Kiedy postawimy pytanie, czy zaniedbanie modlitwy jest grzechem przeciwko Bogu, czy przeciwko sobie, najczęściej pada odpowiedź, że brak modlitwy to przecież zaniedbanie naszych obowiązków wobec Boga.
Nasza nieobecność na Mszy Świętej identyfikowana jest najczęściej jako "krzywda" wyrządzona Bogu. Ze czegoś dla Boga nie zrobiliśmy, czegoś, co powinniśmy zrobić. Czy aby na pewno? Jedna z mszalnych prefa-cji mówi wprost: "Chociaż nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie. Nasze hymny pochwalne niczego Tobie nie dodają, ale się przyczyniają do naszego zbawienia".
Wniosek z tego prosty, choć zrazu brzmi dość brutalnie. Bóg nie potrzebuje naszego uwielbienia. Bóg poradzi sobie bez nas i bez naszych modlitw, pieśni, hymnów, pobożnych westchnień i adoracji. Bez względu na to, czy się modlimy rzadziej czy częściej, gorliwiej czy mniej gorliwie, bardziej wzniośle czy bardziej przyziemnie, Bóg ani bardziej, ani mniej Bogiem nie będzie. Jego doskonałość jest pełna i nie zależy od naszej obecności czy nieobecności na Mszy Świętej niedzielnej.
Skoro nie Bogu potrzebna jest nasza modlitwa, to komu? Nam. Mój ojciec duchowny w seminarium zwykł każde rozmyślanie rozpoczynać w ten sam sposób: "Stawmy się w obecności Boga". To chyba najprostsza i najpełniejsza definicja modlitwy. Modlitwa to nasza obecność wobec Boga. Taka modlitwa rodzi się prędzej w świadomości niż w sercu. Wcale nie polega na opuszczeniu świata, ale na opuszczeniu - o ile to możliwe - naszych kategorii widzenia i oceniania świata i spoglądaniu na świat z innej, Bożej perspektywy. Modlitwa jest wzniesieniem się na inny poziom, na poziom Boga, na ten poziom, z którego widać więcej i lepiej. Często kaznodzieje wzywają do oderwania się w modlitwie od świata. To w pewnym sensie pułapka. Modlitwa chrześcijańska nie jest oderwaniem się od rzeczywistości, zapomnieniem o niej, nie jest rozpłynięciem się w nirwanie, ale wejściem w świat Boga ze światem człowieczym, z jego problemami, troskami, całą codziennością.
Taka modlitwa nie jest łatwa. Jest bowiem stopniowym wyrzekaniem się siebie i coraz dalej idącą zgodą na Boga. Jest procesem oczyszczania własnych kategorii, ocen i motywacji. Świetnym przykładem jest tutaj modlitwa Ojcze nasz, która za każdym razem, gdy ją odmawiamy, uczy nas odwracania racji i motywów naszego działania. Taka modlitwa w swej najdoskonalszej formie nie potrzebuje nawet słów. Staje się takim sposobem bycia, że całe życie - świadomie przeżywane w obecności Boga - coraz bardziej okazuje się modlitwą.
Jednak zanim tę doskonałość osiągniemy, potrzebujemy konkretnych chwil i konkretnych słów. "Potrzebne są nam szczególne momenty przeznaczone wyłącznie na modlitwę" - mówił św. Jan Paweł II 2 czerwca 1997 roku w Gorzowie Wielkopolskim. Potrzebujemy ich, by wyrazić Bogu nasz stan bezradności i zależności od Stwórcy. Tylko pod takim warunkiem mają sens modlitwy o deszcz, zdrowie czy piątkę z egzaminu. Wtedy przestają być próbą handlu czy przebłagania Boga, a stają się aktem wiary, że ostatecznie cokolwiek się zdarza, zdarza się dzięki Niemu. Modlitwa wreszcie "jest źródłem natchnienia, energii, odwagi w obliczu trudności i przeszkód; jest źródłem wytrwałości i mocy podejmowania inicjatywy" - jak mówił papież.
"Nie jest głupstwem modlić się o rzeczy drobne, których bardzo pragniemy - pisała Anna Kamieńska w swoim Notatniku 1965-1972. - W modlitwie, w tej myśli skierowanej ku wartości najwyższej, spala się to, co w tych naszych pragnieniach nieważne, błahe, złe. [...] W perspektywie zawsze to, co otrzymujemy, okaże się lepsze, choćbyśmy w danym momencie buntowali się, pragnąc tej, a nie innej zabawki od losu".
Więc komu potrzebna modlitwa? Nam samym. Ona przywraca prawdziwą wartość słowom, pragnieniom i rzeczom.
Fragment ksiązki: ks. Andrzej Draguła - "Czy Bóg nas kusi"
Czy Jezus wzywał do nienawiści? Co to znaczy być błogosławionym? Po co komu modlitwa? Czy można żyć bez grzechu? Czy cierpienie jest karą za grzechy? A może... Bóg nas kusi?
Rzadko zadajemy sobie takie pytania. Niektóre dotyczą spraw uznawanych za tak oczywiste, że nawet ich nie zauważamy. O inne albo boimy, albo wstydzimy się pytać. Mamy poczucie, że nie wypada.
Tymczasem Autor pokazuje, że właśnie w tych pomijanych obszarach naszej wiary kryją się nieraz odpowiedzi fundamentalne dla zrozumienia tego, w co wierzymy. Unika przy tym dawania prostych i ostatecznych odpowiedzi. Zaprasza raczej Czytelnika do głębszego spojrzenia na wiarę i Ewangelię, pokazując, że nieustannie można odkrywać w nich coś nowego.
Skomentuj artykuł