Kiedy łaska przynagla nas do coraz głębszego zjednoczenia z Bogiem, możemy być jednocześnie kuszeni, by przyśpieszać ten proces. Subtelne działania w tym kierunku są niewykrywalne, dopóki ktoś nam ich nie wskaże.
Nasze nadmiernie zinstrumentalizowane wysiłki w modlitwie często mają następującą postać: czytamy książki o modlitwie i rozwoju duchowym, słuchamy duszpasterzy i mówców, obserwujemy i dowiadujemy się, jak cudownie inni doświadczają Boga. Wszystko to wywiera na nas presję, byśmy skoczyli do przodu i próbowali przyspieszyć rozwój naszej relacji z Bogiem. Łatwo zapominamy, że nasza modlitwa okazuje się martwa bez łaski, że stoi w miejscu bez pełnego miłości poruszenia Ducha, który ją ożywia.
Z powodu naciskania, kiedy "nic zdaje się nie dziać", do modlitwy wkrada się niecierpliwość, zniechęcenie albo apatia. Bombardują nas różnego rodzaju złudne myśli i uczucia: "Po co się przejmować?", Jaki z tego pożytek?", "Może źle się modlę?", "Bóg o mnie zapomniał", "Nigdy nie nauczę się pozbywać rozproszeń podczas medytacji", "On zdaje się być dużo bliżej Boga niż ja", "Tak bardzo chciałabym umieć modlić się tak, jak ona". Pokusy te atakują nas, gdy zapominamy, iż modlitwa nie polega tylko na naszych wysiłkach, lecz przede wszystkim na łasce udzielanej przez Boga.
Myślenie, że nasz rozwój duchowy w całości zależy od nas, to dość częsta pokusa. Bridgit Mair, psychoterapeuta i uczestniczka konferencji w północno-zachodniej Anglii na temat "wolności wewnętrznej", opublikowała artykuł w czasopiśmie irlandzkim, w którym wypowiada się na temat swojego doświadczenia: "Z tego weekendu wróciłam do domu, czując się nakarmiona, na nowo napełniona i umocniona w sposób, który mnie zaskoczył. Większe wyzwolenie nie okazało się jednak ciężką pracą, jak dotąd bywało. Nie musiałam zmagać się z samą sobą, by zmienić się, wyleczyć czy przemienić. Wszystko, co zrobiłam, to otworzyłam się na przyjęcie daru".
Wypowiedź ta naświetla związek między modlitwą a łaską. Określenie B. Mairy "zmaganie się" dobrze opisuje to, w jaki sposób niektórzy ludzie podchodzą do Boga i samych siebie. Modlitwa to nie zawody, nie doświadczenie wygrywania czy gromadzenia dobrych uczuć i wspaniałych, przenikliwych, głębokich przemyśleń. Modlitwa polega na "postawie otwartości" umysłu i serca, na gotowości i chęci, by wzrastać i zmieniać się. Nie ma potrzeby zniechęcać się modlitwą, która nie spełnia naszych oczekiwań, jeśli chodzi o rezultaty, albo modlitwą, która ujawnia nasze poczucie niedoskonałości.
Czy modlitwa wymaga wysiłku i dyscypliny? Tak. Każda przyjaźń wymaga stałej dbałości o więź. I rzeczywiście, czasem musimy pracować nad odnawianiem albo przywracaniem tej więzi, ponieważ mnóstwo spraw może nas odwieść od tej dbałości. W głębi jednak, w samym sercu, powodem, dla którego oddajemy się temu wysiłkowi modlitwy, jest miłość, która na samym początku wciągnęła nas w tę bliską więź i która jednoczy nas z Bogiem. Modlitwa płynie z przekonania, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by przynieść korzyść tej więzi i wzmocnić jej jakość. Ostatecznie jednak wiemy, że kiedy wypełnimy swoją rolę, Bóg zajmie się resztą. Wiedząc to, uczestniczymy w modlitwie z oddaniem i z pokojem. Mądra kobieta i autorka, Paula D'Arcy pisze o tym poddaniu w Sacred Threshold: "Nie popychaj rzeki" — mawia mój przyjaciel Richard Rohr. Nie wyprzedzaj własnej duszy. Celem nie jest dotrzeć gdziekolwiek. Celu nie stanowi wymuszenie, by coś się wydarzyło. Celem okazuje się bycie w zgodzie z darami, które już zostały dane. Celem jest pokochanie swojego życia.
Rzeka płynie do miejsca swego przeznaczenia łatwo i pewnie, o ile jakieś duże przeszkody nie zostaną umieszczone na jej drodze. Kiedy wchodzimy do "rzeki" modlitwy i duchowego rozwoju, nie ma potrzeby, byśmy przyspieszali jej bieg. Nasze zjednoczenie z Bogiem będzie rozwijać się we własnym tempie. Nie potrafimy wymusić wewnętrznej zmiany. Możemy jedynie wciąż wchodzić w tę więź przez modlitwę i cały czas odnawiać zamiar naszego serca, by być w jedności z Bogiem. Możemy skupiać się na cudowności tej więzi i być wdzięcznymi za piękno i miłosierdzie łaski. Zawsze też możemy zachowywać nasze umysły i serca chłonne i gotowe na przyjęcie daru. Każdego dnia "rzeka" modlitwy unosi nas w naszej podróży z Bogiem. Andrew Harvey w książce The Way of Passion zachęca: Jedyny sposób, w jaki jednoczymy się z Bogiem, to każdą komórką ciała i umysłu pragnąć być jedno z Ukochanym. To jedyna droga. A tęsknota ta musi być ciągła, stała, musi płynąć jak rzeka, okrzyk w sercu bez końca wołający: "Zabierz mnie do siebie, zabierz mnie do siebie".
Kiedy dbamy z miłością i oddaniem o naszą więź z Bogiem, słowa "zabierz mnie do siebie" stają się naszą pieśnią przewodnią. Ten okrzyk w naszym sercu rozbrzmiewa echem w sercu Ukochanego, kiedy płyniemy szeroką rzeką życia.
Skomentuj artykuł