Na murze ktoś napisał: No future – nie ma przyszłości. Depresja upowszechnia się w nowoczesnych społeczeństwach i zalicza się do chorób cywilizacyjnych. Demoralizacja zdaje się postępować wprost proporcjonalnie do rozwoju technologicznego. Brak nadziei zapuszcza głębokie korzenie. Podczas rozmowy nie tylko z ludźmi starszymi, ale i z młodzieżą można usłyszeć rozgoryczenie czy zniechęcenie.
A przecież świat nie jest tylko zły. Nie brakuje znaków nadziei. Jest nim każde nowo narodzone dziecko; każdy gest miłości i przebaczenia; wszelkie poświęcenie dla innych. Do znaków nadziei należy także nasze zgromadzenie na początku nowego roku liturgicznego.
Adwent, który rozpoczynamy, oznacza nowy początek, nowe szanse i nadzieje. Sprzyja też refleksji nad sensem oczekiwań dotyczących przyszłości. Jako chrześcijanie jesteśmy ludźmi nadziei, jesteśmy ludźmi adwentu. Doświadczamy bliskości Boga, a jednocześnie pozostajemy nienasyceni, wciąż czekamy na więcej. Wierzymy i wyznajemy, że Bóg jest pośród nas, a jednocześnie czekamy na Jego przyjście. To brzmi paradoksalnie: już i jeszcze nie. Chrystus jest pośród nas, ale jeszcze nie stał się wszystkim we wszystkich. Chrystus jest z nami i dla nas, ale my nie jesteśmy całkowicie z Nim i dla Niego.
Przez cztery tygodnie będziemy przygotowywać się na liturgiczne przeżycie Bożego Narodzenia, rozważając obecność i działanie Boga pośród nas. Nasze oczekiwanie jest jakimś streszczeniem oczekiwania ludzkości, a nade wszystko oczekiwania narodu wybranego – Izraela na nadejście Zbawiciela świata. Wierzymy, że nadejdzie czas, w którym nie będzie już wojen, cierpień, głodu; nie będzie miejsca na korupcję i wykorzystywanie słabszych; znikną choroby i raz na zawsze pokonana zostanie śmierć; zapanuje prawo i sprawiedliwość (por. Jr 33, 15).
Zbawienie ofiarowane już, ale nie w pełni
Nasza wiara w zapowiadany przez proroków lepszy świat jest poddawana próbie. Chociaż obiecany Mesjasz już przyszedł i stał się człowiekiem, nie zmienił świata w ziemski raj. Świat jest nadal wstrząsany dramatycznymi wydarzeniami. Wciąż nie wiadomo, kiedy będzie lepiej. Wydawało się, że nadejście Mesjasza – Boże Narodzenie – coś zmieni, a okazuje się, iż ono jeszcze nie zamknęło historii zbawienia. Ostatecznym aktem dziejów zbawienia ma być paruzja, nadejście Syna Człowieczego w chwale.
Nasze czuwanie nie jest tylko wspominaniem wydarzeń minionych i oczekiwaniem na przyszłe, ale jest udziałem w zbawieniu, którego dokonuje Bóg pośród nas i dla nas. Nie jest to jeszcze pełnia zbawienia, ale jego przedsmak. Na pełnię musimy jeszcze czekać, a to oczekiwanie wzmaga nasze pragnienie wiecznego szczęścia.
Nadzieja poddawana próbie
Nasza sytuacja jest bardzo podobna do sytuacji chrześcijan, adresatów Ewangelii według św. Łukasza. Nie żyli oni już w takim przekonaniu o rychłym nadejściu Chrystusa w chwale, jak wcześniejsze pokolenie chrześcijan. W zniszczeniu Jerozolimy dostrzegli spełnienie się niektórych zapowiedzi Chrystusa, ale też przekonali się, iż nie nastąpił koniec świata. Życie toczyło się dalej. Chrześcijanom groziło osłabienie nadziei na powtórne przyjście Chrystusa i przekonanie, że jest ono bardzo odległe w czasie. Jednocześnie w ich życie zaczęły wkradać się nadmierne troski, te same, jakie towarzyszyły poganom: jak dobrze zjeść, z kim wypić, jak się urządzić. W związku z tym Łukasz ewangelista – w odróżnieniu od pozostałych synoptyków – zainteresował się mniej kosmicznym wymiarem zdarzeń ostatecznych, a bardziej potrzebą ciągłego przygotowania na spotkanie z Chrystusem. Łukasz zanotował Jego wezwanie: Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym (Łk 21, 36).
