty jak wiara. Wiara to nasza odpowiedź na spotkanie Chrystusa, obecnego czy to w Słowie, czy też we wspólnocie Kościoła. Jesteśmy zwykle przyzwyczajeni, że oznacza to uwierzyć w Jezusa. To prawda. Jednak wydaje mi się, że pierwszoplanową rzeczą jest dla nas dzisiaj uwierzyć Jezusowi. Oznacza to poszukiwać Jego woli, a co za tym idzie zaryzykować wyruszenie we własną drogę wiary. Tą drogą jest m.in. nasze życie modlitwy, indywidualnej jak i wspólnotowej.
Kościół, który umacnia wiarę daje przestrzeń ludziom wątpiącym, zadającym pytania. Nie zadowala się jednak błahymi odpowiedziami o Jezusa, ale wskazuje konkretną, praktyczną drogę, którą człowiek może wcielić w codzienne życie, aby dać się prowadzić swojemu pragnieniu spotkania Boga.
Taka wspólnota otwiera się na nowych członków. Kiedy ktoś się nawraca nie podchodzi do niego z powątpiewaniem, albo podważaniem jego motywacji. Wręcz przeciwnie, aby nie zgasić płomyka, umacnia w nim to co dobre. Szuka również podstawowych prawd, na których może pewnie stanąć, do których zawsze może wrócić w chwilach trudności.
Przyciąganie 2. Patrzeć z nadzieją
Jako Kościół jesteśmy bardzo nietypową wspólnotą. Z jednej strony żyjemy bowiem tym co działo się w przeszłości, tym że żył na ziemi niejaki Jezus z Nazaretu, który umarł i zmartwychwstał. Nie jest to jednak tylko taki Jezusowy Fan Club, ale żywe Ciało, w którym ciągle obecny jest Jego Duch. Co więcej, naszym celem nie jest podtrzymywać jedynie pamięć o Nim, ale żyć ku przyszłości. Naszym celem jest świętość! A więc życie w Bogu!
Kościół, który patrzy z nadzieją nie daje sie pokusie lamentowania, że czasy złe, że ludzie nie wierzą, że nie praktykują. Taki Kościół patrzy zarówno w Boga jak i ludzi i stara się odczytać w jaki sposób może głosić właśnie tę nadzieję.
Nadzieja spotyka cierpienie. Nie chodzi jednak o płytkie "kiedyś będzie lepiej", albo "Pan Bóg ci wynagrodzi", tak jakby Pan Bóg był jakimś kantorem, w którym mogę wymienić cierpienie na zbawienie. Kościół pełen nadziei to Kościół współcierpiący, towarzyszący obolałym. Człowiek Kościoła nie boi się zrobić większych zakupów, żeby podarować coś sąsiadom, którzy mają większą liczbę dzieci, albo odwiedzić niedołężną ciocię i wysprzątać jej mieszkanie, albo po prostu trwać w milczeniu z małżeństwem, które właśnie straciło dziecko.
Przyciąganie 3. Działać z miłością
Jest to jedna z trudniejszych i ważniejszych cnót. Nie chodzi bowiem o miłość rozumianą jako wzruszenie losem drugiego człowieka. Miłość, caritas, to cnota działania! To ona sprawia, że kiedy widzę żebrzącego, to nawet jeżeli nie dam mu pieniędzy, to będę po prostu dla niego miły. I nie chodzi o jakąś ogólnie pojętą miłość do świata, ale przede wszystkim codzienne życie. Kiedy zaczyna coś się psuć w rodzinie to nie zwieszam głowy zrezygnowany, że widocznie coś się skończyło, ale sporządzam plan działania, jak to naprawić.
Miłość oznacza też coś o czym nie bardzo lubimy słuchać. Jest to bowiem również nasze życie moralne. Dlaczego jest ono istotne? Bo kiedy myślimy o ewangelizacji to pierwszą rzeczą jaką postrzegają ludzie niewierzący czy też wątpiący jest nasze świadectwo życia, czyli czy żyjemy tak jak wierzymy.
Mam jednak wrażenie, że naszym problemem jest przede wszystkim to, że jakakolwiek dyskusja na ten temat przeradza się w upominanie, a co za tym idzie pozostawienie człowieka samym sobie. A chyba to czego potrzebujemy to przede wszystkim danie konkretnych wskazówek w jaki sposób wcielić miłość w życie. Innymi słowy, np. nie tyle chodzi o wypominanie, że ktoś życie w cudzołóstwie, ale przede wszystkim w zrozumienie co go do tego doprowadziło, a następnie aktywnej próbie towarzyszenia mu w drodze ku małżeństwu.
Do wiary, nadziei i miłości nie można się zmusić. Dlatego właśnie są określane jako cnoty teologalne, gdyż są one owocem Łaski. Można jednak sprawić, że zwyczajnie, kiedy przyjdzie czas Łaski, będziemy gotowi, aby je przyjąć. A to właśnie dzięki nim Kościół będzie miał dużo większą siłę przyciągania.
Skomentuj artykuł