Na pamiątkę odnalezienia w roku 326 Krzyża Świętego przez św. Helenę, w Jerozolimie wybudowano dwie bazyliki: Krzyża Świętego (Ad Crucem) i Zmartwychwstania (Anastasis) połączone wspólnym podwórzem. Dzień ich poświęcenia stał się świętem całego Kościoła.
Wielki Piątek gdzieś w południowej Australii… Bachowska suita na wiolonczelę… Zbliża się godzina 15.00. Co chwilę trzaskają drzwi dużego, jasnego, przestronnego kościoła. Szepty powitań, szuranie w ławkach, gaworzenie dziatwy - trochę to przeszkadza trwać w nastroju wytrwale budowanym przez wiolonczelistkę…
Solidny dębowy krzyż staje w prezbiterium przed ołtarzem. Postać Ukrzyżowanego ze spokojem białego marmuru trwa na nim rozpięta pomiędzy Bogiem i ludźmi. Kapłan w czerwonym ornacie podchodzi, klęka na jedno kolano i całuje z uszanowaniem stopy figury. I jeszcze jest kwiat złożony pod krzyżem…
Za celebransem kolejno podchodzą osoby, które przed chwilą odczytywały zgromadzonym Pasję według św. Jana. Za nimi - siedzący w ławkach. Powoli, w ciszy i skupieniu formuje się procesja. Rodzice z gromadkami mniejszych i większych pociech, dziadkowie, sąsiedzi, dobrze znani i zupełnie nieznani. Wychodzą z ławek i środkiem kościoła podchodzą do prezbiterium. Niektórzy przynieśli ze sobą kwiaty, inni sięgają po przygotowane, leżące w koszykach. Kamienna posadzka kościoła na chwilę zamienia się w kwietny dywan…
Większość zgromadzonych powtarza gest kapłana. Ojciec, trzymając na rękach rocznego berbecia, przyklęka i pomaga mu dotknąć rączką postaci Ukrzyżowanego. Część starszych z widocznym trudem składa ukłon i z szacunkiem, opuszkami palców dotyka drzewca, po czym wolno podnosi dłoń do ust lub czyni nią znak krzyża.
Najwięcej bezradności albo wprost zagubienia widać wśród nastolatków i “młodych dorosłych". Ubrani z nonszalancją i z właściwą młodości swobodą, która wedle europejskich standardów zostałaby pewnie nazwana niechlujstwem, manifestują własną odrębność, niezależność i… oryginalność? W powycieranych dżinsach, z postawionymi kołnierzykami koszul, w zadeptanych klapkach, sandałach lub adidasach, w okularach przeciwsłonecznych zatkniętych w rozwichrzoną fryzurę, z rękami z trudem wepchniętymi do przyciasnych kieszeni, stają przed znakiem, który budzi ich wątpliwości i zahamowania. Co właściwie należałoby zrobić? Skłonić głowę i odejść? Zostawić pod krzyżem kwiat? Dotknąć? Wolny bieg procesji przez dłuższą chwilę wstrzymuje dezorientacja młodzieńca, który od stojącej za nim koleżanki chciałby otrzymać dokładniejsze instrukcje.
Krzyż - znak zwycięstwa? Hańby? Znak, któremu sprzeciwiać się będą… (Łk 2, 34). Znak, w którym widzę przede wszystkim umęczonego człowieka?! Znak przywołujący skojarzenia z przygniatającą męką, cierpieniem nie do udźwignięcia? A może raczej znak bezgranicznej miłości, która nie cofnie się przed żadną ofiarą, aby ocalić ukochaną osobę? Znak poświęcenia z miłości, która nie jest łatwa, szybka i przyjemna, ograniczona czasem lub intensywnością doznań?
Krzyż to prawda o miłości, w którą wpisany jest trud wyrzeczenia, rezygnacji, wysiłku, podejmowanych starań. To znak, że bardzo jestem cenny w oczach Boga i że On gotów jest wiele dla mnie poświęcić. Wymagająca to miłość i trudny dar.
Skomentuj artykuł