Rodzi się pytanie o to, co robić dziś, by właściwie przygotować się do wyzwań przyszłości, żeby nie zmarnować życia, które jest tylko jedno. Przeszłość już do nas nie należy – możemy co najwyżej doświadczać jej skutków i wyciągać z niej mądrą naukę. Przyszłość jest dla nas do końca nieprzenikniona. Do nas należy teraźniejszość. Za jej kształt jesteśmy odpowiedzialni. Od kształtu naszej teraźniejszości zależy nasza przyszłość.
To prawda, że nie możemy zmienić świata, ale – przy współpracy z łaską Bożą – możemy podjąć wysiłek przemiany siebie. A to podstawa przeobrażenia świata w duchu Chrystusowej miłości. Nie wystarczy samo ubolewanie nad krzyczącą niesprawiedliwością społeczną, nad próbami wyeliminowania śladów Boga z życia publicznego, ingerencjami genetycznymi w proces przekazywania życia, nad wołaniem niektórych środowisk o legalizację związków homoseksualnych. Choć wszelkie przejawy dechrystianizacji i negacji Ewangelii są bardzo bolesne dla nas, uczniów Chrystusa, to jednak nie tracimy nadziei. Nie kapitulujemy, ale podejmujemy wysiłek, aby na miarę swych możliwości, kształtować życie zgodnie z Ewangelią – zaczynając od siebie.
Adwent to czas łaski, w którym to nie my, ale przede wszystkim Bóg chce działać dla naszego zbawienia. I właśnie dlatego, że Bóg jest autorem scenariusza dziejów, nie tracimy nadziei na lepszy świat. Chrystus zapewnił, że w obliczu kosmicznych katastrof nie należy upadać na duchu. Wręcz przeciwnie: A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie (Łk 21, 28).
Jakiekolwiek spada na nas zło, wiemy, że ostatecznie będzie ono pokonane. Zwycięstwo należy do Chrystusa, który przyszedł do nas w uniżeniu jako Dziecię; przez śmierć i Zmartwychwstanie pokonał Szatana, a przypieczętuje to zwycięstwo na wieki, gdy nadejdzie w chwale na końcu czasów, co nazywamy paruzją. Przyjdzie wtedy już nie w postaci zdanego na łaskę ludzi Dziecięcia, ale jako Tryumfator otoczony chwałą aniołów. Przed Nim zegnie się każde kolano i każdy język wyzna, że Jezus Chrystus jest Panem – ku chwale Boga Ojca (por. Flp 1, 10-11).
Napełnienie Duchem Świętym w oczekiwaniu na spełnienie nadziei
Zanim to nastąpi, mamy nabrać ducha (por. Łk 21, 28) i uważać na siebie, aby nasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych (por. 21, 34). Serce chrześcjanina nie może być puste. Musi być wypełnione Duchem Świętym. On jest najlepszym przewodnikiem po drogach Adwentu. Postępowanie według ducha chroni nas przed spełnianiem pożądań ciała. Nie ma innej alternatywy: Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody (Ga 5, 16-17). Z ciała rodzi się nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne (…). Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5, 19-21a. 22-23a). Jeśli chcemy rodzić takie owoce, musimy poddać się prowadzeniu przez Ducha Świętego.
On najlepiej przygotowuje nas na przyjęcie przychodzącego Chrystusa i to zarówno w momencie ostatecznego spotkania z Nim, jak i już dzisiaj: najpierw w słowie, którego słuchamy, a za chwilę w eucharystycznej postaci.
Nabierzmy więc ducha i podnieśmy głowy, bo Chrystus jest już pośród nas pod osłoną znaków i symboli. Jest w Eucharystii, która jest niezastąpionym źródłem życia duchowego. W niej napełniamy się duchem i zaspokajamy w pewnym stopniu pragnienie zbawienia. W każdej Mszy Świętej zwracamy się do Chrystusa z wyznaniem: oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Eucharystia jest w pewnym sensie antycypacją raju. Kto się karmi Chrystusem w Eucharystii, nie potrzebuje wyczekiwać zaświatów, żeby otrzymać życie wieczne: «posiada je już na ziemi», jako przedsmak przyszłej pełni, która obejmie człowieka do końca. W Eucharystii otrzymujemy także gwarancję zmartwychwstania ciał, które nastąpi na końcu świata. Adwent znajduje pewne wypełnienie w Eucharystii. W niej bowiem już dziś doświadczamy zbawienia przez spotkanie z Synem Człowieczym w Komunii Świętej. Z wdzięczności za Jego bliskość i troskę o nas, zawierzmy mu całą naszą teraźniejszość i przyszłość, wyznając: Wierzę w jednego Boga…
Skomentuj artykuł