- Czy pani jest wierząca? - zapytał Asię lekarz, przeglądając wyniki badań świadczące o dużym stresie. Zgodnie z prawdą odpowiedziała, że tak. Na karteczce zapisał jej magnez, witaminy, oraz autora i tytuł książki.
W 2003 roku książka ukazała się w Stanach. Od tego czasu trafiła do czytelników w Turcji, Austrii, Czechach, Rosji, Chorwacji, na Słowacji i Ukrainie. Polskie wydanie opuściło drukarnię 8 października 2009 roku. Małgorzata Wójcik, tłumaczka "Modlitwy uwolnienia" starała się o to dwa lata. Poznała Neala Lozano w 1994 roku. Przyjechał na zaproszenie Andrzeja Sionka do Szkoły Ewangelizacji i Życia Chrześcijańskiego w Lanckoronie, gdzie jeździła jako tłumaczka. W tej roli pomagała także Lozano i jego żonie Janet m.in. na Łotwie i Ukrainie. - Modliliśmy się wspólnie nad dziesiątkami osób, często do późna w nocy. Przetłumaczyłam książkę, bo wiedziałam, że trzeba ją wydać - mówi.
Kartka na biurku
Dlaczego udało się to dopiero po dwóch latach? - To był nowy temat, recenzenci proszeni o imprimatur mogli się czuć zagubieni - komentuje Joanna Sztaudynger, redaktor Wydawnictwa Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi, która zajmuje się obecnie wszystkimi publikacjami tego autora - Jezuici są odważniejsi niż inni i się zdecydowali - żartuje.
Książka miała już 4 wydania, a ich łączny nakład wyniósł 40.000 egzemplarzy. Krótko zanim trafiła do wspomnianego wydawnictwa, Wójcik robiła porządki w papierach. Na biurku została jedna kartka z adresem ośrodka i namiarami do jego duszpasterza o. Remigiusza Recława SJ. - Ktoś mi ją musiał dać kilka lat wcześniej. Zapomniałam o tym. Napisałam maila i niemal natychmiast dostałam odpowiedź, że są zainteresowani - opowiada Wójcik. Zanim to nastąpiło, usilnie modliła się, by wydaniu książki towarzyszyła konferencja, na której obecny będzie autor. - Bałam się, że w innym przypadku książka zniknie. To nie jest pozycja, która byłaby atrakcyjna dla ludzi wchodzących do księgarni - tłumaczy.
W styczniu 2010 roku Lozano przyjechał na zaproszenie o. Recława do Łodzi, by przeprowadzić sesję, na której zaprezentował opisywany w książce model modlitwy uwolnienia według pięciu kluczy. - Pamiętam, że skakałam z radości. To było dla mnie potwierdzenie, że to jest ten moment, to wydawnictwo i to środowisko, które się naprawdę dobrze zatroszczy o publikację i jej przekaz - wspomina moment, kiedy dowiedziała się, że takie są plany. Dwa lata później Lozano powtórnie odwiedził Łódź. Podobne sesje zorganizowano także w diecezji pelplińskiej, opolskiej i tarnowskiej.
Warsztaty prowadzone przez osoby, które wcześniej uczestniczyły w sesjach, odbyły się następnie między innymi w Żarach, Rzeszowie, Jeleniej Górze, Częstochowie, Bielsku-Białej, Krakowie, Wadowicach, Wrocławiu, Tarnowie, Sopocie, Lesznie. - Dzięki ośrodkowi łódzkiemu Polska poznała ten model modlitwy. Podjęli się tego szybko i na dużą skalę - mówi Małgorzata Wójcik.
Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić
Publikacja jest rzeczywiście niepozorna. 200 stron formatu A6. Napisana bardzo prostym językiem. Większą część stanowią historie konkretnych osób. Wspomniane 5 kluczy to w gruncie rzeczy kerygmat zastosowany w praktyce. Żal za grzechy i wyznanie wiary, przebaczenie, wyrzeczenie się dzieł szatana, stanięcie wobec autorytetu Jezusa i przyjęcie błogosławieństwa Ojca.
Zdaniem księdza Artura Adamczaka, dyrektora Diecezjalnego Domu Rekolekcyjnego i Pomocy Charytatywnej w Kunicach, który posługuje modlitwą uwolnienia, to jest forma ewangelizacji, bo objawia moc Chrystusa i Jego zmartwychwstania. Dodaje, że jako taka przydaje się szczególnie świeżo nawróconym, bo pozwala uporządkować dotychczasowe życie. W jaki sposób?
Autor naprowadza czytelnika na momenty, w których świadomie lub nie, pozwolił szatanowi działać. Nie jest to rachunek sumienia. Lozano wychodzi z założenia, że nie tylko popełnione przez nas zło jest źródłem krzywdy, która popycha do grzechu. W kręgu jego zainteresowań pozostają rejony, które zwykle powierza się pomocy psychologa, a nie duszpasterza. Pisze o relacjach z innymi, nieprzebaczonych krzywdach, wykrzywionym obrazie samego siebie. Idzie o krok dalej. Poszczególne problemy tłumaczy działaniem konkretnych złych duchów. Pisze o duchu nieprzebaczenia, braku akceptacji, perfekcjonizmu, odrzucenia. - Ta książka nie jest o demonach - deklaruje Lozano. Uchwycenie i nazwanie tego, co w nas poddane jest działaniu złego ducha, służy temu, by to zobaczyć i ogłosić zwycięstwo Chrystusa nad konkretnym związaniem.
