Jest pewien wizerunek ludzi ze środowisk katolickich, który wbił się nam do głów: spódnice do kostek, wyciągnięte swetry, niedopasowane dżinsy, kiczowate T-shirty itd. Czy to stereotyp, czy jednak odzwierciedlenie rzeczywistości?
Nie ma się co oszukiwać, przez lata był to problem w oazie. Sam wychowałem się w Ruchu Światło - Życie i wiem, że niestety większość dziewczyn przedkładała długość nad jakość, a chłopcy… no cóż, te koszule rzadko były dobrze skrojone i dopasowane.
Widzę w tym ciągle zakorzenione w nas przeświadczenie, że Bóg wymaga od nas skromności i godnego ubioru. Że się obrazi, gdy wpadnę do kościoła w szortach. Do dziś pamiętam, że w dzieciństwie był podział na ubranie zwykłe i "kościółkowe". Większość z nas czułaby się nieodpowiednio w szortach czy kusej sukience na Mszy, ale niestety w wielu przypadkach nie jest to kwestia miłości czy poczucia godności… ale wychowania i lęku.
Do dziś niestety w oazowym środowisku mocno pokutuje pewien rygor "spódnicy za kolano", który tylko pozornie dotyczy samych kobiet. Nie jest to jednak przypadek tylko oazy, da się w całym Kościele zauważyć pewien pomysł na to, jak powinien ubierać się katolik.
Problem wydaje się leżeć nie tylko w ubiorze, ale także głębiej - w sposobie przeżywania wiary. W relacji z Bogiem. Tak twierdzą dziewczyny z Mary’s Fashion, które tworzą pewien wyjątkowy projekt.
Na pomysł wpadły przy okazji wyjazdu oazowego, chciały przypomnieć sobie i innym kobietom o wyjątkowej godności i wybraniu przez Pana Boga.
To inicjatywa młodych oazowiczek, dziewczyn u progu studiów, które chcą pokazać, że warto dbać o swoją godność. Przy pomocy swoich zainteresowań (mody, fotografii i pisarstwa) nie tylko chcą pomóc w momencie, w którym wierząca kobieta staje przed szafą, nie wiedząc, w co się ubrać, ale przede wszystkim przypomnieć kobietom, jaką mają wartość.
Tak określa przekaz, jaki chcą uzyskać dla odwiedzających ich blog, jedna ze współautorek Ela Jasina: "Żeby patrząc w lustro, widziała w sobie dziewczynę, a nie tylko stosowała się sztywno do reguł. W naszych ubraniach mamy przede wszystkim czuć się skromnie i czuć się sobą".
Przecież skromność to jest bardzo dobra rzecz, dlaczego nagle mamy coś w niej zmieniać? Nie chodzi jedynie o zachowanie skromności ani też o poddawanie się zasadom, jakie narzuca Kościół. Chodzi też o to, co pisałem w tym tekście: w tym wszystkim ważne jest zachowanie samego siebie, by czuć się sobą. Nie krępować się tym, co mamy na sobie. A zatem czy chęć tylko zachowania zasad ubioru to jest problem?
Karolina Olbrycht: "Jest to problemem, ponieważ wtedy sami siebie ograniczamy. Ludzie myślą, że skoro trzeba się «pozakrywać», to automatycznie nie może to już być ładne. Tak nam wmówił świat, że trzeba coś odkryć, żeby się pokazać. Uważam, że w momencie, kiedy coś zakrywamy, to ludzie bardziej chcą nas poznać, nasze wnętrze, to, jacy jesteśmy. Nie podajemy im siebie na talerzu i już mają wrażenie, że wszystko o nas wiedzą, tylko stajemy się dla nich tajemnicą. Nie możemy patrzeć na zachowanie godności poprzez ubiór jak na karę od Boga, tylko jako powód dla innych ludzi do tego, żeby odnosili się do nas z szacunkiem i chcieli poznać naszą duszę".
Dużo jest mowy w całym temacie ubioru o zasadach moralnych. Czy w takim razie jest pewną oczywistością, że jeśli ktoś przyjmie określoną moralność (skromność, szacunek do siebie, godność, wstydliwość), to będzie się ubierał dokładnie w ten sam sposób (sukienka/garnitur)? Czy stosowanie się do zasad przywróci każdemu z nas "odpowiednie" zasady moralne?
Kasia Dziadek: "Nie chodzi mi tak naprawdę o centymetry i o liczbę palców nad kolanem, żeby też nie popadać w skrajności. Uważam, że powinno być odwrotnie. Że dobrze poukładany system wartości wpłynie na stosowanie danych zasad. Samo noszenie dłuższych spódnic nie zmieni naszych wartości, ale już poukładanie tego systemu wartości będzie miało odzwierciedlenie, między innymi, w stroju".
Jak głosił Joachim Badeni OP: "Ładnie ubrana kobieta to najlepsze narzędzie ewangelizacji". Rzeczywiście nasz strój jest naszą wizytówką, także jako osób wierzących. W ten sposób też można głosić Pana Boga. Dla dziewczyn w całym blogu nie chodzi wyłącznie o ładne stylizacje - one są pewnym przykładem, pewną inspiracją. Chodzi jednak o to, z czego ten strój wynika.
Można być trochę zagubionym po tych kilku wypowiedziach. Nie ma w końcu jasnej odpowiedzi, czy ta spódnica musi być, czy nie. Trochę jakby nie po tym, co można zobaczyć na blogu Mary’s Fashion i po rozmowie z nimi, dochodzę do ważnego wniosku.
Po pierwsze, to, jaki ten strój będzie, nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest, jak nazwała to Karolina: "jak my się w czym czujemy". Na równi jednak ważne jest to, jakie mamy wartości i w jaki sposób strojem okazujemy to Bogu.
Wydaje mi się, że dziewczyny widzą problem, jaki się zdarzy także w dyskusji pod tym artykułem. Niektórzy będą sztywno trzymać się swoich racji, że zasady zdrowego katolika nigdy nie pozwolą na to, aby za wiele odkryć. Z kolei inni będą twierdzić, że Bogu niepotrzebny jest nasz strój, tylko wnętrze i liczy się wygoda.
Prawda natomiast leży gdzieś pośrodku tych antagonizmów i nie jest oczywista, nie da się jej określić równaniem matematycznym: zasady moralne + relacja z Bogiem = odpowiedni strój. To naprawdę zależy od pojedynczego człowieka i wszelkie generalizacje będą krzywdzące.
Uważam jednak, że jest pewne "minimum", pewna granica, której nie powinniśmy przekraczać. I człowiek mający relację z Ojcem, dla którego jest najgenialniejszym stworzeniem, będzie wiedział, gdzie ta granica leży.
To jest też jedno z bardzo ważnych przesłań chrześcijaństwa: nieważne, ile masz pieniędzy na koncie, nie to cię czyni wyjątkowym. Nie jest też ważna twoja pozycja społeczna. Ważne jest to, że Bóg cię stworzył. A Jemu nie zdarzają się błędy, w końcu jest Wszechmogący. Uwierz w to wreszcie!
Maciej Pikor - student, zauroczony w pewnej Książce, szczęśliwy chłopak pięknej dziewczyny, prowadzi bloga zorea.pl
Skomentuj artykuł