W języku angielskim książka nosi tytuł "Unbound", czyli rozwiązanie, rozbandażowanie. Lozano posługuje się ewangeliczną historią Łazarza. Zaraz po tym, jak Chrystus go wskrzesza, zwraca się do pozostałych: "rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić". Pisząc o walce duchowej, autor nie powiela błędu manichejskiego obrazu świata. Pisze o zwycięstwie Chrystusa, które już dokonało się na krzyżu. Dlaczego więc nie potrafimy w pełni korzystać z wolności, którą to zwycięstwo nam daje?
Lozano przywołuje przykład Izraelitów, którzy, mimo tego że szczęśliwie opuścili Egipt, dalej mieli mentalność niewolników. Nie chodzi o to, by odnieść zwycięstwo samemu, lub razem z modlącym się zespołem wstawienników, ale żeby przyjąć to zwycięstwo świadomie i z wiarą. Wstawiennicy, prowadzący modlitwę, przeprowadzają osobę, której towarzyszą, przez poszczególne klucze. Zwieńczeniem modlitwy jest błogosławieństwo Ojca. To jest najważniejszy moment, twierdzi Beata, która od 3 lat posługuje w tym modelu. - Często przez grzech i krzywdę mamy wykrzywiony obraz samych siebie. Uznaję, że to jest integralna część mnie samego. Bóg pokazuje, że nie. To jest kłamstwo, grzech, rana, to ciebie nie definiuje - tłumaczy. Błogosławieństwo Ojca to potwierdzenie tożsamości dziecka Bożego.
Jest radość, bo jest Bóg
Modlitwa nie jest magiczną pigułką - zastrzega autor. - Przeczytałam książkę i widziałam w niej remedium na wszystkie moje kłopoty. Spowiednik, który wcześniej sam mi ją podsunął, widząc moje nastawienie, odmówił. Modlitwę przechodziłam 2,5 roku później - mówi Kasia. Opowiada, że dwa razy zanim do tego doszło, Bóg przygotowywał ją posługując się chłopakiem, który jej się podobał. - To ważne, bo wiąże się z przekonaniem panującym u mnie w domu: Ty jesteś kaleką, my cię kochamy, ale ty nie myśl, że tacy jak ty tworzą związki - wspomina. Pojechała pomagać zaniedbanym dzieciakom na Ukrainie. Tam spotkała Marcina. Zaczęło się niewinnie. Chciała pożyczyć od niego obcinaczkę do paznokci. Miał tylko nożyczki, którymi w związku ze swoją niepełnosprawnością nie potrafiła się posługiwać, pomógł jej. - Nasza znajomość trwała 3 tygodnie. Zaczęła się od mojego kalectwa. To było cudowne i uzdrawiające - wspomina Kasia. Wróciła szczęśliwsza. - W tej straszliwej biedzie, w miejscu, o którym patrząc po ludzku, Bóg zapomniał, spotkałam Jego. Spotkałam też prawdziwszą siebie - podsumowuje. Drugi był Jasiek. Jakiś czas później na spotkaniu modlitewnym Odnowy zaczęła płakać. Było to nietypowe. Zawsze uważała publiczne okazywanie uczuć za coś strasznego. Tym razem nie potrafiła się pohamować. Zaczął ją pocieszać. Tak już zostało. Ona płakała, on był przy niej. - Zakochałam się w nim. Myślę, że on we mnie też. Chociaż to, co nas łączyło, nigdy nie zostało zdefiniowane jako związek - opowiada. To on właśnie usilnie przekonywał ją, że te nagłe, silne emocje, to coś, z czym powinna pójść na modlitwę uwolnienia. Zdecydowała się. Modlitwa przebiegła zwyczajnie, może poza tym, że przez te 3-4 godziny nie płakała wcale. - Ale to był początek czegoś nowego. - Wyszłam stamtąd inna. Minął rok. Od tego czasu trwa we mnie radość, bo jest Bóg. Nie boję się o przyszłość. Moje relacje są głębsze. Nie boje się swoich emocji. Powiedziałam Bogu, że chcę mieć rodzinę, zobaczymy, co z tym pragnieniem zrobi. Przebaczyłam lekarzom. Kasia ma porażenie mózgowe w wyniku niedotlenienia przy porodzie. Zbyt późno podjęto decyzje o cesarskim cięciu. Później, żeby uniknąć problemów, pracownicy szpitala nabrali wody usta. Personel uparcie twierdził, że z dzieckiem wszystko jest w porządku, w wyniku czego rehabilitacja przesunęła się o rok. - Czego nie mogę robić? Nie biegam w maratonach, nie wyszywam, ale po co. Niepełnosprawność jest w głowie - uśmiecha się.
- Uwolnienie dokonuje się dalej - opowiada Ola, która do modlitwy przystąpiła rok temu. Wyrzekła się lęku. Minęły napady paniki. - Mam wybór. Nawet, jeśli się boję, mogę podjąć decyzję, że w to idę - mówi. U Asi poprawiły się nie tylko wyniki badań. - Problemy nie zniknęły, ale teraz widzę je z dystansu. Potrafię nazwać i oddaję je Bogu - cieszy się. - Efekty modlitwy bywają nieoczekiwane. Wydaje się, że dostaliśmy już to, czego potrzebowaliśmy, a Pan Bóg przychodzi jeszcze z czymś - mówi Beata. - Tydzień temu odkryłam, że teraz myślę o sobie, że jestem piękna - mówi Ola - Patrzę w lustro i widzę córkę Króla.
Ta książka mówi nie tyle o demonach, ile o tym, iż musimy uświadomić sobie, jakie otworzyliśmy im drzwi i pokazuje, jak możemy je zamknąć.
Skomentuj artykuł